Internetowa telewizja o wątpliwych konotacjach zorganizowała też „Wielki Piknik Patriotyczny”. W wydarzeniach i w debacie udział w niej wziął m.in. redaktor naczelny tygodnika „DoRzeczy” oraz portalu dorzeczy.pl Paweł Lisicki. Tezy, które sformułował nie są odosobnione od tych, które po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę można przeczytać także na łamach tygodnika.

Lisicki chwalił premiera Węgier Viktora Orbana za jego niezależną politykę oraz dbanie o interes Węgier. Wymieniał też różnice w polityce wobec wojny na Ukrainie w zestawieniu z podejściem Polski do tej agresji.

W Polsce retoryka jest mniej więcej taka: Zachód walczy z potwornym imperium, które nie chce niczego innego tylko podbijać resztę świata. Rosja jest nazywana przez niektórych polskich polityków "ruską czernią", "sowietami", "ruską dziczą" itd. Najkrócej możemy powiedzieć, że totalna barbaria naciera na Zachód, a bohaterska Ukraina wspierana bezinteresownie przez Amerykę broni się – pisze Lisicki.

Kpi z naszego kraju pisząc, że „Polska jest oczywiście po stronie mocy dobra, bo my musimy być po stronie mocy dobra i robimy, co tylko się da, żeby tę straszliwą szarańczę, czerń, dzicz itd. powstrzymać” – czytamy.

Polskich polityków określających Rosję jako agresora i kraj barbarzyński określa mianem „propagandystów”, „ludzi, którzy kompletnie nie rozumieją świata, w którym żyją” oraz „ludzi, którzy wykorzystują tę historię wyłącznie po to, aby zabłysnąć, pojawić się, zostać usłyszanymi, docenionymi” – co wyraźnie wskazuje na lekceważące podejście do nich.

Co więcej, pisze wprost, że tacy ludzie pozbawieni są zdrowego rozsądku i powołuje się przy tym na używanie „języka analizy politycznej”, cokolwiek miałoby to zaczyć. Według niego ludzie określający agresję Rosji jako złą nie są zdolni do „oceniania rzeczywistości taką, jaka ona jest”.

Kolejna teza Lisickiego jest jeszcze ciekawsza. Otóż w jego opinii, przeciąganie wojny pomiędzy Rosja a Ukrainą jest radykalnie niebezpieczne, ponieważ – tu przytacza argument związany z Węgrami - „Orban miażdżąco wygrał kolejne wybory parlamentarne m.in. zapewniając swoich rodaków, że Węgry na pewno nie wejdą do wojny” – czytamy na portalu dorzeczy.pl.

Oczywiście o zamknięciu przez Rosję kurka z gazem Węgrom nie pada ani słowo, jakby to umknęło przypadkiem powszechnie znanemu publicyście.
Przytacza już rozpowszechnione opinie nagłaśniane przez Kreml, że „wojna na Ukrainie tak naprawdę jest wojną USA z Rosją”, a –
zapomniał chyba dodać, co mówią Rosjanie już bezpośrednio - Stany Zjednoczone są gotowe walczyć z Rosją do ostatniego Ukraińca. Oczywiście dużą część winy za to, że do konfliktu doszło przerzuca na USA, co też nie jest nowością. Dlaczego? Ponieważ USA systematycznie dozbrajały Ukrainę już od jakiegoś czasu, „czyniły z niej kogoś, kogo by można nazwać członkiem NATO” i - jak można się domyślać - to rozjuszyło dużego niedźwiedzia - Rosję.

Zapewne także zupełnie przypadkiem nie wspomina o wieloletnich planach Rosji, o których w Gruzji mówił już śp. prezydent Lech Kaczyński. Nie wspomina o przypinaniu od wielu lat Ukrainie przez propagandę Kremla łatki nazistów oraz o tym, że w tym samym dniu, kiedy Putin podpisywał uznanie „niepodległości” tzw. republik separatystycznych donieckiej i ługańskiej, rosyjska duma przegłosowała jeszcze ustawę o tym, że Federacja Rosyjska wspólnie z Izraelem będą zwalczyły antysemityzm i faszyzm na całym świecie. I oczywiście również „zupełnie przypadkiem” Kreml tę propagandę wykorzystuje w agresji przeciwko Ukrainie, a rzeczniczka MSZ Rosji Maria Zacharowa epitetem „faszyści” zaczyna szafować także w odniesieniu do innych krajów.

W opinii Lisickiego, należy szukać rozwiązań pokojowych z Rosją, ponieważ „przeciąganie tego konfliktu jest radykalnie niebezpiecznie. Bo im dłużej ten konflikt trwa, tym bardziej rośnie ryzyko. Konflikt ma to do siebie, że nie można nad nim zapanować” - uzasadnia.

- Zdrowy rozsądek podpowiada, żeby za wszelką cenę, jak najszybciej wygaszać takie konflikty. Wystarczy jedna źle wystrzelona rakieta, jedna bomba, która źle wpadnie, jedna bitwa, która źle pójdzie i komuś mogą puścić nerwy – dodaje naczelny "DoRzeczy".

Według niego „USA muszą się pogodzić z jakąś formą modus vivedni”.

- Nie można założyć, że teraz wobec tego, co się dzieje, Rosja zrezygnuje ze wszystkiego, co zajęła i nagle się cofnie do roku 2014 albo 2008. Przecież to jest absurd. Żeby osiągnąć taki cel, trzeba byłoby ją zniszczyć – czytamy, ale może to właśnie jest jedyna dobra – choć zapewne wygłoszona nieświadomie lub niechcący – pozytywna opinia w całym jego wystąpieniu.

Trudno w tym całym natłoku informacji przekazanych przez naczelnego „DoRzeczy” uciec od skojarzenia, że jego wypowiedzi wpisują się w inne tego typu, charakterystyczne dla klakierów Kremla i jego walki dezinformacyjnej.