Iran obiecał okrutną zemstę po zabiciu swojego bohatera narodowego Kassima Sulejmaniego. Teraz Teheran wystrzelił w stronę baz USA w Iraku rakiety, a najwyższy przywódca religijny Iranu pochwalił atak. W gruncie rzeczy zemsta wypadła jednak dość łagodnie - pisze na łamach "Die Welt" Alfred Hackensberger.
Według dziennikarza Iran chciał uniknąć rozlewu krwi i zaatakował tak, by nie zabijać Amerykanów i w ten sposób zażegnać kryzys. Teheran nie jest zainteresowany poważną konfrontacją z Ameryką, przekonuje Hackensberger. "Atak na obie bazy USA w irackiej prowincji Anbar i w autonomicznych regionie kurdyjskim był atakiem na najniższym poziomie eskalacji. Raczej propozycją pokoju niż śmiercionośną ofensywą. Ostatecznie było to tylko 15 rakiet, z których 5 nie trafiło w cel" - pisze.
Jak wskazuje Hackensberger, Teheran poufnie ostrzegł Amerykanów przed planowanym uderzeniem. To pozwoliło przeprowadzić atak w ten sposób, by nie zabijać Amerykanów i dać im czas na schronienie się w bunkrze.
Dziennikarz sądzi, że Iran może teraz uznać zemstę za śmierć Sulejmaniego za dokonaną. Iran zachował twarz, państwowe media obwieściły wielki sukces. Podano, jakoby zginęło 80 żołnierzy USA i całkowicie zniszczono bazy.
"Łzy, które leciały z oczu najwyższego przywódcy Iranu na pogrzebie Sulejmaniego, było więc krokodylimi łzami. Ostatecznie zwyciężyła racja stanu" - stwierdził Hackensberger.
els/die welt