Dla mnie jednak, to co obserwujemy w ostatnich tygodniach zwłaszcza na poziomie sztabowym – to niemal idealna ilustracja tego zjawiska, które w każdej wojnie jest elementem wszechwładnie dominującym. Nikt bowiem tak perfekcyjnie nie potrafi generować chaosu i bałaganu jak wojskowi. W potocznym wyobrażeniu wojsko to szczyt porządku i organizacji, ale – jak pokazuje każda wojna – obraz jest dokładnie odwrotny. I – co już wielokrotnie w różnych sytuacjach marginalnie wzmiankowałem – zdecydowana większość wojen została wygrana nie przez geniusz jednej strony, ale dzięki temu, że ktoś popełnił mniej błędów i wygenerował u siebie mniej bajzlu.
Obecna kampania wyborcza w Polsce potwierdza to w całej rozciągłości, a jak się okazuje drobne duperele wywracają do góry nogami wielomiesięczne wysiłki i misterne plany. Nie będę specjalnie płakał, bo to dziś arcymistrzami w generowaniu chaosu są ludzie Tuska z nim na czele. Nie jest to nic dziwnego – tak było zawsze. Dlaczego im się zatem kiedyś udawało wygrywać? To proste. W latach 2007 – 2011 suwerenem w prowadzeniu kampanii w PiSie był duet Kamiński (Michał) – Bielan. Ze skutkami znanymi. W 2023 roku drugi z nich odzyskał istotny wpływ i skutki przyszły natychmiast. Te kampanie PiS przegrywał, bo jego sztab posiadł umiejętność robienia rzeczy jeszcze gorszych niż ludzie Tuska. Teraz – na razie – sztab Nawrockiego unika grubych błędów.
Piszę to bowiem wydaje się, że czynnikiem, który istotnie wpłynie na wynik wyborów, stanie się – nieoczekiwanie – Zorro. Nasz, polski, krajowy, wyjątkowy – ale niemniej skuteczny niż oryginał. Pasja z jaką w ściganie Zorro rzuciły się służby państwowe Tuska pokazuje przeciętnemu Polakowi, co zgotuje nam ten reżim, jeśli tylko Trzaskowski zostanie prezydentem. Niezależnie od tego, że jest raczej prawdą twierdzenie, iż to właśnie owe służby państwowe wymyśliły tę akcję, aby pogrążyć Tuska, pewne jest jedno – nic tak nie zabija, jak skuteczna farsa. Ściganie Zorro kompromituje w oczach zwykłych ludzi „państwo Tuska” i tego blamażu, nie jest on w stanie w żaden sposób odwrócić.
Podobnie rzecz się ma z ustawką Sikorskiego, w którą – bezmyślnie – dał się złapać Mentzen. Dziecięce tłumaczenie, że to Sikorski zaprosił go na piwo do jego własnego pubu pokazuje, jak łatwo z wyobrażenia o pozycji playmakera zejść do pozycji błazna.
Co jednak ciekawe, skutki tego blamażu są odwrotne od oczekiwanych – Trzaskowski nie tylko nic nie zyskał, ale przeciwnie. Ujawnione nastroje po stronie elektoratu Konfederacji dowodzą, iż Mentzen całkowicie rozminął się z jego oczekiwaniami.
Inna rzecz, że akcja wygenerowana przez Radka, jest ważnym krokiem w kierunku realizowania scenariusza, o którym pisałem. Pamiętać bowiem trzeba, że hipotetycznie można byłoby poskładać pod jego wodzą rząd PO, PSL, Hołowni i Konfederacji. Myślę, że Mentzen dostał propozycję wicepremierostwa i teki ministra finansów od „premiera Sikorskiego” i to była istota tej ustawki. Problem w tym, że uzysk wyborczy z tego jest żaden. Głośno nie mogą o tym powiedzieć (bo raczej ich wtedy Biejat nie poprze), a na głosy zwolenników Konfederacji z takim „pomysłem” raczej się nie zanosi.
Nie przeceniam oczywiście swoich zdolności kreowania rzeczywistości, więc zapewniam, że nie realizują oni scenariusza, który opisałem. To ja ujawniam ich – pożal się Boże – plany, korzystając z pomocy dobrych ludzi.
Chociaż zastanawiam się, czy przypadkiem jednak nie zainspirowałem sztabu Trzaskowskiego. Podczas debaty okazało się bowiem, że ich lider oskarżył Nawrockiego o wykradanie kanapek (no nie Oli/Ali, ale siostrze). Wygląda więc na to, że łyknęli to jak pelikany.
Kontynuując zatem spekulację, nad czym pracuje teraz ścisłe grono kierownicze kampanii wiceTuska mogę Państwu ujawnić ich kolejną „wielką myśl”. Oto zatem biorą przykład z najlepszych swoich wzorców i…
Pamiętają pewnie wszyscy, że kiedy Hitler siedział w swoim bunkrze a sowieci podchodzili już na kilkaset metrów, cała jego nadzieja tkwiła w odsieczy, z jaką miał przyjść Berlinowi korpus gen. Steinera. Hitlerowi wychodziło z wróżb i kart, że to będzie to wybawienie, które zapoczątkuje nowy etap. Wszyscy pewno znają słynną scenę z filmu „Upadek”, kiedy Hitler dowiaduje się, że Steiner nie dotrze do Berlina.
I sztab Tuska znalazł swojego Steinera – więcej nawet, św. Graala. Oto bowiem we środę rano, „Onet” i wyborcza mają ujawnić „ostateczną aferę Nawrockiego”. Dowiemy się zatem, że Nawrocki posiada jakąś niepoliczoną do końca grupkę nieślubnych dzieci, a nawet znajdzie się jedna ze skrzywdzonych matek.
„Aferę” tę kręcą – jakżeby inaczej – ubeccy fachowcy na Kieleckiej. Ci, którzy już raz podobną akcję przygotowali. Lata temu znaleźli oni p. Anię, która przypomniała sobie, że jej dziecko miało dwóch ojców (sama dokładnie nie mogła określić który dominował). Aferę tę wykręcili ówczesnym posłom Samoobrony – Lepperowi i Łyżwińskiemu. Wyborcza i inne medialne popłuczyny komuny lżyły tych dwóch polityków i przyniosły im ogromne szkody. Co z tego, że szybko okazało się w następstwie badań genetycznych, że pani Ania łgała. Jak to się mówi – „niesmak pozostał”.
Współczesna wersja „pani Ani” jest już przygotowana, a ci degeneraci są zdolni do tego, żeby ten zgrany numer ponownie uruchomić.
Trzeba – niestety – przygotować się na kolejny spektakl „miłości” w wykonaniu Tuska i jego jurgieletni. Mam tylko nadzieję, że tym razem sztab Nawrockiego nie da się zaskoczyć.
Grzegorz Górski