Film Pawła Chochlewa „Tajemnica Westerplatte” budził wiele emocji nawet wtedy, kiedy dopiero był w fazie przygotowania. Pamiętam gorące spory o scenariusz filmu, zwłaszcza kontrowersyjne sceny, w których żołnierze mieli oddawać mocz na portret Rydza-Śmigłego albo oblizywać pornograficzne karty, co miało godzić w honor żołnierzy września'39. Wejściu obrazu na ekrany kin towarzyszyły skrajne recenzje – z jednej strony, publicyści prawicowi piórem Piotra Zaremby czy Piotra Zychowicza chwalili „Tajemnicę Westerplatte”, z drugiej – Tomasz Raczek nie zostawiał na niej suchej nitki.

 

Gniot”, „film, który niestety trwa aż dwie godziny”, „zabrakło pieniędzy i scenariusza”, „zmanierowana gra Żebrowskiego” - to tylko jedne z delikatniejszych opinii na temat obrazu Chochlewa. Jasne, „Tajemnicy Westerplatte” faktycznie można zarzucić kilka uwag – że jest nieco przydługi, że paradoksalnie – akcja jest w nim mało wartka, część aktorów sprawia wrażenie, jakby została spędzona na plan ze względu na znane nazwiska, co w efekcie – niestety – bardziej przypomina obsadzenie ról przypadkowymi osobami. Nie ma co ukrywać, że także efekty specjalne pozostawiają sporo do życzenia, choć oczywiście pod kątem wizualnym film Chochlewa bije na łeb, nie wiedzieć czemu reklamowaną na tak wielką skalę, groteskową „Bitwę Warszawską”. Jeżeli chodzi o artystyczną stronę filmu, to trzeba przyznać, że walor stanowi Michał Żebrowski, choć nie wiem, czy nie piszę tego bardziej ze względu na osobistą estymę dla tego aktora. Fakt faktem, na tle grającego kpt. Franciszka Dąbrowskiego Roberta Żołędziewskiego wypada znacznie autentyczniej.

 

Jednak pod adresem filmu przedstawiającego historię obrony Westerplatte padały także zarzuty z... prawej strony. A to, że film jest antypolski, a to, że godzi w honor żołnierzy, pluje na sztandary i podważa sens walki. Antypolski? Powiedziałabym raczej, że „Tajemnica Westerplatte” Chochlewa jest arcypolska! Żaden film, który do tej pory widziałam, nie oddawał tak wiernie odwiecznego, jakże arcypolskiego dylematu – poddać się, czy walczyć dalej? Za jaką cenę? Gdzie są granice poświęcenia dla umiłowanej Ojczyzny? Czy jak patriotyzm, to tylko do ostatniej kropli krwi?

 

I Cholew zadaje sobie te wszystkie pytania, a swoim bohaterom, którzy próbują znaleźć na nie odpowiedzi, daje trudną lekcję do odrobienia. Mjr Henryk Sucharski i kpt Franciszek Dąbrowski, w filmie nazywany przez kolegów „Kubą” to jakby reprezentanci dwóch tradycji, dwóch sposobów patrzenia na ten sam problem. Dla pierwszego, nieco starszego, bardziej doświadczego, weterana kilku wojen, kawalera Virtuti Militari, zbliżająca się wojna to tragedia, której za wszelką cenę chciałby uniknąć. Nie, nie jest tchórzem. Ma pełną świadomość szans i wie, jakimi siłami dysponuje niemiecki agresor. Gdyby mógł wybierać, decydować, najchętniej w ogóle uniknąłby wojennej zawieruchy. Nie łudzi się, że pomoc ze strony Francji i Wielkiej Brytanii nadejdzie. Jest także świadomy tego, że Westerplatte jest placówką straceńczą. Wie, ż obrona Wojskowej Składnicy Tranzytowej ma wymiar jedynie symboliczny i pochłonie życie wielu żołnierzy. A mimo to, kiedy otrzymuje rozkaz utrzymania Westerplatte przez dwanaście godzin, zrobi wszystko, by go wypełnić. Rozkaz to rozkaz.

 

Kpt. Dąbrowski to jakby jego przeciwieństwo. On wierzy w potęgę polskiego oręża. Jest przekonany, że po dwóch tygodniach wojny polscy żołnierze dojdą do Berlina, a sojusznicze państwa natychmiast otworzą drugi front na Zachodzie. Wręcz nie może się doczekać, kiedy wojna wybuchnie. Gdy 1 września 1939 roku nad ranem padają pierwsze strzały z pancernika „Schleswig-Holstein” z wypiekami na polikach krzyczy „Nareszcie!”.

 

Mija dwanaście godzin walki o utrzymanie Westerplatte. Mjr Dąbrowski ma poczucie wypełnionego rozkazu. Widzi, że misja, która od samego początku była  niemożliwa, ma coraz mniejsze szanse na powodzenie, traci żołnierzy. Zgodnie z planem, wydaje rozkaz o poddaniu składnicy. Każe spalić księgi szyfrów, a na dachu wywiesić białą flagę. Plany krzyżuje mu jednak... kpt. Dąbrowski, który kapitulację uważa za ostatnią z możliwości. Póki jest amunicja i póki ma kto strzelać, nie ma mowy o poddaniu. Rozemocjonowany „Kuba” wybiega za posłanym przez Sucharskiego kapralem na dach, każe mu zerwać białą flagę. Dochodzi między nimi do szamotaniny i kapitan strzela do niesubordynowanego żołnierza. W tym momencie kończy się zgodna współpraca między duetem Sucharski-Dąbrowki. Major, w momencie, w którym dowiaduje się, że jego rozkaz został zignorowany, dostaje ataku epilepsji. Skrępowany pasami i nafaszerowany medykamentami zapada w długi sen. W tym czasie dowodzenie obejmuje Dąbrowski. Twardą ręką zagrzewa żołnierzy do walki.


