Fronda.pl: Ostatnio często słyszymy o nowym projekcie politycznym Romana Giertycha. Czy wspomniane doniesienia można traktować poważnie?
Rafał A. Ziemkiewicz: Na poważnie w tym sensie, że jest to projekt zgłoszony na serio, a jego twórca zakłada możliwość jego realizacji. Czy wg mnie jest to projekt realistyczny? Jak to mówiło się u mnie w szkole: słabo widzę.
Dlaczego słabo?
Dlatego, że Roman Giertych nie ucieknie od metki endeka, chociaż obecnie próbuje się przedstawiać jako konserwatysta. W potocznym rozumieniu "endek", to ktoś na prawo od PiS-u. Podobnie - konserwatysta. Natomiast projekt Romana Giertycha, jak rozumiem, zakłada, że będzie gdzieś między PiS-em a Platformą. Oczywiście polskie myślenie o polityce nie jest tak do końca profilowane na osi Prawica - Lewica, bo pojęcia te nie są u nas rozumiane zgodnie z ich tradycyjnym, zachodnim znaczeniem politologicznym. Nie widzę jednak takiego potencjału, który pozwalałby Giertychowi pozyskać ludzi, którzy głosowali na PO i są zdegustowani skrętem tej partii w lewo, a także tych, którzy głosowali na PiS, ale są zrażenie nadmiernym radykalizmem. Oczywiście można powiedzieć, że taki elektorat istnieje i można go zagospodarować. Pytanie, kto miałby myśleć o jego zagospodarowaniu? W projekcie Romana Giertycha nie widzę takich osób. Gdyby Jarosław Gowin chciał zrobić z Tuskiem to samo, co Lech Kaczyński zrobił z Jerzym Buzkiem i zaczął budować własną partię, to miałby większe szanse, niż Roman Giertych nad którym ciąży odium straszliwego potwora i faszysty.
Giertych widzi w uczestnikach manifestacji patriotycznych potencjał do zagospodarowania, a z drugiej strony przekonuje, że nie chce budować prawicy radykalnej. Sprzeczność?
Jak rozumiem, Giertych uważa radykałów za już straconych - poniekąd słusznie - bo radykalów i tak nie pozyska. To podobna sytuacja, jak ze mną (śmiech). Wszyscy uważają mnie za PiS-owca, z wyjątkiem samych PiS-owców. Natomiast Romana Giertycha wszyscy uważają za endeka, z wyjątkiem samych endeków. W oczach młodzieży narodowej i narodowo-radykalnej Giertych jest zdrajcą, który skumał się z "Gazetą Wyborczą" i który chce robić karierę na salonach. Właśnie przez to stał się im jeszcze bardziej obcy. Na radykałów nie może liczyć, a więc w tej części jego analiza jest logiczna. Natomiast - jak rozumiem - on liczy na elektorat tych, którzy są rozczarowaniem lewicowaniem Platformy w kwestiach obyczajowych i ściganiem się z Palikotem, a także tych, którym nie podobają się słowa Jarosława Kaczyńskiego o zbrodni smoleńskiej, widząc w tym zagrożenie swojego poczucia bezpieczeństwa. Moim zdaniem, taki elektorat rzeczywiście istnieje. Natomiast wydaje mi się, że Giertych nie ma szans na zdobycie takiego elektoratu. Chyba, że występowałby w grupie osób, które uchodzą za ludzi o poglądach umiarkowanych i centrowych.
Czy mamy do czynienia z powtórką z przeszłości, kiedy Giertych próbował przyciagać do Ligi Polskich Rodzin UPR i Prawicę RP, a ostatecznie zakończyło się to fiaskiem?
Nie chciałbym bawić się w proroka, ale słabością Giertycha, a także innych osób na polskiej scenie politycznej, jest bycie typowym politykiem gabinetowym. Potrafi myśleć o różnych roszadach czy sojuszach. Ostatnio mówi się, że rozważa sojusz z Komorowskim, bo prezydent chce właśnie taki elektorat zagospodarowywać. Dobrze poinformowana red. Paradowska podkreśla w "Polityce", że złożenie kwiatów przez Giertycha i Komorowskiego to gest o ważnym znaczeniu politycznym. Może rzeczywiście ktoś chce to wykreować na jakieś ważne wydarzenie, ale Giertych nie ma wiele do zaoferowania Komorowskiemu. Jego dawny elektorat uważa go za zdrajcę, a dla ludzi, których emocje kontroluje "Gazeta Wyborcza" jest wyłącznie trofeum. Oni lubią - od czasu do czasu - przestrzelić jakiegoś Misia Kamińskiego i zaprezentować, obok takiego Giertycha czy Walendziaka, że mają go u siebie (śmiech). Tyle, ze to wyłącznie pokazanie słusznośći własnej linii, ale w żadnym wypadku nie jest to sojusz. "Gazeta Wyborcza" chętnie wykorzysta Giertycha, aby pognębić Kaczyńskiego, natomiast nie postawi na niego.
Czyli po prostu chce go wykorzystać?
Dokładnie. To - po prostu - traktowanie jako trofeum. Wspomniane środowisko bardzo chętnie prezentuje swoje trofea, ale bardzo niechętnie wmontowuje je w system. Choć są ludzie, którym udało się tę drogę skutecznie przebyć. Przykładem jest Radosław Sikorski, o którym "Wyborcza" jeszcze 20 lat temu wypisywała rzeczy horrendalne, podobne do tych, jakie wypisuje o "sekcie smoleńskiej", a obecnie jest nim zachwycona. Tyle, że Sikorski karierę zrobił absolutnie nie dzięki temu, że pozsykał go salon, ale zupełnie odwrotnie. Miał kapitał swoich kontaktów zagranicznych, które były ważne dla Tuska, a dopiero jak się znalazł u Tuska, zaakceptował go salon. Jeśli Giertych ma jakiś kapitał do zaoferowania, to "Gazeta Wyborcza" go przełknie i zacznie mówić: "Ach, jaką cudowną ewolucję przeszedł ten człowiek!" (śmiech). Sam fakt, że przechodzi na ich stronę, nie jest powodem, aby w niego zainwestowali. Tym bardziej, że Giertych - jak wspominałem - jest politykiem gabinetowym i nie jest w stanie pozyskać jakiejś nowej grupy wyborców swoją osobowością.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Aleksander Majewski