Eryk Łażewski, Fronda.pl: Znany polski duszpasterz, ksiądz Łukasz Kachnowicz dokonał ostatnio tak zwanego „coming outu”. Ujawnił więc, że jest homoseksualistą. Jednocześnie – w wywiadzie dla „Newsweeka” – stwierdził, że już w czasie przygotowywania się do diakonatu, powiedział swoim seminaryjnym dwóm ojcom duchownym o tym, iż jest (cytuję) „gejem”. Obydwaj dali mu „zielone światło” na dalszą drogę do kapłaństwa! Wbrew – dodam – jasnemu dokumentowi Benedykta XVI o zakazie święceń kapłańskich dla osób o skłonnościach homoseksualnych. No i pojawia się tutaj pytanie, już nawet nie o postawę księdza Kachnowicza, ale o postawę jego ojców duchownych: dlaczego oni tak zrobili? Dlaczego zaakceptowali homoseksualistę i zlekceważyli dokument papieski? Może sami byli homoseksualistami?
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, historyk Kościoła i duszpasterz opozycji w PRL: Tak, sprawa jest skomplikowana dlatego, że nie wiem, czy to, co obecnie mówi były ksiądz jest prawdziwe. Bo jeżeli już idzie do redakcji „Newsweeka”, który jest pismem bardzo antychrześcijańskim, to świadczy o tym, że możemy mieć do czynienia z manipulacją. A więc ja tu stawiam znak zapytania nad tym wszystkim, co mówi ten człowiek: czy nie próbuje się tłumaczyć?
Natomiast zasady są bardzo jasne. Bo papież Benedykt XVI rzeczywiście w sierpniu 2005 roku (a więc cztery miesiące po objęciu urzędu „Następcy świętego Piotra”) wydał wyraźny zakaz przyjmowania homoseksualistów do Seminarium. I również powtórzył to w roku 2008. Wszyscy przełożeni seminaryjni powinni o tym wiedzieć. Zwłaszcza, że - z tego, co wiem - to Łukasz Kachnowicz był klerykiem w latach 2004 –2010. A więc przełożeni mieli absolutny obowiązek [przestrzegać wspomnianego zakazu]! Nie wiem, czy ojcowie duchowni tak mu powiedzieli, że może jako gej iść do kapłaństwa. Gdyby jednak okazało się to prawdą, to oczywiście złamali procedury papieskie. Czyli jest to kolejny znak zapytania. Tym razem, nad formacją, jaka jest w Seminarium Duchownym w Lublinie.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że wicerektorem tego Seminarium w latach 2002 – 2012 (a więc dokładnie w tym samym czasie) był ksiądz Alfred Wierzbicki, który dzisiaj jest gwiazdą TVN i „Gazety Wyborczej” Michnika. No i opowiada rzeczy niesłychanie kontrowersyjne, włącznie z tym, że wręcz twierdzi, że gdyby miał osiemnaście lat w tej chwili, toby do seminarium duchownego nie poszedł. A więc to jest kolejna sytuacja, która pokazuje, iż powinna być wyraźna kontrola tego, co się naucza, i w jaki sposób kształci się kleryków w Seminarium Duchownym w Lublinie. Myślę, że powinny być teraz jasne decyzje obecnego arcybiskupa lubelskiego Stanisława Budzika, który powinien po prostu to wszystko sprawdzić od A do Z, żeby nie doszło do kolejnych tragedii, czyli do przyjmowania kleryków, którzy są homoseksualistami, i żeby nie dochodziło do łamania procedur papieskich.
