Żaden polski film od dawna nie wzbudził takich emocji, jak „Pokłosie” Pasikowskiego. I nie byłoby w tym właściwie nic złego, gdyby nie fakt, że emocje te podsycają jedynie bazujące na mitach i wyolbrzymionych faktach, stereotypy o polskim panantysemityzmie. Całe niebezpieczeństwo związane z „Pokłosiem” dodatkowo podsyca fakt, że film ten jest powszechnie chwalony w mediach głównego nurtu, a salonowi krytycy rozpisują się o nim z zachwytem. Jednocześnie, już sama krytyczna uwaga na temat obrazu Pasikowskiego nosi znamiona antysemityzmu, a co najmniej nieumiejętności przyjęcia gorzkiej prawdy o Polakach.
Sęk w tym, że powielane przez Pasikowskiego mity mają z prawdą niewiele wspólnego. Jasne, wcale nie muszą. To przecież tylko film, wyraz artystycznego smaku reżysera. Niekoniecznie, bo sam Pasikowski kreuje się na intelektualistę, i to w dodatku niepokornego, który odważnie mówi prawdę o Polakach, zaś samo „Pokłosie” traktowane jest jako przyczynek do debaty nad relacjami polsko-żydowskimi i niechlubnymi epizodami, jakich dopuścili się ci pierwsi. Gdyby „Pokłosie” rzeczywiście miało stanowić punkt wyjścia do takiej dyskusji, to lepiej aby nie było jej wcale. Bo film Pasikowskiego to nic więcej, aniżeli, nomen omen, pokłosie tez J.T. Grossa, a burzliwą debatę nad nimi już przerabialiśmy.
Polacy - horda nawalonych jabolami żuli
Zostawiając na chwilę antysemityzm na boku, zacznijmy od tego, że sposób, w jaki Pasikowski pokazuje Polaków jest po prostu żenujący. Świetnie ujął to P. Zychowicz: „Miało być groźnie, wyszło groteskowo. Otóż Polacy to horda nawalonych jabolami żuli w zaplamionych kufajkach i czapach uszankach. Karykaturalna wręcz fizjonomia. Grube rysy, porośnięte szczeciną szczęki, zamglone świńskie oczka. Do tego tłuste, czerwone łapska zaciskające się w kułaki. Tłuszcza ta zaludnia rozwalające się, obdrapane rudery. W ruderach tych zresztą i tak rzadko bywa, gdyż większość czasu spędza pod wiejskim sklepem monopolowym. Dwie główne namiętności Polaków z „Pokłosia” to alkohol i antysemityzm” (Uważam Rze, 44/2012). Pewnie, Pasikowski ukazuje rzeczywistość jakiejś maleńkiej wioski na Podlasiu, do której dociera jeden zdezelowany autobus, ale na litość boską, akcja filmu dzieje się w roku 2000!
Jako się rzekło, obraz twórcy kapitalnych „Psów” (i chyba tylko ten film reżysera można bez mrugnięcia okiem uznać za świetny) jest antypolski w swojej wymowie. I nie zmienią tego nawet podejmowane przez reżysera próby wyważenia racji, jak choćby postać „dobrego” proboszcza, czy nawet główny bohater, który troszczy się o żydowskie macewy. Kanwą dla scenariusza „Pokłosia” jest nie tyle sam mord w Jedwabnem, co współczesne dochodzenie przez dwóch braci do prawdy o zbrodni, jakiej dopuścili się przed laty ich krewni. Prawdy bolesnej, której nikt nie zaprzecza. Tak, Polacy dopuszczali się mordów na Żydach. Tak, uczestniczyli w pogromach. Ale nie na taką skalę i nie kierując się takimi motywami, jak to przedstawia Pasikowski (a wcześniej Gross). „Jestem przekonany, że w mordzie w Jedwabnem uczestniczyli Polacy. Ale lektura akt archiwalnych wyraźnie wskazuje, że tymi, którzy zorganizowali całą zbrodnię, pełnili w niej funkcję kierowniczą, posługując się Polakami, byli Niemcy” (P. Gontarczyk, „Rz” 20.04.2001).
