Dedykowane wszystkim rodzicom ku rozwadze
Grzegorz Strzemecki
Sprawnie prowadzona kampania medialna ma sprawić, by Polacy stracili zaufanie do Kościoła i do wartości które głosi, bo niektórzy kapłani dopuścili się strasznych niegodziwości na dzieciach, na dodatek w niedopuszczalny sposób tuszowanych przez wielu ludzi Kościoła.
W zamian za to Polacy mają zaufać bojownikom rewolucji seksualnej, promotorom progresywnej seksuologii i edukacji seksualnej, atakującym Kościół rzekomo w imię ochrony dzieci i obiecującym rzekome ukrócenie pedofilii.
Jak byśmy surowo nie oceniali grzechów, zaniedbań i zaniechań ludzi Kościoła, trudno o większą i bardziej niebezpieczną brednię.
Przecież księża pedofile, o których powstał wstrząsający film będący jądrem tej kampanii,popełnili swoje czyny sprzeniewierzając się nauce Kościoła. Popełnili karygodne odstępstwo od jego reguł. Podobnie karygodne odstępstwo od jego reguł popełnili ci, którzy tuszowali zbrodnie na dzieciach i przenosili sprawców z miejsc gdzie ci już skrzywdzili dzieci, do miejsc gdzie mogli skrzywdzić następne. Niegodziwi sprawcy i mecenasi pedofilii w Kościele łamali bądź wciąż łamią jego zasady, kłamiąc że ich przestrzegają. Kościół musi więc zdecydowanie i bezwzględnie oczyścić swoje szeregi i bezwzględnie przestrzegać własnych reguł. Tylko tyle i aż tyle.
Jednak zupełnie inaczej ma się rzecz z postępowymi bojownikami i promotorami rewolucji seksualnej i queer-seksualnej spod czerwonego, tęczowego i pseudo-naukowego sztandaru. Ideolodzy, pseudo-naukowcy, edukatorzy, politycy i urzędnicy w imię tej rewolucji faktycznie rozpowszechniają pedofilię lub na różne sposoby ją promują, kłamiąc, że chcą chronić przed nią dzieci.
Każą uczyć dzieci o masturbacji, udając, że jej nie promują, choć w licznych dokumentach nie tylko ją zalecają, ale wprost wzywają rodziców do praktykowania kazirodczej homo- i heteroseksualnej pedofilii, w tym do wymiany z dziećmi erotycznych pieszczot w miejscach intymnych (pisałem o tym m.in. TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ).
Pedofilia tylko chwilowo jest potępiana, przede wszystkim, albo wręcz wyłącznie w Kościele, z pominięciem jej największych, "tęczowych" źródeł i ognisk. Jednak ta aktualnie obowiązująca "prawda etapu" służy wyłącznie do rozprawienia się z Kościołem i zniszczenia jego autorytetu, bo to właśnie zasady, które głosi chronią dzieci przed pedofilami.
Kiedy jednak Kościół zostanie dostatecznie osłabiony, kiedy nie będzie miał siły, odwagi lub determinacji by je głosić, albo po prostu nie będzie już słuchany, wtedy ta pozornie chroniąca dzieci "prawda etapu" się zmieni. Promotorzy postępu przestaną z pedofilią walczyć i zaczną ją promować, ponieważ seksualizacja i stymulująca ją pedofilia są od zarania wpisane w paradygmat postępowej seksuologii i postępowej edukacji seksualnej jako ich podstawowe narzędzie.
Najwyższy "naukowy" autorytet rewolucji seksualnej, Alfred Kinsey, założyciel Instytutu Badań nad Seksem, Genderem i Reprodukcją w Bloomington (stan Indiana w USA) był zagorzałym promotorem pedofilii. Uważał, że nie jest ona niczym złym, że szkody wywołuje jedynie niepotrzebna histeria wokół niej. Twierdził, że seksualne relacje dzieci z dorosłymi mogą efektywnie pomagać dzieciom w lepszym życiu seksualnym umożliwiając im osiąganie orgazmów już w bardzo młodym wieku:
Bez pomocy ze strony bardziej doświadczonych osób, wielu dzieciom przed okresem dojrzewania odkrycie seksualnie efektywnych technik masturbacyjnych zajmie całe lata na.