Warto zwrócić uwagę, że święceń kapłańskich Łukaszowi Kachnowiczowi udzielił arcybiskup Józef Życiński, który także był niesłychanie kontrowersyjną osobą. Jego liczne wypowiedzi dotyczące nie tylko gejów, ale również wielu innych spraw, budziły wątpliwości, czy ten człowiek rzeczywiście rozumie na czym polega – na przykład – nauczanie papieża Benedykta XVI. On już nie żyje, bo zmarł w 2011 roku. Wywołał wiele kontrowersji, m.in. był jedynym biskupem w Polsce, który - wbrew stanowisku prymasa Józefa Glempa - przyjął nagrodę od „Gazety Wyborczej”, co było skandalem. Jest tyle niepewności, wątpliwości wobec Seminarium w Lublinie, że powinno być przede wszystkim zbadanie sprawy. Jeżeli doszło do daleko idących odchyleń od norm, to dla dobra kleryków, dla dobra nowych powołań z archidiecezji lubelskiej, powinno się zrobić z tym porządek.
A jak ksiądz sądzi: czy - powiedzmy – jakieś pozytywne nastawienie do homoseksualizmu jest w polskich seminariach powszechne ? Czy w ogóle są na ten temat jakieś dane ?
Kiedy w 2013 roku – wspólnie z Tomaszem Terlikowskim – opublikowaliśmy książkę pod tytułem „Chodzi mi tylko o prawdę” (to był wywiad – rzeka, gdzie po raz pierwszy została opisana sprawa homolobby w polskim kościele), wybuchła wtedy ogromna dyskusja. Co więcej, niektórzy księża biskupi publicznie mówili, że takiego homolobby nie ma w ogóle. Między innymi jedną z osób, która bardzo źle przyjęła te opinie, był ówczesny Sekretarz Episkopatu Polski, a obecny arcybiskup gnieźnieński i Prymas Polski Wojciech Polak, który wyraźnie mówił, że nic takiego nie ma. No to dzisiaj, po sześciu latach, jednak musimy do tej sprawy wrócić i powiedzieć, że jednak to homolobby jest. To znaczy: są osoby w Kościele (także na wysokich stanowiskach), które tworzą „furtki” do tego, żeby nie tylko przyjmować homoseksualnych kleryków, ale równocześnie omijać wszystkie procedury papieskie w tym zakresie.
Czyli dochodzi do takiej sytuacji (mówię jako pewien przykład, taką ilustrację), że - załóżmy – dany biskup jest homoseksualistą. On mianuje rektora Seminarium, który ma podobne skłonności. I ten rektor – za cichą zgodą właśnie swojego przełożonego - przyjmuje kleryków [homoseksualistów]. Wprowadza więc - można to nazwać – „konia trojańskiego” do danej diecezji. Ale już mieliśmy taki przypadek niedawno, z diecezją sosnowiecką, gdzie wybuchł skandal na tle homoseksualnym, dotyczący rektora tego Seminarium. Seminarium de facto zostało zlikwidowane, bo zostało przeniesione do Częstochowy, i wcielone do tamtejszego Seminarium. I nikt nie wyciągnął żadnych konsekwencji. Dalej ta sprawa jest niewyjaśniona. A skutek jest taki, że już drugi rok nie ma żadnych powołań do diecezji sosnowieckiej. I myślę, że to przede wszystkim pokazuje, jak wielką tragedią, jest tolerowanie tych sytuacji. Bo klerycy - ci, co rzeczywiście mają szczere, uczciwe powołanie i są dobrze uformowani przez swoje rodziny i parafie – po prostu boją się iść do takich seminariów, o których jest opinia, że jest tam daleko idące przyzwolenie dla homoseksualistów.
Mogę tutaj dać przykład, z którym spotkałem się osobiście. Zwrócił się do mnie młody człowiek. Był pół roku w seminarium. I jak zobaczył, co tam się dzieje, to po pół roku zrezygnował i zwrócił się do mnie, żebym znalazł mu takie seminarium duchowne, w którym nie ma homoseksualistów. I ta sytuacja jest dramatyczna. Bo jak w tej chwili wyraźnie pokierować takiego młodego człowieka, który sam widzi, że na początku jego drogi kapłańskiej już ten problem się pojawia: brak reakcji ze strony przełożonych, „przymykanie oczu”. A skutek jest taki, że w tym roku mamy ewidentny kryzys z powołaniami, bo słyszę, że kolejne seminaria informują, że albo mają pojedynczych kleryków (jeden, dwóch, trzech maksymalnie), albo w ogóle nie ma w tym roku kandydatów. No to wyraźnie widać, jak straszliwa to jest choroba, który niszczy Kościół polski.
