Wojna z Zachodem, jaką toczy islam (i to w całości, a nie tylko w wydaniu skrajnym, Państwa Islamskiego) jest starciem religijnym, a nie politycznym czy geostrategicznym. Muzułmanie atakują Zachód, bowiem taki cel stawia przed nimi ich prorok i święta księga. Zdobywanie nowych terenów, podbijanie i zniewalanie narodów to normalna strategia tej religii. A jeśli ktoś chce być wierny Mahometowi, to musi go naśladować, a „prorok” przez niemal całe swoje życie zdobywał nowe ziemie, prowadził wojny i budował państwo. Muzułmanie, jeśli chcą mu być wierni muszą więc robić to samo.
<<< KUP KSIĄŻKI, KTÓRE ZMIENIĄ TWOJE ŻYCIE >>>
Jeśli zaś jest to wojna religijna, to trzeba mieć świadomość, że ostatecznym celem islamu i islamistów nie jest jednak, ani Londyn, ani Paryż, ani nawet Berlin (choć bez wątpienia one także maja stać się miastami islamskimi), ale… Rzym. „Celem jest Rzym, ponieważ trwająca wojna ma wymiar nie tyle ekonomiczny, polityczny czy demograficzny, ile przede wszystkim – jak zawsze – religijny, i ponieważ to z Rzymu płynie owa siła moralna, która w 1571 roku w Lepanto i w 1683 r. pod Wiedniem rozgromiła islam. Prawdziwym wrogiem nie są Stany Zjednoczone czy państwo Izrael, które nie istniały, kiedy islam dotarł do bram Wiednia w 1683 r., ale Kościół katolicki i cywilizacja chrześcijańska, których religia Mahometa stanowi diaboliczną parodię” – pisał w eseju „Islam idzie na Rzym” („Nasz Dziennik” 12-13.09.2015) włoski historyk Roberto de Mattei.
Symbolem prawdziwego zwycięstwa islamu, czego nikt szczególnie nie ukrywa, będzie zaś dopiero, gdy zielony sztandar proroka zawiśnie nad Bazyliką św. Piotra, tak jak wcześniej zawisł nad Bazyliką Hagia Sophia w Konstantynopolu. I nikt tego nie ukrywa. W manifeście Państwa Islamskiego rzecznik tego ruchu szejk Abū Muhammad al-’Adnānī ash-Shāmī wprost wskazywał, że ostatecznym celem dżihadystów jest pokonanie Kościoła katolickiego. „Zdobędziemy Rzym, połamiemy wasze krzyże i zniewolimy wasze kobiety, za pozwoleniem Boga Potężnego. To jest Jego obietnica dla nas” – podkreślał rzecznik Państwa Islamskiego już w roku 2014. „Ostatecznie Allah jest z muzułmanami i nigdy nie pozostawi ich w obliczu wrogów. I dlatego Państwo Islamskie zawiesi swoje flagi nad Rzymem” – uzupełniał. Jego zdaniem muzułmanie znajdują się w stanie wiecznej wojny z rzymskimi katolikami i nie spoczną dopóki nie zdobędą Rzymu, jak wcześniej zdobyli Konstantynopol.
Identyczne cele deklarują jednak nie tylko islamiści, ale również – tak wychwalani – umiarkowani muzułmanie. Szejk Ali Al-Faqir, były jordański minister do spraw dzieł religijnych w wywiadzie dla telewizji Al-Aqsa podkreślał, że muzułmanie „będą zdobywać Rzym, tak jak zdobyli Konstantynopol”. Inny muzułmański duchowny i lider Hamasu Yunis Al-Astal uzupełniał zaś, że już „niebawem, zgodnie z wolą Allaha, Rzym zostanie zdobyty, tak jak kiedyś został zdobyty Konstantynopol”. Podobne wypowiedzi można zaś mnożyć.
Starcie, którego jesteśmy świadkami, i którego elementem jest inwazja muzułmańskich imigrantów na Europę, nie jest więc i nie powinno być interpretowane wyłącznie w kategoriach politycznych. To starcie religijne, w którym stawką jest Kościół, a co za tym idzie zbawienie wielu miliardów osób. Każdy z chrześcijan jest więc wezwany do uczestnictwa w owym starciu. Jedni poprzez ewangelizację (ze świadomością możliwości męczeństwa), inni poprzez działania polityczne, a jeszcze inni militarne. Krucjaty, nawet jeśli nie pod taką samą nazwą, są nadal potrzebne. Wtedy trzeba było odbić Grób Pański i umożliwić dostęp do niego mordowanym masowo chrześcijańskim pielgrzymom. Teraz trzeba bronić Rzymu przed islamską nawałą. Tego nie zrobią za nas nihiliści, bowiem oni także chcą zniszczenia Rzymu, i w tej kwestii grają w tej samej drużynie, co islamscy fanatycy. My chrześcijanie musimy jednak zjednoczyć się w obronie zarówno Kościoła, krzyża, jak i naszych żon. To jest nasza wojna. Wojna, której nie chcieliśmy, ale w której uczestniczyć musimy. Przez różaniec, ewangelizację, odważne decyzje polityczne, ale niewykluczone, że także przez działania militarne.
Tomasz P. Terlikowski