Dla rodziny Łętowskich z warszawskich Bielan czas zatrzymał się w czerwcu 2012 roku, gdy do ich domu wtargnęli funkcjonariusze Agencji Bezpieczęństwa Wewnetrznego i zatrzymali 22-letniego Artura. Choć chłopak o wyglądzie 14-latka nie wychodził z domu, a całe dnie spędzał przed komputerem, został uznany przez bohaterskich agentów za groźnego terrorystę, który planował zamachy na Euro 2012. W rzeczywistości poszło o zamieszczenie filmików stanowiących apologię Al-Kaidy.
O sprawie wielokrotnie pisałem na portalu Fronda.pl. Jednak, gdy na wąskim korytarzu gmachu warszawskiego Sądu Okręgowego zauważyłem potężnych policjantów prowadzących zakutego w kajdanki chłopaka o wyglądzie gimnazjalisty, bladego, wychudzonego w wyciągniętym swetrze, znowu poczułem cały absurd tej sytuacji.
To, co dla obserwatora może wydawać się niesamowitą farsą, dla rodziny Łętowskich oznacza 9 miesięcy bezsennych nocy i nieustannej nerwówki. Pod salą 346 spotykam Andrzeja, Krystynę i Tomasza Łętowski - najbliższą rodzinę Artura. Na ich twarzach widać zdenerwowanie. Ojciec i brat otrzymali status świadków, więc nie mogli odwiedzać podejrzanego w areszcie. Tomasz nerwowo popija colę, nieustannie rzucając sarkastyczne komentarze do całej sytuacji. - Żartuję w ten sposób, bo tylko tak mogę walczyć z nerwami - tłumaczy mi brat "polskiego dżihadysty".
Otwierają się dzwi, na salę wchodzi rodzina, adwokaci, aplikantki, dwóch dziennikarzy (w tym niżej podpisany), ale tylko na chwilę. Sędzia Krzysztof Chmielewski już na samym starcie obwieścił, że przebieg rozprawy będzie utajniony, a osoby postronne muszą opuścić salę.
Co ciekawe, na rozprawie jako świadek zeznawał Piotr B., jak tłumaczy rodzina, człowiek podejrzewany o zabójstwo. Choć Artur nie chciał siedzieć w celi dla grypsujących, przypisano do jego celi więźnia "większego kalibru". Według relacji Artura, był zaskakująco miły, często rozmawiali. Ojciec chłopaka, Andrzej Łętowski podkreśla, że dziwnym zbiegiem okoliczności mężczyzna nagle otrzymał prawo do widzeń. Wcześniej przez 8 miesięcy nie miał takiej możliwości. Niebawem okazało się, że złożył zeznania obciążające Artura. Nie kryjący irytacji Tomasz mówi, że wedle relacji kryminalisty Artur Ł. planował zamach.
Dzisiaj Piotr B. starał się nie patrzeć w stronę rodziny. Zmierzyłem go wzrokiem - spojrzał się, ale tylko na chwilę. Natychmiast spuścił oczy w dół. Sprawiał wrażenie człowieka zawstydzonego, który chciałby coś ukryć. Niedawno został przeniesiony z aresztu na Rakowieckiej (gdzie przebywa Artur) na Białołękę. Wiele wskazuje na to, że jego zeznania mogą okazać się kluczowe dla sprawy. Prokuratura domaga się teraz zamknięcia Artura w specjalnym ośrodku. - Przez to nie będzie można ubiegać się o odszkodowanie. Jak nie mogą skazać, to zrobią z niego niebezpiecznego wariata, ktory zagraża innym. A jak ma chłopak zagrażać, jak cały czas siedzi przed komputerem? - zastanawia się ojciec niedoszłego terrorysty.
Na tym nie koniec kłopotów rodziny z warszawskich Bielan. Za nielegalne posiadanie broni, które początkowo przypisywano Arturowi Ł, odpowie Andrzej Łętowski, który prawie 20 lat pracował w wojsku. Został nawet odznaczony Srebrnym Medalem Zasługi za zasługi dla obronności kraju. - Miałem to wszystko zanim Artur pojawił sie na świecie, a na początku wszystko zostało zaliczone przez agentów ABW na jego konto - tłumaczy Łętowski. O jakie przedmioty chodzi? Naboje to sztucera i dubeltówki, ślepaki kulowe i gazwe. Jak podkreśla, ojciec Artura, całą kolekcję otrzymał kiedyś od swojego sąsiada, rzucił w kąt i przez niemal ćwierć wieku zapomniał o całej sprawie. W końcu wszelkie eksponaty miliatarne, jak przystało na byłego pracownika wojskowego, były jego życiem. - Swego czasu agenci ABW nazwali mnie oficjalnie "bombardierem". Czyli co, mam ponad 200 lat? Panom agentom chyba pomyliły sie epoki historyczne - mówi zirytowany Andrzej Łętowski.
Tymczasem sam "polski dżihadysta" przyjął niedawno w areszcie Bierzmowanie. Często rozmawia z kapelanem więziennym. Jak widać, nie taki z niego islamista, jak go malują... Następna rozprawa już 8 marca. Tym razem zostaną przesłuchani psychiatrzy, którzy badali chłopaka.
Aleksander Majewski