Jak można było się spodziewać, przy okazji uroczystości z okazji zakończenia II wojny światowej możemy obserwować pojedynek na przemówienia. Prezydent Putin powiedział, że „na świecie nie było, nie ma i nie będzie państwa, które mogłoby ujarzmić nasz naród”. A także, jak to już wielokrotnie bywało, przypomniał, że „nasi pradziadowie, dziadowie i ojcowie przynieśli Europie długo oczekiwany pokój i wolność.” Rosyjscy opozycjoniści lubią w takich sytuacjach, i zrobili to także w tym roku, przypominać słowa białoruskiego pisarza Wasyla Bykaua, który w swoim czasie powiedział, iż w istocie nie o wolność wówczas chodziło, ale o to, w jakim kolorze będą obozy koncentracyjne – czarnym czy czerwonym. Obserwatorzy odnotowali też dwie istotne zmiany w scenariuszach odbywających się tego dnia w Rosji paradach wojskowych. Nie odbyła się parada sił morskich w Petersburgu i lotnictwa w Moskwie. Ta ostatnia z powodu złej pogody, choć w latach ubiegłych i z tym problemem władze potrafiły dać sobie radę. W Petersburgu też mówiono o pogodzie, teraz zaś pojawiła się wersja, że manewry sił NATO w Estonii skłoniły władze do zmiany planów.
W Kijowie w trakcie uroczystości 9-majowych, w przemówieniu, prezydenta Poroszenki nie brakło odniesień do aktualnej sytuacji. Powiedział on mianowicie, że święto w jego kraju jest i będzie obchodzone, „ale nie według rosyjskiego scenariusza”. Dodał również, że odmiennie, niźli w 2014 dziś Ukraina dysponuje armią i Rosja nie może liczyć na żadne nowe zdobycze.
Jutro rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow spotyka się w Waszyngtonie ze swoim amerykańskim odpowiednikiem. To pierwsza od 2013 taka wizyta. Wcześniej Tillerson i Ławrow spotykali się w Bonn i w Moskwie. Teraz przyszedł czas na Waszyngton, w którym, przypomnijmy rosyjski prezydent był ostatnio w 2010 roku, i nie był to Władimir Putin. Rosjanom zależy na kilku sprawach. Mówią o rozmowach na temat Ukrainy, Syrii, sytuacji wokół Korei Pn. i przygotowaniu spotkania obydwu prezydentów. Zastępca Ławrowa, Riabkow, wspominał już wczoraj o tym, że Amerykanie powinni wycofać się z decyzji, podjętej jeszcze przez administrację Obamy, która zabroniła rosyjskim dyplomatom wstępu do ośrodków rekreacyjnych będących rosyjską własnością. Posunięcie to było jednym z elementem antyrosyjskich sankcji, więc uwagę rosyjskiego dyplomaty trudno odczytać inaczej niźli wezwanie do rewizji tej polityki. Na razie na wszystkich tych polach pozycja rosyjska nie jest mocna. Termin spotkania Putin – Trump jest ustawicznie dyskutowany, i ostatnio podawana data majowa, dziś już zdaje się być nieaktualną. Rosjan musi irytować choćby tempo, w jakim amerykański prezydent podjął decyzję o zaproszeniu do Białego Domu prezydenta – elekta Francji. A tu nic. Oczekiwane zaproszenie nie nadchodzi. W kwestiach ukraińskich też nie można spodziewać się przełomu. Tillerson rozmawiał wczoraj telefonicznie z ukraińskim ministrem Klimkinem, i ten ostatni jest dobrej myśli. W sprawach Syrii też z punktu widzenia Moskwy nie jest najlepiej. Amerykanie oświadczyli mianowicie, że niezależnie od tego jak ukształtowane i przez kogo ochraniane będą strefy bezpieczeństwa, oni i tak będą latać, również nad nimi. A panowanie w przestrzeni powietrznej Syrii jest dzisiaj kluczem do kontroli sytuacji w kraju, w którym siły lądowe walczących ze sobą stron są w miarę wyrównane i nawet rosyjscy doradcy wojskowi mówią, że do militarnego rozstrzygnięcia konfliktu jeszcze daleko. W takiej sytuacji Rosjanie proponują wznowienie konwencji o bezpieczeństwie lotów w Syrii, konwencji, którą sami wypowiedzieli po amerykańskim ataku. Ale póki, co bez skutku.