A czy księży homoseksualistów wypuszczonych z takich Seminariów, jak wyżej wspomniane, jest w Polsce dużo? A może są po prostu wpływowi, przy jednak małej liczbie?
Mogę to powiedzieć z bardzo dokładnej kwerendy, jaką przeprowadziłem w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. To dotyczyło oczywiście lat od roku 1950 do 1990, czyli to są te czterdzieści lat PRL-u. Tu można powiedzieć, że były to pojedyncze przypadki. Natomiast to byli ludzie niesłychanie wpływowi. Ale co jeszcze jest ważne: oni się ogromnie razem trzymali, to znaczy wzajemnie się popierali, pomagali sobie, nawet korzystali z pomocy zagranicy, innych środowisk.
Dzisiaj możemy powiedzieć, że to jest taka mafia, która jest bardzo zwarta w swoich szeregach, która promuje kolejne osoby, i dzięki której niektórzy robią zawrotne kariery. Ale takie przypadki już mieliśmy! Choćby z byłym księdzem Krzysztofem Charamsą, który już jako kleryk na drugim roku pojechał do Rzymu. Tam zrobił błyskawiczną karierę. A więc ktoś go promował, ktoś mu pomagał, ktoś mu „przecierał te wszystkie ścieżki”. No i później ogłosił się gejem. Co więcej, pracował w Kongregacji Doktryny Wiary, czyli w tej jednej z najważniejszych kongregacji. No, jakim cudem, człowiek z takimi skłonnościami mógł się tam znaleźć? Musiał mieć wsparcie innych! I dzisiaj trzeba by to wszystko prześledzić: jak to się wszystko działo. Natomiast, w tej chwili nie widzę takiej zdecydowanej reakcji Kościoła polskiego przeciwko homoseksualizmowi we własnych szeregach. Jest to ciągle temat tabu.
A czy można powiedzieć, że ta mafia – powiedzmy – powiększa się?
Na pewno! Myślę, że to są ludzie, którzy jednak świetnie się rozpoznają. To są tak zwane „kody”, czyli wysyłają takie sygnały, po których się doskonale orientują (śmiech). Nawet w środowisku międzynarodowym, jak na przykład kolegia rzymskie. Popierają się, pomagają sobie. I oczywiście szukają kolejnych – nazwijmy to - „członków tego gremium” (śmiech), wprowadzają następnych. A więc taki młody ksiądz homoseksualista, od razu jest promowany. To jest coś takiego jak - powiedzmy – „państwo w państwie”. Dzisiaj Kościół broni swoich struktur, broni zasad, ale równocześnie w obrębie Kościoła jest taka struktura, która to rozwala od wewnątrz. A więc dla dobra Kościoła, czyli wspólnoty wszystkich ludzi ochrzczonych, lepiej mieć mniej księży, ale uczciwych, i przede wszystkim nie skrzywionych w tym zakresie homoseksualnym, niż wprowadzać homoseksualistów, którzy potrafią rozwalić [wszystko]. Nieraz jeden, dwóch, trzech potrafi rozwalić całą wspólnotę.
A czy zgadza się ksiądz z przywołanym już Tomaszem Terlikowskim, że takich coming outów, jak ten księdza Kachnowicza, będzie więcej? A może wygodniej jest jednak być księdzem homoseksualistą?