- czytamy na str. 170 tzw. Raportu Kinseya, czyli w rzeczywistości pracy pt. Sexual Behavior in the Human Male (Zachowania seksualne mężczyzn, a ściślej: ...ludzi płci męskiej) dostępnej np. TUTAJ.
Kinsey uważał, że to niedopatrzenie mogą naprawić seksualne relacje z dorosłymi:
W społeczeństwie bez zahamowań prawdopodobnie połowa lub więcej chłopców mogłaby osiągnąć orgazm przed osiągnięciem trzeciego lub czwartego roku życia. (str. 178)
Dlaczego najwyższy autorytet postępowej seksuologii uważał, że orgazm jest dzieciom potrzebny już poniżej trzeciego roku życia? Bo przytłaczającą część swojej wiedzy o dziecięcej seksualności czerpał z relacji pedofilów. Uczył ich nawet jak mają prowadzić zapisy swoich seksualnych nadużyć, żeby można je było "naukowo" opracować. Jednemu z nich ("naukowy" kryptonim Mr Green), który wykorzystał seksualnie ponad osiemset dzieci, zapewnił pensję, by mógł wziąć urlop i przygotować dokumentację swoich dokonań. Inny to niemiecki zbrodniarz von Balluseck, gestapowiec, który stacjonując w czasie hitlerowskiej okupacji w Tomaszowie Mazowieckim i Jędrzejowie zgwałcił i zamordował nieznaną liczbę polskich dzieci opisując swoje bestialskie czyny w pseudonaukowych dziennikach. Bezkarny w okupowanej Polsce, został aresztowany kiedy po wojnie dalej gwałcił dzieci w Niemczech. Kinsey świadom jego działań w Polsce i w Niemczech prowadził z nim korespondencję, prosił o dokumentację z jego gwałtów i ostrzegał by był ostrożny i nie dał się złapać. Znamy również co najmniej jeden przypadek wyrodnego ojca i dziadka, którzy opłaceni przez Kinseya, na jego zamówienie seksualnie wykorzystywali córkę/ wnuczkę mierząc stoperem częstość orgazmów. Wszystko finansowała Fundacja Rockefellera. Pokazuje to, że niebezpieczne i destrukcyjne dla społeczeństwa działania fundacji finansowanych przez plutokratów to rzecz nienowa. Musimy mieć świadomość, że George Soros jest jednym z całego szeregu bynajmniej nie fikcyjnych doktorów Moreau.
Z działalnością Kinseya można zapoznać się np. dzięki filmom Pedofile Kinseya (TUTAJ) i Syndrom Kinseya (TUTAJ) oraz książce E.Michaela Jonesa, Libido dominandi (oczywiście to nie jedyne źródła).
Wydano je w ostatnich 25 latach, jednak nie trzeba znać tych dokumentów, by dostrzec prawdę o "naukowych" badaniach Kinseya. Sama treść opublikowanego w 1949 r. pierwszego tzw. Raportu Kinseya jednoznacznie wskazywała na pedofilskie źródła jego danych. Niestety, obnaża to brutalną prawdę o wszystkich, którzy uznają Kinseya za naukowy autorytet.
Co to były za dane? Dotyczyły np. częstotliwości możliwych orgazmów u nieletnich, w tym niemowląt. Na stronie 179-180 w Sexual Behavior in the Human Male (TUTAJ) czytamy:
Najbardziej znaczącym aspektem populacji dzieci przed okresem dojrzewania (pre-adolescent) jest jej zdolność do osiągania orgazmów powtarzanych w ograniczonych okresach czasu. (...) Wśród 182 chłopców przed wiekiem dojrzewania których dane są dostępne, ponad połowa (55,5%, 101 przypadków) z łatwością osiągało drugi orgazm w krótkim okresie czasu, a prawie jedna trzecia (30,8%) ze wszystkich 182 chłopców była zdolna osiągnąć 5 lub wiecej orgazmów w dość szybko po sobie. (...) Przeciętny odstęp pomiędzy pierwszym i drugim orgazmem wahał się od 10 sekund do 30 minut lub więcej, ale średnio wynosił tylko 6,28 minut... (...) Nawet najmłodsi chłopcy, w wieku 5 miesięcy są zdolni do takich powtarzanych reakcji (...) Zaobserwowane maksimum wynosiło 26 orgazmów na 24 godziny, a raport wskazuje, że możliwe byłoby osiągnięcie jeszcze większej liczby w tym samym okresie czasu.