Polacy – na widłach wrzucają żydowskie dzieci w ogień
Zaś w filmie Pasikowskiego jedynymi uczestnikami makabrycznej zbrodni są Polacy. To oni naganiają Żydów do stodoły, to oni wrzucają na widłach żydowskie dzieci do płonącego domu (sic!), to w końcu Polacy podpalają stodołę. W scenie z „Pokłosia” wstrząśnięci odkrywaną prawdą bracia dopytują świadków wydarzeń, czy aby na pewno nie było tam Niemców. Czy aby nie przyjechali dzień czy dwa wcześniej i nie wydali Polakom rozkazów? Czy w końcu nie przymusili ich do tej makabrycznej zbrodni? Nie, nie i nie. Cała odpowiedzialność spada na Polaków. Tymczasem, dr Gontarczyk twierdzi zgoła coś innego. Na podstawie badań archiwalnych dokumentów, wybitny historyk wyróżnił trzy grupy osób uczestniczących w mordzie w Jedwabnem. To po pierwsze „Niemcy, którzy byli inicjatorami i główną siłą sprawczą jedwabnieńskiej tragedii”, dalej „Polacy, którzy prawdopodobnie byli poinformowani o mającej nastąpić zbrodni i wzięli w niej ochotniczy udział” (tu Gontarczyk mówi o kilku osobach, których motywy trudno wskazać, a które wykazały się własną inicjatywą w znęcaniu nad Żydami) oraz „osoby zmuszone przez Niemców” (P. Gontarczyk, „Życie” 31.03.2001).
Uproszczenia na niesłychaną skalę dopuszcza się Pasikowski jeśli chodzi o motywy uczestniczenia Polaków w sąsiadobójczej zbrodni. Przedstawiony w „Pokłosiu” schemat jest nad wyraz prosty. Polacy mordowali Żydów bo: a.) chcieli zagrabić ich majątki, b.) jako kara za zabicie Jezusa (sic!). Prawda jest jednak szalenie bardziej skomplikowana, a jej genezy należy szukać nie w samym 1941 roku, ale jeszcze znacznie wcześniej. „Uczciwą opowieść o tym, co się stało w Jedwabnem, należałoby więc rozpocząć od lat '30, gdy narastał w Polsce konflikt polsko-żydowski wywołany wielkim kryzysem” - zauważył P. Zychowicz. To właśnie wtedy Żydzi zaczęli coraz mocniej sympatyzować z komunistami. „Nie ma co ukrywać, stosunek wielu Żydów do władzy sowieckiej był, zwłaszcza w pierwszych miesiącach okupacji, wręcz entuzjastyczny i entuzjazm ten boleśnie odczuwali Polacy” (P. Gontarczyk, „Życie” 09.03.1999). „Entuzjazm był reakcją psychologiczną w skali masowej, poszukiwaniem rekompensaty za wcześniejsze upośledzenie prawne i ekonomiczne. Odzwierciedlał uprzedzenia, niechęć, a nawet wrogość wobec Polaków i ich państwa oraz wyrażał zadowolenie z niedopuszczenia na te tereny Niemców” (A. Żbikowski). Anonimowy świadek żydowski (jego relacja znajduje się w archiwum Emanuela Ringelbluma, przechowywanym w Żydowskim Instytucie Historycznym), tak opisuje ówczesną sytuację: „Jeśli chodzi o Żydów – to ci odgrywali się na Polakach w sposób częstokroć bardzo ohydny; wyrażenia „To już nie wasze czasy” bywały nie tylko zbyt często używane, ale przeważnie nadużywane. Pewnego razu sama byłam świadkiem, jak w przepełnionym wagonie kolejowym stojący Żyd zwrócił się do siedzącego Polaka z pretensją, że ten mu nie ustąpił miejsca. Gdy Polak odpowiedział, iż nie widzi powodu dlaczego miałby ustąpić, został obrzucony lawiną inwektyw i obelg, wśród których jak refren powtarzało się „Co pan myśli, że to są dawne czasy?”.
Warto pamiętać, że wkraczającą Armię Czerwoną wielu Żydów witało stawianiem triumfalnych bram. Wielu z nich także weszło w skład komunistycznej milicji i ochoczo współpracowało z bolszewikami, co nie zmienia faktu, że również padali ofiarami sowieckich represji, ale „(...) prześladowani Polacy tego nie dostrzegają. Gdy w czerwcu 1941 roku Niemcy atakują Sowietów, nienawiść do Żydów eksploduje” - podkreśla Zychowicz, który dodaje, że oczywiście najbardziej skompromitowani współpracą z komunistami żydowscy kolaboranci uciekali wraz z wycofującą się Armią Czerwoną, a na miejscu pozostali niewinni, którzy – w ramach odpowiedzialności zbiorowej – ponieśli karę za winy swoich braci w wierze. „(...) gdyby tak przedstawił to Pasikowski, mógłby nakręcić wielki film” - ocenia Zychowicz. Tymczasem mamy do czynienia w wielką manipulacją, która pars pro toto, na przykładzie kilku haniebnych incydentów robi z Polaków antysemickich potworów, jednocześnie nie mówiąc nawet całej prawdy o motywach tych kilku – realnych przecież – incydentów.
