W filmie „Syberiada Polska”, jest scena gdy wchodzi pan do starej, pustej, mocno zniszczonej cerkwi, która również wygląda tak w dzisiejszym czasie. Choć od wojny, w której toczy się film minęło 70 lat odnosi się wrażenie, jakby komunizm pozostał jeszcze na tamtej ziemi...

 

Na pewno, to nie jest tak, że tyle lat po upadku Związku Radzieckiego tamta rzeczywistość przestała istnieć. Koledzy z Ukrainy, którzy grali z nami w tym filmie opowiadali, że od nich również wywożono z domów ludzi na Syberię, że również tam było obecne cierpienie. To, co się działo w epoce stalinowskiej w latach 30-tych, czystka, która dotknęła inteligencję, armię czy zwykłych obywateli była bardzo bolesna, może najboleśniejsza. Ta skala jest niebywała.

 

Film pokazuje czas zesłania Polaków na Syberię podczas II wojny światowej. Choć jest to pierwszy historyczny film fabularny poświęcony tej tematyce, widzimy jak upokorzony zesłany polski żołnierz i gospodarz pije wódkę u komendanta obozu, który jest enkawudzistą, matka trójki dzieci oddaje swoje ciało radzieckiemu oficerowi NKWD w zamian za żywność, a patriotką, która ponosi największe represje jakimi jest wywózka do łagru za naukę dzieci polskiej historii - jest żydówka... czy nie upowszechnia się przez ten obraz trochę dziwny stereotyp?

 

Były różne postawy. Wystarczy przeczytać „Inny świat”czy „Archipelag Gułag” i nie wiemy jak byśmy się zachowali w tamtej rzeczywistości. Nie mi tych ludzi oceniać. Jedni próbowali się tej rzeczywistości nie poddać, a inni chcieli po prostu przeżyć, co też nie znaczy – poddać się. Podobne historie czytamy u Borowskiego opisującego życie codzienne w obozie w Auschwitz. To są trudne rzeczy.

 

Jakby pan scharakteryzował postać polskiego gospodarza zesłanego wraz z rodziną na Syberię, którego pan zagrał w tym filmie?

 

On za wszelką cenę chciał wrócić do Polski i wyrwać z tamtej obozowej rzeczywistości swoją rodzinę. Nie udało mu się do końca, bo pozostała jego żona, ale on wrócił. Ożywiała go nadzieja. To był prosty człowiek, któremu się udało.

 

Co pana zdaniem pozwala człowiekowi przeżyć tak ekstremalne warunki niewoli?

 

Nadzieja. Pokazane jest w filmie jak ludzie się modlą, jak się żegnają. Jest epizod kobiety, która cały czas ma ze sobą wizerunek Matki Bożej, jaki udało jej się zabrać z domu. Każdy przeżywa to bardzo indywidualnie, jest to jednak taka rzeczywistość, w której człowiek zwraca się do jedynej rzeczywistości, która może mu w tej sytuacji pomóc, czyli do Boga. Zdarzają się momenty, że tylko to ratuje ludzi, że tylko właśnie dzięki temu przetrwali. Chodzi o tą wewnętrzną siłę płynącą z wiary, nie mięśnie i pełny żołądek. Ona motywuje do działania.

 

Co pana podczas gry w tym filmie ścisnęło pana najbardziej za serce?

 

Przyznam się, że właśnie ta scena w pustej, zrujnowanej cerkwi. Ona ma 150 lat, jest opustoszałam bez okien. Czasem przyjeżdża tam duchowny prawosławny, aby chrzcić dzieci. Zrobiła na mnie największe wrażenie. Obok niej stoi kołchoz ze swoim potwornym smrodem, gdzie jest chyba hodowla krów. Jest zagubiona wioska ze świetlicą, w której mieliśmy małą garderobę. Dla tych, którzy tam zostali, ta zrujnowana cerkiew jest bardzo ważna. Zachodzą do niej, aby się modlić.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski