Woody Allen powiedział, że jest „ścisłym ateistą” i wyznaje „nitscheański światopogląd”. Z tego powodu, jak sam mówi, reżyser wiedzie „smutne życie, bez nadziei, przerażające i ponure, bez celu i żadnego znaczenia”. I to jest głęboka prawda o ateizmie. Bo konsekwentnie odrzucając Boga, ludzkie życie traci jakikolwiek sens. I tak naprawdę podstawą faktu, że ateiści w ogóle żyją jest tylko to, że w głębi serca wciąż wierzą w Boga.
79-letni Allen udzielił wywiadu niemieckiej „Süddeutsche Zeitung”. Powiedział, że jest „przekonany” o tym, iż wszystko „co osiąga ludzkość” jest „w ostateczności bezsensowną iluzją”. I nawet to, że niektóre jego filmy mogą przetrwać przez lata, nie przynosi mu „więcej radości niż kolonoskopia”.
"Wszystko, co robimy za naszego życia, jest w ostateczności iluzją. Nie będzie już nic z istnienia. Zupełnie nic. Chciałbym się mylić, ale zdrowy rozsądek się temu sprzeciwia. Słońce zgaśnie. Czy nam się to podoba, czy nie" - mówi Allen.
"Gdy moja żona narzeka, że życie jest krótkie i smutne, to właśnie ja mówię jej, by nie była dziecinna. Mówię, że jest tyle wspaniałych rzeczy do przeżycia. Jednak głęboko w moim sercu przyznaję jej trochę rację" - dodaje reżyser.
Można zapytać, po co Woody Allen zajmuje się w ogóle jakąś aktywnością, po co robi filmy? Reżyser wyjaśnia: żeby zapomnieć o rzeczywistości.
"My, ludzie, mamy na szczęście popęd do przeżycia. Gdy ktoś wejdzie z pistoletem przez moje drzwi, będę walczył o moje życie, mamy to we krwi. Robienie filmów jest dla mnie częścią tej samej walki o przeżycie. Jest wspaniałą "uchyleniem", by nie musieć już mieć w głowie strasznych myśli" - wyjaśnia.
Tak wygląda życie konsekwentnego ateisty. Nie ma celu ani sensu. Wszystko, co ateista robi, jest tak naprawdę beznadziejną próbą zapomnienia o tym, że żyje po nic. Pomódlmy się za Woodyego Allena i wszystkich innych ateistów, by odkryli, że życie czlowieka ma głęboki sens - a sens ten daje Bóg, który nas stworzył.
pac/kath.net/süddeutsche zeitung