Jak recenzuje Rokita na łamach „Dziennika Polskiego” w swoim tekście dziennikarka „ze znawstwem i empatią opisuje rzeczywistość z jaką mamy do czynienia na granicy” – „bez propagandy, z osobistą znajomością konkretnych przypadków”.
„Ze spokojem i chirurgiczną precyzją faktów opowiada o historii jakiegoś niewyobrażalnego, wielowarstwowego kłamstwa, jakie na użytek politycznej propagandy wytworzono wokół granicznego dramatu” – ocenia artykuł autorki z GW były poseł.
„Opowiada o wymyśleniu (łącznie z nadaniem imienia) nieistniejącego dziecka, które umarło z wycieńczenia na granicy. O dostarczaniu na granicę dziecięcych ubranek i zabawek dla fikcyjnych dzieci, po to by media mogły epatować potem ludzi wymyślonymi dziecięcymi tragediami, bo przecież tylko na takie tragedie ludzie chcą dawać pieniądze. Opowiada o fałszowaniu reportaży dziennikarskich na temat polskich strażników granicznych, o wycinaniu faktów prawdziwych i dopisywaniu fikcyjnych. A wszystko dla dwóch celów: aby zaszkodzić prawicowemu rządowi i aby mieć mocny, poruszający ludzkie serca materiał marketingowy dla zbiórek pieniędzy” – pisze o tekście Małgorzaty Tomczak Jan Rokita.
Zdaniem Rokity niezwykłość materiału zamieszczonego przez dziennikarkę „Wyborczej” polega m.in. na tym, że „przyznaje się ona, że sama pisała rzeczy „w dużej mierze nieprawdziwe”.
„Tym wyznaniem Małgorzata Tomczak daje świadectwo, że jest przyzwoitym człowiekiem, ale zarazem raz na zawsze kasuje się jako dziennikarka. Dziennikarz, który otwarcie mówi: kłamałem, żeby zaszkodzić PiS-owi i żeby płynęły pieniądze na zaprzyjaźnione fundacje, powinien w następnym zdaniu powiedzieć: i dlatego wycofuję się z dziennikarstwa” – konstatuje niedoszły premier z Krakowa.
Według Jana Marii Rokity ten tekst „powinien wstrząsnąć polskim dziennikarstwem, które żywi się propagandowym kłamstwem”, ale również „polską polityką, skoro każda zakłamana bańka informacyjna może pewnego dnia prysnąć za sprawą jednego człowieka, który nie zabił do końca swego dziennikarskiego sumienia”.