Myślę, że będzie będzie więcej. Jest daleko idące przyzwolenie społeczne. Natomiast gorszą sytuacją jest osoba, która nie dokonuje takiego ujawnienia, ale działa dalej w strukturach kościelnych i która rozsadza [je] od wewnątrz. Ksiądz Kachnowicz będzie teraz tak zwanym „autorytetem moralnym” dla „Gazety Wyborczej”, dla „Newsweeka”; będzie się wypowiadał, i tak dalej, ale on jest już rozpoznany. Natomiast gorszą sytuacją są tacy, którzy nie zostali rozpoznani. Wracając do sprawy Seminarium Sosnowieckiego, to uważam, że brak reakcji właściwej w tej chwili powoduje, że nie wiemy do końca, jak to wszystko wyglądało. I czy to jest kwestia tylko Seminarium i tego rektora, czy też jest to sprawa wielu innych jeszcze osób w strukturach diecezji sosnowieckiej. A więc to, że nie ma powołań, to moim zdaniem jest właśnie widoczny znak, że tam się dzieje bardzo źle. Bo gdzie idą jednak młodzi ludzie dzisiaj, mając wybór, mogąc studiować po całym świecie (bo są tacy Polacy, co wstępują do Seminarium za granicą)? Jednak zwracają uwagę na to, jaka jest opinia o tym Seminarium. I to może powodować, że niektóre Seminaria będą miały powołania, a niektóre, będą po prosu wymierać. Ludzie po prostu będą bali się tam pójść.
A wracając do księdza Kachnowicza. On twierdzi, że został ukarany za prawdę, a Kościół woli „przymykać oczy” na homoseksualistów. Czy jest w tym coś właśnie z prawdy?
Uważam, że on nie mówi prawdy. To jest pierwsza sprawa. Bo on jednak dziewięć lat był księdzem i moim zdaniem nie mówił prawdy. Dokonywał rzeczy niegodnych: będąc homoseksualistą, nie powinien w ogóle przyjmować święceń kapłańskich. Dzisiaj zrzucanie winy na ojców duchownych (ja jeszcze raz mówię: nie wiem jak to naprawdę było; czy rzeczywiście mu tak powiedzieli, czy nie) pokazuje, że on szuka wymówek.
Tak jakbyśmy powiedzieli, że ktoś zdradza żonę i po paru latach się przyznaje: „tak, zdradzam żonę, bo żyję w prawdzie”. No, on nie żyje w prawdzie. On kłamał przez tyle lat, zdradzając małżonkę, naruszając przysięgę o wierności w sakramencie małżeństwa. Takie więc ujawnienie się zła nie prowadzi do dobra, tylko w tym momencie Łukasz Kachnowicz dalej to zło szerzy, bo np: bierze udział w paradach równości. On w tej chwili jeździ po całej Polsce. Ja też się dziwię, że w sumie tak szybko stał się niezwykle dynamicznym aktywistą LGBT. Czyli nie tylko mówi: „ja jestem homoseksualistą”, ale równocześnie bierze udział we wszystkich możliwych wydarzeniach, jest aktywny. Ale do czego doprowadza: przede wszystkim pokazuje, jak oszukiwał swoich wiernych, gdy był księdzem, prowadził katechizację, był duszpasterzem akademickim. I on teraz stawia tych wszystkich ludzi w sytuacji ogromnego rozdarcia, czy nawet dramatu. Bo ich przewodnik duchowny w tej chwili biega po różnych paradach. No i co? Tak wszystko nagle, jednego dnia mu się odwróciło? To znaczy, że żył w zakłamaniu. No i to nie jest przykład do naśladowania. Ja mogę zrozumieć kogoś, że ktoś mówi: „Tak, popełniałem zło, ale chcę się naprawić, i chcę odpokutować to”. A Łukasz Kachnowicz działa w tej chwili wręcz odwrotnie: stara się być gwiazdą, która na tym zakłamaniu robi karierę.
To przykre! A ja dziękuję księdzu za rozmowę.