Premier Ewa Kopacz ogłosiła twardo, że nie zgodzi się na żadne europejskie kwoty, ale jest za to gotowa do obrony polskich granic – i jeśli będzie trzeba, to je zamknie. Skąd ten nagły sprzeciw wobec polityki Brukseli i Niemiec? Czy jest to sprzeciw szczerzy – i czy w ogóle jest to sprzeciw? O komentarz do tej sprawy poprosiliśmy przez telefon posła Prawa i Sprawiedliwości, byłego wiceministra edukacji oraz spraw wewnętrznych i administracji, Jarosława Zielińskiego.
Jarosław Zieliński: Ta pozorna zmiana wynika z faktu, że w Polsce trwa kampania wyborcza do parlamentu. Pani premier Ewa Kopacz doskonale wie, że polskie społeczeństwo nie akceptuje polityki uległości wobec nikogo, ani z Zachodu, ani ze Wschodu. Polacy nie akceptują w szczególności tegooś, co sprawia wrażenie precyzyjnego sterowania polską polityką przez kogoś z zewnątrz. Uległość Polski wobec Niemiec trwa tak długo, jak trwają rządy Platformy Obywatelskiej. Premier Donald Tusk, co było widać gołym okiem, był niemieckim sługą. Wystarczy przypomnieć sprawę zamykania polskich stoczni po to tylko, by świetnie mogły rozwijać się stocznie w Niemczech. Podobne przypadki można przywoływać długo. Premier Ewa Kopacz nie wprowadziła tu żadnej jakościowej różnicy. Bardzo łatwo uległa naciskowi Brukseli i Berlina deklarując przyjęcie dwóch tysięcy uchodźców. Sądziła, że będzie to dobrze widziane przez Europę Zachodnią, a zwłaszcza przez oba wspomniane ośrodki władzy. Premier nie przewidziała, że fala uchodźców będzie tak bardzo silna i zacznie zagrażać nie tylko tym państwom, które od początku deklarowały wielką otwartość na migrantów, jak Niemcy czy Francja, ale także takim państwom, jak Polska. Być może premier sądziła, że nasz kraj nie będzie dla uchodźców atrakcyjny i będą go omijać. Jednak w sytuacji, gdy zaczyna brakować miejsca w krajach chętnych do ich przyjmowania, wszystko się zmienia. Niemcy szybko doszły do przekonania, że nie mogą przyjmować w nieskończoność coraz większych grup migrantów i zamykają swoje granice.
W Polsce trwa dyskusja związana z różnymi zagrożeniami towarzyszącymi przyjmowaniu dużych grup przybyszów. Jak rozróżnić uchodźców od imigrantów ekonomicznych? Jak ustrzec się infiltracji terrorystów i kryminalistów? Skąd wziąć pieniądze na coraz liczniej przybywających migrantów? Skąd wziąć ośrodki, w których będą mogli mieszkać? Jak pomagać im na polu oświatowym, kulturalnym, medycznym? Pytań jest wiele, odpowiedzi rządu nie ma.
Gdy więc napięcie wzrasta i dyskusja staje się coraz gorętsza, Prawo i Sprawiedliwość prosi o konkretne informacje na temat stanu przygotowania państwa do uporania się z zagrożeniami wiążącymi się z ewentualnym narzuceniem Polsce większych kwot uchodźców oraz z niekontrolowanym napływem migrantów. Gdy idzie o tę pierwszą sprawę, to rząd powinien zapytać o zdanie opinię publiczną oraz wszystkie polskie siły polityczne. Stąd wniosek Prawa i Sprawiedliwości o to, by władza przedstawiła rzecz na posiedzeniu Sejmu, tak, by nie było jedynie przenoszenia tej kwestii do gabinetów ministerialnych. Niestety, zaproszenie przez panią premier szefów partii do debaty było tylko chwytem piarowskim i upozorowaniem prawdziwego dialogu. Potrzebna była bowiem rzetelna debata parlamentarna, gdzie rząd zaprezentowałby podjęte dotychczas zobowiązania i swoje dalsze zamiary w sprawie uchodźców.
