Fronda.pl: Chciałbym zapytać Waszą Eminencję o uczucia towarzyszące Eminencji w momencie opuszczania zgromadzenia Synodu Biskupów. Było więcej związanych z tym czasem nadziei czy niepokoju? Pytam o to w kontekście relacji przewodniczącego Episkopatu Niemiec bpa Georga Bätzinga, który z ogromną satysfakcją stwierdził, że poruszone zostały wszystkie ważne tematy niemieckiej Drogi Synodalnej. Rzeczywiście rezultat procesu synodalnego w Niemczech ma tak znaczący wpływ na proces synodalny w Kościele powszechnym i uzasadnione są obawy, że rodzące się w Niemczech kontrowersyjne postulaty za sprawą Synodu o Synodalności zostaną przeniesione na grunt Kościoła powszechnego?

Kard. Gerhard L. Müller: Muszę powiedzieć, że nie pochwalam tych wypowiedzi. Postulaty niemieckiej Drogi Synodalnej w mojej ocenie mają charakter heretycki. I nie jest tak, że Synod w Rzymie powinien być przestrzenią do infiltrowania Kościoła powszechnego postulatami płynącymi z Niemiec. Przeciwnie! Zadaniem tego Synodu powinno być udzielenie odpowiedzi na te niemieckie postulaty, ale w duchu wiary katolickiej i zgodnie z katolickim nauczaniem.

Pionierzy niemieckiej Drogi Synodalnej przekonują, że Kościół powszechny powinien iść tą obraną przez nich drogą. Spójrzmy tymczasem, co działo się w Kościele w Niemczech w ostatnim pięćdziesięcioleciu. Jedna trzecia katolików wystąpiła z Kościoła. Jeżeli chodzi o uczestnictwo we Mszy świętej, to z 50 proc. spadło ono do 5 proc. Seminaria są po prostu puste. Tak wygląda rzeczywistość niemieckiego Kościoła. To są jego realia, a nie jakieś dialogiczne kwestie pojawiające się w tych wszystkich „papierach” publikowanych w ramach Drogi Synodalnej. Zobaczmy, co zrobił z Kościołem progresywizm w Belgii czy Holandii. Tak naprawdę zniszczył te Kościoły, a nie im pomógł. Trudno, żeby oni mieli być przyszłością Kościoła. Przyszłością Kościoła powinna być ponowna ewangelizacja! Głoszenie Ewangelii z nową werwą. Ale o tym w ogóle się nie mówi w ramach niemieckiej Drogi Synodalnej. Tam się wcale nie mówi o ewangelizacji, tam się mówi tylko o LGBT. A to nie może być przyszłością.

Przynajmniej od początku niemieckiej Drogi Synodalnej mówi się o niebezpieczeństwie schizmy. Takie alarmy pojawiały się zwłaszcza w związku z praktyką udzielania błogosławieństw parom homoseksualnym. Po odpowiedzi papieża Franciszka na dubia kardynałów z lipca trudno jednak oskarżać dopuszczających się takich praktyk księży i biskupów o zerwanie jedności z Rzymem. Ojciec Święty zdaje się chcieć w przyszłości pozostawić takie decyzje samym duszpasterzom. Czy w tym kontekście realny w ocenie Waszej Eminencji staje się scenariusz, w którym Kościół katolicki przejdzie w najbliższej przyszłości pewien proces anglikanizacji, po którym choć zewnętrznie wciąż będzie jednym Kościołem, to w ramach tego Kościoła będą funkcjonowały różne doktryny, ustalane przez Kościoły lokalne niezależnie od Rzymu?

To również na pewno nie może być przyszłością Kościoła katolickiego! To nie byłaby przyszłość, a częściowe zniszczenie. Kościół katolicki jest jednością. Jednością tej samej wiary, jednego Boga, sakramentu chrztu. Warto przywołać tu dziedzictwo walczącego z gnostycyzmem świętego Ireneusza z Lyonu, któremu papież Franciszek nadał tytuł Doctor unitatis, czyli Doktor jedności. Nauczał on o jedności, która łączy wierzących niezależnie od ich pochodzenia.

Kościół anglikański, w przeciwieństwie do Kościoła katolickiego, jest Kościołem państwowym. On opiera się na postaci króla, czyli autorytecie świeckim, a nie na Objawieniu. Nie na jasnym wyznaniu wiary. Zachodzi bardzo istotna różnica pomiędzy Kościołem katolickim a Kościołem anglikańskim. Już sam charakter tego Kościoła jest inny. Jeżeli więc Kościół katolicki miałby teraz przejmować zasady, które rządzą Kościołem anglikańskim, zwyczajnie przestałby być Kościołem katolickim. Należałoby wówczas po prostu oficjalnie przyznać, że jakaś część Kościoła się od niego oddziela. Należałoby to nazwać po imieniu, czyli powiedzieć, że jest to rzeczywiście schizma.

Nie wiem, czy papież powiedział, że błogosławienie par homoseksualnych powinno zależeć od decyzji poszczególnych duszpasterzy. Doktrynalnie jednak to nie jest możliwe. Kapłan nie może zdecydować, że będzie błogosławił jakąś relację lub człowieka, jeżeli ten człowiek żyje w grzechu śmiertelnym. Nawet jeżeli rytualnie wszystko zostanie odprawione jak powinno, to i tak nie można mówić tutaj o udzieleniu łaski. W doktrynie Kościoła nie ma na to miejsca. To nie jest błogosławieństwo. Tutaj zachodzi wewnętrzna sprzeczność. Kapłan nie może błogosławić jako czegoś dobrego tego, co zgodnie z nauką Kościoła dobre nie jest i sprzeciwia się Ewangelii.