Sytuacja placówki staje się coraz bardziej dramatyczna. Naloty z powietrza obracają składnicę w ruinę. Coraz więcej żołnierzy jest rannych. Odciętej od dostaw leków placówce grozi wybuch epidemii. Jednak z radiowych komunikatów Dąbrowski wie, że Westerplatte stało się w całej Polsce symbolem oporu przeciw niemieckiemu agresorowi, dlatego tym bardziej za wszelką cenę chce je utrzymać. Sucharski powoli wraca do formy (o ile można mówić o wracaniu do formy w sytuacji kilkudniowego oblężenia) i przejmuje dowodzenie. Między obydwoma bohaterami dochodzi do serii dramatycznych spięć. I jest to jednocześnie najważniejsza i zarazem najsłabsza część filmu. Major, który przecież dowidzi składnicą, w filmie Cholchlewa jest jakby całkiem wycofany i... bezsilny. Wydaje rozkazy, których nikt nie respektuje. Stworzony wokółl Dąbrowskiego obóz podważa jego decyzje, jeden z żołnierzy (w tej roli Borys Szyc) wręcz publicznie zarzuca dowódcy tchórzostwo...

 

Mjr Sucharski pod koniec odzysuje rezon. Udaje mu się przekonać zwolenników kontynowania obrony do kapitulacji. Nad obróconym w proch Westerplatte zawisa biała flaga, choć broniący poszczególnych fortyfikacji składnicy żołnierze przyjmują to z nieskrywaną wściekłością (wymowna jest scena, kiedy jeden z nich na widok białej flagi ze złością krzyczy, że nie zna takiego koloru). Po ostatniej odprawie ci, którym udało się przeżyć, spontanicznie intonują „Jeszcze Polska nie zginęła”. Za serce chwytają szczególnie dwa momenty – kiedy podczas przemówienia mjr Sucharskiego padają profetyczne słowa „Jeszcze się Polsce przydacie” oraz kiedy kpt. Dąbrowski wskazuje na nietkniętego niemiecką kulą (potwierdzony fakt historyczny!) Orła Białego nad drzwiami ruin, w jakie obróciły się koszary. Porywczy „Kuba” jest tak załamany, że podejmuje samobójczą próbę, byleby nie pójść do niewoli...

 

Spór, jaki rozgrywa się pomiędzy Sucharskim a Dąbrowskim, spór o dwie tradycje może stać się zalążkiem do długich dyskusji na temat ścierających się idei polskiego mesjanizmu i realizmu, który chłodno kalkuluje możliwe zyski i straty. Ileż to razy przerabialiśmy w polskiej historii taką lekcję? Szczególnie wraca ona przy okazij świętowania kolejnych rocznic Powstania Warszawskiego. Czy miało ono sens? Czy trzeba było życia tylu tysięcy ludzi i miasta obróconego w ruinę? Ale przecież nie było wyboru, to była kwestia honoru – odpowiedzią zwolennicy drugiej opcji.

 

Czy film Chochlewa jest antypolski, bo podważa sens walki do ostatniej krwi? Absolutnie! Taki spór ma przecież racje bytu. Dzięki niemu Westerplatte nie poddało się za wcześnie, stając się symbolem oporu i inspiracją do walki dla najechanej przez nazistów Polski i nie poddało się zbyt późno, poświęcając życie żołnierzy, którzy przecież „jeszcze się Polsce przydali”. „Tajemnica Westerplatte” nie jest także antypolska, kiedy dotyka problemu dezercji. „Dezercje zdarzały się w każdej armii, biorącej udział w II wojnie światowej i w każdej armii – francuskiej, niemieckiej, brytyjskiej, amerykańskiej, włoskiej, nie mówiąc już o sowieckiej – były surowo karane. Dlaczego polska armia miałaby być jakimś wyjątkiem? Obrońcy Westerplatte byli tylko ludźmi” - pisze Piotr Zychowicz i zauważa – jakże celnie! - że powinniśmy być dumni, że w tak beznadziejnej sytuacji z pola walki chciało zbieć tylko czterech żołnierzy.

 

Film Chochlewa jest arcypolski, bo pokazuje bohaterów z krwi i kości. Nie takich, którzy są nieustraszeni i kule się ich nie imają. Żołnierzom z „Tajemnicy Westerplatte” daleko do patosu, z jakim przedstawia się ich w szkolnych czytankach, czy filmie J.J. Szczepańskiego z 1967 roku. Nie ma tu łzawych, nadętych scen. Są prawdziwi ludzie, którzy zastanawiają się, czy większym bohaterstwem będzie skazanie na śmierć kilkudziesięciu żołnierzy, czy poddanie się Niemcon. Poddania składnicy za niehonorowe nie postrzegali także naziści. Mjr Sucharskiemu, w uznaniu za dokonanie niemożliwego, pozwolili w niewoli mieć przypiętą szablę do paska...

 

Marta Brzezińska