W sprawach Korei Pn. jeszcze gorzej. Moskwa liczyła na to, że Chiny w imię starej przyjaźni i obowiązującej konwencji o pomocy dla Pjongjangu, oprą się amerykańskim sugestiom w sprawie wywarcia wspólnej presji. Stało się jednak inaczej. Pekin na tyle silnie naciskać począł na północnokoreański reżim, że ten, rzecz w dotychczasowej praktyce niebywała, wystąpił z publiczną krytyką Chin. Dzisiaj w Korei Pd. odbywają się wybory prezydenckie. I jak zauważają w rosyjskich mediach, na wiecach przedwyborczych daje się zauważyć więcej flag amerykańskich niźli koreańskich. A zatem ewentualny dalekowschodni sojusz złożony z Chin – Korei Pd. – Japonii i Stanów Zjednoczonych, sojusz w sprawie nacisku na reżim Kimów może stać się faktem. Gdzie tu miejsce dla Rosji? Ostatnio Moskwa musiała przełknąć kolejną gorzką pigułkę – Izba Reprezentantów amerykańskiego Kongresu porozumiała się, przyjmując stosowne regulacje, co do kształtu sankcji wobec Korei Pn. W dokumencie wspomina się o potrzebie kontroli statków handlowych wypływających z rosyjskich portów dalekowschodnich. Moskwa zareagowała na to bardzo nerwowo, padły nawet słowa o tym, że takie kroki doprowadzą do rozpoczęcia działań wojennych. Ale niezależnie od retoryki, Kreml, jest w defensywie. Dziś agencje poinformowały o wypowiedzi Trumpa, który gotów jest zaprosić koreańskiego dyktatora do Białego Domu, o ile Korea Pn. zamrozi swój program nuklearny. O zgrozo! A Władimir Władimirowicz wciąż czeka. Warto jeszcze odnotować dwie wypowiedzi amerykańskich polityków i wojskowych. Condolezza Rice powiedziała, w wywiadzie dla Agencji Reutera, że jej zdaniem jedynym argumentem, jaki działa na Putina, i którym winien posługiwać się w rozmowach Trump, jest siła amerykańskich sił zbrojnych. I takie podejście doradzała prezydentowi w trakcie ich ostatniego spotkania.
I wreszcie dowodzący amerykańskimi siłami zbrojnymi na obszarach arktycznych opowiedział się za powstrzymaniem starań Moskwy o uzyskanie większych wpływów i na tych terenach. Wszystko to wiąże się z faktem topnienia powłoki lodowej na północy i otworzenia dla żeglugi nowej trasy wokół kontynentu euroazjatyckiego – północnej, znacznie krótszej, niźli tradycyjna, wiodąca przez Kanał Sueski. Tego rodzaju deklaracje, wraz z zapowiedzią wzrostu obecności wojskowej Amerykanów w Afganistanie i powiększenia amerykańskich wydatków wojskowych w Azji, powodują, iż dla Rosji otworzyć się może nowe pole rywalizacji.
A na rywalizację potrzeba pieniędzy. I tu Rosja ma kłopot. Przygotowujący dla Putina plany głębokich reform gospodarczych, były premier Kudrin, mówi w wywiadzie prasowym dla Agencji TASS, że dla Rosji rozlega się ostatni dzwonek. Jeśli w ciągu najbliższych 6 lat nie przeprowadzi gruntownych reform strukturalnych i nie zainwestuje w „kapitał ludzki”, to po upływie tego czasu może się okazać, że peleton światowej gospodarki daleko jej uciekł. Kudrin proponuje wzrost wydatków na cyfryzację, edukację, ochronę zdrowia, managerskie kształcenie zarządzających państwem rosyjskim. Tylko skąd na to wszystko wziąć pieniądze? I tu ciekawa informacja – otóż proponuje on zmniejszenie wydatków na armię i zwiększenie długu publicznego. Zwiększenie długu, nie grozi jego zdaniem nawrotem presji inflacyjnej, bo, jak dowodzi, cena ropy naftowej, choć nadal nie będzie wysoką, to jednak trochę wyższą niż założył to w swoich propozycjach rząd (40 dolarów za baryłkę).
Rosjanie, póki, co są dość zadowoleni z porozumienia, które zawarli z OPEC w sprawie redukcji wydobycia ropy. Jednak perspektywa jego przedłużenia (koniec maja) wydaje się zagrożona. Po pierwsze, Iran chce zwiększać wydobycie do poziomu, sprzed sankcji. Napięcia między Teheranem a Rijadem też nie służą osiągnięciu porozumienia. Zwłaszcza, że wchodzą one w ostrzejszą fazę - saudyjski minister obrony i następca tronu nie wykluczył ostatnio wojny prewencyjnej z Iranem, na co jego perski kolega odpowiedział, że w takiej sytuacji z Arabii Saudyjskiej ostanie się tylko Mekka i Medyna. Z wiarygodnością Rosjan, jako strony tego rodzaju porozumienia też nie jest najlepiej. Agencja Geopolitical Futures opublikowała dziś analizę obowiązującego porozumienia w sprawie ograniczenia wydobycia ropy naftowej. Wynika z niego, że Rosjanie, oszukali swoich partnerów w OPEC. Gdyby odnieść wielkość rosyjskiego wydobycia w grudniu 2017 do grudnia 2016, to deklaracje rosyjskie o zmniejszeniu wydobycia o 300 tys. baryłek dziennie są prawdziwe. Jednak biorąc pod uwagę cały czas, jaki upłynął od zawarcia porozumienia, to obraz jest zupełnie inny – Rosjanie zwiększyli wydobycie w styczniu i w marcu, zaś cięcia w kwietniu to ledwie połowa tego, do czego się zobowiązali.
I na tym polega chyba generalny problem Rosji – deklaracje władz nie idą w parze z czynami. Ale najciekawsze jest to, że chyba wydaje im się, że nikt tego nie widzi.
Marek Budzisz/salon24.pl