Wiele mówi się dziś o próbach zmiany nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu. W środę do Domu Ojca odeszła dr Wanda Półtawska, członkini Papieskiej Akademii Życia i odważna obrończyni praw nienarodzonych. Niestety, nie można już scharakteryzować tak wszystkich obecnych członków tej instytucji. W czasie pontyfikatu papieża Franciszka szeregi Papieskiej Akademii Życia zasilili ludzie otwarcie opowiadający się za dopuszczalnością aborcji. Sytuacja wokół tego towarzystwa może wskazywać, że w przyszłości w Kościele będą podejmowane również próby zrewidowania nauczania związanego z nienaruszalnością ludzkiego życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci?

Rozmawiałem z przewodniczącym tej Akademii (abpem Vincenzo Paglią – red.) i w rozmowie ze mną powiedział, że ci członkowie wcale się nie opowiadają za aborcją. Moim zdaniem jednak rzeczywiście aborcję promują.

Normalnie myślący katolik musi się zastanowić, komu ma pomóc powoływanie na członków tej Akademii osób, które dopiero trzeba nawracać. To nie ma żadnego sensu. Akademię tę powinny tworzyć osoby walczące o ochronę życia od poczęcia. Taka podwójna strategia, w której powołuje się też członków wymagających nawrócenia, moim zdaniem nie może się dobrze skończyć. Podobnie nie byłoby dobrym pomysłem, żeby na przykład powołać jakiegoś marksistę czy komunistę na członka jakiegoś gremium kościelnego zajmującego się sprawami sprawiedliwości społecznej. To byłoby niewłaściwe podejście, ponieważ taki komunista czy marksista opiera się na niewłaściwej koncepcji antropologicznej.

Kościół nie powinien też słuchać reprezentantów tzw. ideologii klimatycznej?

Laudate Deum w sprawie ochrony środowiska przedstawiało czterech agnostyków - powiedziałbym nawet, że byli tam wrogowie Kościoła. I oni – wypowiadając się w imieniu Kościoła – mówili, że ludzie nie powinni jeść mięsa, nie powinni podróżować i – uwaga! – nie powinni mieć dzieci. Po pierwsze to jest oczywiście bzdura w ujęciu naukowym. Ale jest to też coś, co w sposób oczywisty i jednoznaczny sprzeciwia się bezpośrednio zadaniu wyznaczonemu ludziom przez Boga, właśnie w zakresie tego, żeby kontynuować dzieło stworzenia, żeby ludzie mieli dzieci. Bóg stworzył wszechświat dla ludzi, a nie ludzi dla wszechświata. Błędną ideologią jest utrzymywanie, że człowiek jest jakiegoś rodzaju „szkodnikiem” na świecie. Takie ideologie oczywiście istnieją. Ale katolicy nie mają się do nich dostosowywać, tylko je zwalczać. Nie mogliśmy się jako chrześcijanie dopasowywać do kultu cesarza w starożytnym Rzymie, a teraz nie możemy w XXI wieku dostosowywać się do ideologii tego wieku.

W rozmowie z Francą Giansoldati odnosi się Wasza Eminencja również do odpowiedzialności Niemców za II wojnę światową, dlatego pozwolę sobie poruszyć jeszcze jedną kwestię. Ponad rok temu polski rząd podniósł sprawę odszkodowań, które Niemcy miałyby wypłacić Polsce za szkody wyrządzone w czasie okupacji. W ocenie Waszej Eminencji – z jednej strony jako Niemca i katolickiego duchownego z drugiej – podnoszenie tej sprawy przez Polskę jest dziś słuszne i godziwe, czy jednak Niemcy zadośćuczynili już Polsce w wystarczający sposób?

To jest trudne pytanie. Moim zdaniem tych szkód już się po prostu nie da wyrównać. W Europie działy się straszne rzeczy w związku z rządami Stalina i w związku z rządami Hitlera. Tego się już po prostu nie da odwrócić. Nie powinno też wyglądać to tak, że dzisiejsze narody byłyby zobowiązywane do ponoszenia odpowiedzialności za to, co robiono trzy czy cztery pokolenia do tyłu. Bo to po prostu nie są już ci sami ludzie. Tego koła historii nie da się zawrócić, a pełna sprawiedliwość jest możliwa tylko u Boga, nie w życiu doczesnym. W tym duchu powinniśmy moim zdaniem pracować nad przyszłością i tak też zostało to powiedziane na II Soborze Watykańskim. Mam tu na myśli głos biskupów polskich i niemieckich, kiedy padły słynne słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. W tym duchu ta współpraca polsko-niemiecka powinna być realizowana. Powinna obejmować spotkania młodzieży, wymianę młodzieży, kursy językowe. Również współpracę w wymiarze gospodarczym, kulturowym, duchowym i religijnym. Kiedy mówimy o tym ostatnim, mogłyby być to na przykład pielgrzymki do Częstochowy, jakieś spotkania polsko-niemieckie, spotkania młodzieży. Dla dobra właśnie wspólnej przyszłości. Wydaje mi się jednak, że ci współcześni Niemcy nie mogą już ponosić odpowiedzialności za to, co robili ich przodkowie cztery pokolenia wcześniej. Jak mówię, tego się już po prostu nie da odwrócić. Tak jak nie wydaje się uprawnione, aby Niemcy czynili zarzut pod adresem współczesnych Francuzów za szkody wyrządzone im przez Napoleona. Uważam, że właściwe jest tylko patrzenie w przyszłość, a nie w przeszłość.