Jak możemy się dowiedzieć, już od połowy 2026 r. Polska ma stanąć przed obowiązkiem przyjęcia znacznej liczby migrantów z krajów spoza UE, a odmowa ich przyjęcia będzie skutkować “wysokimi karami” finansowymi.

Z kolei od 2027 r. ma wejść w życie rozszerzenie systemu handlu emisjami ETS – obejmujące transport i ogrzewanie, co znacznie podniesie koszty życia. Jak się okazuje, każdy kolejny rok będzie droższy, a ceny pójdą w górę — to kolejne obciążenia dla portfeli obywateli.

Dalej mamy dyrektywę EPBD, która zakłada, że już od 2028 r. wszystkie nowe obiekty publiczne muszą być bezemisyjne; od 2030 r. – również domy prywatne. Do tego stare budynki muszą przejść gruntowny remont, co – bez zatrzymania tego szaleństwa - obciąży Polaków wydatkami sięgającymi setek tysięcy złotych.

Działania takie mogą więc być postrzegane jako zaplanowana transformacja życia w kraju droższym i ubezwłasnowolnionym, a wszystko to wyłącznie w imię ideologii Brukseli, a nie zdrowego rozsądku.

Unia Europejska nadal stawia na zieloną rewolucję i kontrolowaną migrację, co pociąga za sobą rzeczywiste koszty. Takie ideologiczne podejście może doprowadzić do „armagedonu” ustawodawczego i społecznego.