- Były trzy ciała: prezydenta, pana prezydenta Kaczorowskiego i Krzysztofa Putry. Resztę, usłyszeliśmy, wywieziono do Moskwy, także ciało małżonki pana prezydenta. Od razu poczułem, że coś jest nie tak. Nie tylko ja, my wszyscy. Coś nie w porządku. Zacząłem się przyglądać. Ciało prezydenta leżało na czarnej folii, a ta folia leżała w błocie" - wspomina w rozmowie z Teresą Torańską Joachim Brudziński z PiS.

"Widziałem to symbolicznie - majestat Rzeczypospolitej, wyrażający się w ciele prezydenta, leżał w błocie obok osławionej już ruskiej trumny, a od miejsca, gdzie urzędował Putin, reprezentujący majestat Rosji - biła siła tego państwa" - mówi Brudziński.

"Jarosław dokonywał identyfikacji. Wokół niego i ciała prezydenta - i to też było dla mnie przerażające - kręcił się tłum urzędników. (...) Jarosław mi potem opowiadał, jak wyglądało to z bliska. Jakiś żołdak stał przy ciele prezydenta rozkraczony, z czapką zsuniętą na tył głowy i z rękami w kieszeniach. Jarosław zwrócił mu uwagę". - dodaje.

"Przyszedł ambasador Bahr. Że Putin chce Jarosławowi złożyć kondolencje. Że zaprasza go do swojego namiotu. I jest to jego prośba, sugestia, propozycja.(...) Jarosław Kaczyński odmówił. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że Jarosław idzie do niego, a premier Putin siedzi w namiocie, rozparty. I mówi: no, Polaczki przyszli, podchoditie do mnie teraz, a ja wam będę współczuł" - opowiada polityk Prawa i Sprawiedliwości.

Wspomnienie m.in. Joachima Brudzińskiego, który stracił przyjaciół 10 kwietnia 2010 roku w wyniku katastrofy prezydenckiego samolotu, zostały opublikowane w książce "Smoleńsk".

kz/wp.pl