W ostatnim czasie odbyło się jedynie wspólne posiedzenie sejmowych Komisji Spraw Wewnętrznych oraz Komisji do Spraw Unii Europejskiej, w którym uczestniczyłem i zabierałem głos. Posiedzenie to pokazało, że państwo jest całkowicie nieprzygotowane, by zmierzyć się z problemem uchodźców. Potwierdziło się choćby to, o czym wielokrotnie mówiło Prawo i Sprawiedliwość i o czym mówiłem ja sam, odpowiadając na pytania zadawane przez dziennikarzy: to mianowicie, że stan polskich służb granicznych pozostawia wiele do życzenia. Stan liczebny tych służb został zredukowany przez Platformę Obywatelską o blisko 25 proc., z 20 tysięcy do około 15 tysięcy funkcjonariuszy. Infrastruktura graniczna została przeznaczona na inne cele: sprzedana, wydzierżawiona, po części zmarnotrawiona. A chodzi przecież o infrastrukturę, która służyła kontroli granicznej! Bardzo trudno byłoby teraz przywrócić właściwą kontrolę na granicach z państwami Unii Europejskiej, nie mówiąc o wzmacnianiu kontroli na granicach z państwami spoza UE - a przecież i z nich mogą przepływać uchodźcy.
Dzisiaj nie wiemy, do czego rząd zobowiązał się oficjalnie lub nieoficjalnie, ani do czego chce się jeszcze zobowiązać. Nie wiemy też, jak wygląda stan rozmów z Komisją Europejską czy kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Mam nadzieję, że o to wszystko będzie można zapytać – i dowiedzieć się! – na posiedzeniu Sejmu, które odbywa się w najbliższą środę.
Podkreślę raz jeszcze, że zmiana retoryki pani premier Ewy Kopacz – bo jest to tylko zmiana retoryki, a nie prawdziwej polityki – wynika jedynie z faktu trwania kampanii wyborczej. Premier wie, że większość Polaków dostrzega zagrożenia związane z uchodźcami. Postawa Polaków, wynikająca ze słusznego poczucia dumy narodowej, jest taka, że nie przyjmujemy żadnego dyktatu. Odczytali to rządowi spece od piaru i poradzili pani premier odpowiednią, powierzchowną tylko zmianę. Wątpię, by poszły za tym jakiekolwiek rzeczywiste czyny. Ten rząd zbyt długo wykazywał uległość wobec Niemiec. Proszę też zwrócić uwagę, że kontekstem dla obwieszczonej dzisiaj „zmiany” stanowiska premier Kopacz jest to, że sami Niemcy, tak euforycznie przyjmujący uchodźców, stwierdzili, że nieco się przeliczyli. Doszło tam do próby ograniczenia napływu uchodźców poprzez przedsięwziętą kontrolę części granic.
Reakcja premier Kopacz jest więc nie tylko spóźniona, ale i obliczona jedynie na oddźwięk w ramach kampanii wyborczej. Co będzie naprawdę, pokażą najbliższe dni – powtarzam jednak, że jestem wobec dzisiejszego występu pani premier niezwykle sceptyczny. Trzeba też dodać, że miękkość polskiego rządu i fakt, że za Platformy Obywatelskiej państwo polskie działa, używając słów ministra Sienkiewicza, tylko teoretycznie, stanowi bardzo poważny problem i duże zagrożenie. Polska w ogóle nie jest przygotowana na kryzys, który – oby to tym nie było, bo oznaczałoby to katastrofę dla Europy – ma posmak nowej, wielkiej Wędrówki Ludów.
Europa powinna raczej pomagać uchodźcom w ich krajach, niż przyjmować ich w niekontrolowany przez nikogo sposób. Musimy, oczywiście, reagować chęcią niesienia pomocy na nieszczęście ludzkie, które wydarza się w świecie. Trzeba zarazem pamiętać, że oprócz czynników politycznych powodujących obecny exodus z krajów Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, jest też wiele przyczyn zupełnie odmiennych, by wymienić tylko kwitnącą działalność przemytników ludzi. Do krajów europejskich nieprzypadkowo docierają głównie młodzi mężczyźni. Wiąże się z tym wszystkim zagrożenie fizycznego bezpieczeństwa – w różnych aspektach – obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej. Dochodzą do tego problemy związane z integracją, trudności na polu obyczajowości, religii i kultury dużych grup migrantów. Większe fale uchodźców, nawet jeżeli nie niosłyby ze sobą bezpośredniego zagrożenia, oznaczałyby zmianę struktury społecznej społeczeństw europejskich, tak, jak miało to już miejsce w Belgii czy we Francji. Polska właśnie staje przed tymi wyzwaniami. Jako Polacy nie chcemy być zamknięci na konieczność pomocy ludziom prześladowanym. Musimy jednak nieść pomoc z ogromną rozwagą, bo przede wszystkim rozwagi tu potrzeba.