Polaków antysemityzm wiecznie żywy
Film Pasikowskiego to swoiste, nomen omen, pokłosie niemających praktycznie żadnej wartości naukowej publikacji Grossa („Strach”, „Sąsiedzi”). Szkoda, że tak wiernie malujący obraz Polaków antysemitów Pasikowski przeoczył choćby przypominany nawet przez Grossa fakt, że Żydzi przed pogromem nieśli oderwaną z pomnika głowę Lenina, co wiele mówi na temat motywu zbrodni. Pasikowski nie poprzestaje jednak na filmowym rozliczaniu się z przeszłością. Jego obraz nie kończy się w momencie, kiedy bohaterowie odkrywają makabryczną prawdę o przeszłości swoich przodków. I to jest właściwie jego największa wina.
Bo oto w „Pokłosiu” okazuje się, że w Polsce przez te ponad siedemdziesiąt lat od zbrodni w Jedwabnem nic się nie zmieniło, że antysemickie nastroje są tak samo żywe, jak za hitlerowskiej okupacji i wreszcie – że w Roku Pańskim 2000 znowu mogą kogoś pchnąć do fanatycznej zbrodni. W spisek w obrazie Pasikowskiego wmieszani są niemal wszyscy – od rolnika, który wypożycza kombajny, przez policję i straż pożarną, aż po diabolicznego księdza (kreowanego na milczącego prowodyra całej akcji), nie mówiąc już o mieszkańcach antysemickiego bastionu na Podlasiu. Nie podoba im się wykopywanie macew, którymi za okupacji niemieckiej wybrukowano dziedziniec kościoła. Powód – wydawać by się mogło – kuriozalny, zwłaszcza jeśli po raz kolejny przypomnimy sobie, że mamy rok 2000 i wyłożenie kościelnego placu czy drogi płytami chodnikowymi miast żydowskich nagrobków nie powinno stanowić żadnego problemu. Dlatego groteskowo wygląda spalenie braciom pola, na którym ustawili oni wykopane macewy, zatłuczenie im psa, czy wymalowanie na domu i płocie gwiazd Dawida na szubienicy. Jak się okazuje, za irracjonalnym zachowaniem bohaterów „Pokłosia” kryje się jednak mroczna tajemnica o zbrodni, jakiej przed laty dopuścili się okoliczni mieszkańcy. Za to rozgrzebywanie dawnych ran główny bohater zostaje przez żądnych polskich antysemitów – uwaga – ukrzyżowany na drzwiach stodoły. W roku 2000! „Ta scena mogłaby spokojnie znaleźć się w filmach Sama Raimiego, albo horrorach Johna Carpentera. Podobnie można traktować wszystkie sceny, w których pojawia się tłum rozgrzanych od nienawiści Polaków. Czerwone od wódy i nienawiści gęby (bo to nie są twarze) krzyczące, że „żydki” ukrzyżowały Pana Jezusa przypominają nie tylko propagandowe antymurzyńskie filmu w USA, ale ocierają się o zombie-movies Georga A. Romero. Antysemityzm Polaków został w „Pokłosiu” sprowadzony do poziomu publicystyki skrajnie lewackich gazetek” - skomentował na łamach portalu Wnas.pl mój redakcyjny kolega Łukasz Adamski.
W tym kontekście, dziwi nie tylko fakt, że „dystrybutor w ogóle zdecydował się na wyświetlanie „Pokłosia” w Polsce” (Zychowicz), ale że PISF wyłożył na obraz Pasikowskiego grubą kasę (3,5 mln zł); bo już to, że produkcję filmu wspomogła rosyjska fundacja wspierająca kinematografię nie dziwi. Pasikowskiemu trzeba oddać jedno – udało mu się na nowo wzniecić debatę o polskim antysemityzmie. Z tym, że dyskusja ta jeszcze bardziej oddala nas od prawdy. Ostatnimi dniami możemy śledzić poczynania Macieja Stuhra, który urządził sobie rajd po mainstreamowych mediach. Tomaszowi Lisowi czy „Gazecie Wyborczej” rzewnie opowiada o tym, jak to aktorzy nie chcieli grać w filmie „żydków”, zaś na niego samego wylewają się kubły antysemickich pomyj. Oczywiście, szczerze panu Stuhrowi współczuję, ale może gdyby poprzestał na byciu aktorem (swoją drogą znakomitym) i nie próbował udawać historyka, nie spotkałby się z taką falą krytyki?
Marta Brzezińska