Marta Brzezińska: Najpierw głośny bojkot wykładu prof. Magdaleny Środy na UW, później zakłócanie spotkania z Adamem Michnikiem. Jak się Panu redaktorowi podobają takie metody walczenia o wolność słowa? Premier Donald Tusk ostrzegał nawet, że jeśli nic z tym nie zrobimy, to „za miesiąc będą nie tylko ryczeć, ale bić”. Przesadził?
Rafał A. Ziemkiewicz: Premier Tusk posunął się nawt do porównania tych akcji z rodzeniem faszyzmu w Niemczech. Muszę przyznać, że jest w tym porównaniu coś celnego. Nie byłoby faszyzmu w Niemczech, gdyby nie podpalenie Reichstagu. Natura tych zdarzeń jakoś bardzo mi się kojarzy właśnie z podpaleniem Reichstagu.
Czy barbarzyńskie – jak nazywa je prof. Środa metody, jakie zastosowano zarówno podczas jej wykładu, jak i wystąpienia naczelnego „Wyborczej”, to rzeczywiście dobre metody walki o wolność słowa w Polsce? Może i w pewnym sensie są skuteczne, ale chyba po raz kolejny ucierpi na nich wizerunek narodowców.
Żadna z istniejących grup narodowców nie przyznaje się do organizowania tych tumultów. Grupka, która poszła na wykład prof. Środy na UW, przedstawiła się jako jakieś Narodowe Stronnictwo Akademickie. Nic podobnego nigdy nie istniało. Dziwne jest także to, że te grupy ponoć zapowiadają swoje happeningi, ponoć o nich wiadomo, a mimo to, zamaskowani ludzie przychodzą zwartą grupą, wychodzą. Nikt nie wie kto to jest, ale też nikt ich nie zatrzymuje. Mówiąc krótko, śmierdzi mi to prowokacją na kilometr. Tym bardziej, że oczywistym jest, iż takie incydenty są na rękę władzy. Nie dopuszcza się do realnej rozmowy z ludźmi, którzy propagują ideę narodową, którzy mają swoje nazwiska, za którymi stoją realnie istniające organizacje. Mam tu na myśli Roberta Winnickiego, Krzysztofa Bosaka czy Mariana Kowalskiego, którzy byli zaproszeni przez NZS z Warszawy. Kreowanie grupy tajemniczych goryli, zamaskowanych, z twarzami zakrytymi chustą z celtyckim krzyżem, czyli symbolem, który nigdy nie miał nic wspólnego z żadnym polskim ruchem narodowym, to samospełaniające się marzenie środowisk związanych z „Gazetą Wyborczą”. Jest to również bardzo użyteczne dla władzy.
Czyli Pan jest przekonany, że to prowokacje, z którymi nie mają nic wspólnego narodowcy?
Chociaż nikogo za rękę osobiście nie złapałem, nie mam żadnego dowodu, to jestem głęboko przekonany, że co najmniej w formie inspiracji, ale także bardzo możliwe, że i w formie wykonania, jest to robota bynajmniej nie Ruchu Narodowego, ale właśnie ludzi, którym zależy na jego skompromitowaniu, a jednocześnie zyskaniu pretekstu do dalej posuniętych działań ograniczających swobodę wypowiedzi. Dodatkowym zyskiem, który z tych działań ma szeroko pojęta lewica, a które być może również ma wpływ na to, że akurat teraz do tego doszło, jest fakt, że tumultami medialnie przykrywa się rzeczywiście realnie istniejący problem, jakim jest homoterroryzm stosowany wobec profesorów, którzy wystąpili w obronie prof. Krystyny Pawłowicz.
Mówi Pan, że to prowokacje, że narodowcy nie mają nic wspólnego z tymi tumultami, a jednak Młodzież Wszecholska zamieszcza na Facebooku instruktaż do przeprowadzania skutecznych akcji bezpośrednich na uczelniach, a Artur Zawisza, jeden z liderów narodowców, pod linkiem do zadymy na spotkaniu z Michnikiem, pisze tak: „Narodowcy w nieustannej ofensywie: "kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika", czyli ani dzisiaj w Radomiu, ani nigdy w Polsce - nie będą mieli spokoju...”. Zaś w „Wyborczej” komentuje: „Słuszny protest. Lekki i wesoły przeciwko dysproporcji w debacie publicznej. Rzucanie śnieżkami w studentów i budynek? To zabawna forma happeningu".
Miałem go za mądrzejszego. Mogę tylko tyle powiedzieć.
Rozmawiała Marta Brzezińska