Załączona tabela 34. na str. 180 pokazuje dane liczby orgazmów osiągane w różnych okresach czasu przez chłopców w wieku m.in.: 5 i 11 miesięcy oraz 2-, 4-, 7-, 8-, 10-, 11-, 12-, 13- i 14-latków. Jest oczywiste, że takie dane można było uzyskać wyłącznie przez umyślne pobudzanie, masturbowanie, czyli faktyczne gwałcenie dzieci. Informacje ujawnione w późniejszych latach potwierdziły tę oczywistość, że były to dane zbierane przez pedofilów skrupulatnie rejestrujących wszystko zgodnie z instrukcjami Kinseya. W opisach zachowań określonych przez Kinseya (bądź jego pedofilów) jako orgazmy czytamy o:
nagłym unoszeniu i rzucaniu się całym ciałem, (...) wstrzymywanym oddechu lub dyszeniu, zdeformowanych ustach, czasami z wysuniętym językiem, spazmatycznych drgawkach całego ciała lub jego części, (...) w miarę narastania orgazmu coraz bardziej gwałtownych konwulsjach całego ciała, jękach, szlochach lub bardziej gwałtownym płaczu, czasami z obfitymi łzami, (zwłaszcza u młodszych dzieci), orgazmie lub wytrysku często rozciągniętym, u niektórych wiążącym się z kilkoma minutami (w jednym przypadku do 5 minut) powracających spazmów. (str. 161)
Tę reakcję dziecka na jawne torturowanie pobudzaniem seksualnym Kinsey traktuje jako zwyczajny orgazm. Tak samo traktuje reakcję grupy, która - jak sam określa - traktuje orgazm z bólem i przerażeniem (Pained or frightened at approach of orgasm). Co więcej twierdzi, że dzieci czerpią z tego przyjemność:
Chłopcy w tej grupie stają się nadwrażliwi przed nadejściem faktycznego orgazmu, wyrywają się partnerowi (partnerem Kinsey nazywa faktycznego gwałciciela- sic!) i mogą podejmować gwałtowne próby uniknięcia orgazmu, chociaż czerpią ostatecznie czerpią z tej sytuacji przyjemność (wg oceny Kinseya i być może gwałciciela dziecka). Dotyczy to około 8% chłopców, ale u starszych chłopców ten udział procentowy jest mniejszy... (str. 161)
To właśnie na podstawie tych obserwacji Kinsey dokonał "wiekopomnego" odkrycia, że dzieci są seksualne od urodzenia (children are sexual from birth). Nie dodał tylko, że tę seksualność wydobywają z nich inne osoby przez seksualne rozbudzenie i pobudzenie.
Taka to "nauka" i taki "naukowiec".
Jaki mógł być, i jaki nadal może być naukowy cel badania częstotliwości reakcji na takie pobudzanie czy też torturowanie dzieci seksem? Czemu i komu może służyć wiedza o tym, ile takich orgazmów(?) można wymusić na 5-miesięcznym, 5-letnim albo 10-letnim dziecku? Chyba tylko otwarciu jakiejś upiornej, pedofilskiej księgi rekordów, założonej przez Kinseya i pozostawionej do kontynuacji jego następcom.
Widać, że następcy Kinseya starają się ją kontynuować. Wyraziście pokazują to propedofilskie broszurki BzGA z 2007 r. oraz równie propedofilskie, choć w bardziej zakamuflowany sposób, Standardy edukacji seksualnej w Europie wg WHO i BzGA, zalecające naukę (o) masturbacji jeszcze przed 4 rokiem życia (powtórzę, że pisałem o tym m.in. TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ). Forsujący je Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski i radni Koalicji Europejskiej usiłują mamić współobywateli, że w owych Standardach w żadnym wypadku nie chodzi o naukę masturbacji, przekonując że to nieporozumienie. W rzeczywistości Raport Kinseya, autorytatywne Opus Magnum postępowej seksuologii i edukacji seksualnej pokazuje, że nie tylko promocja masturbacji, ale również pedofilska stymulacja seksualna dzieci to fundament owej postępowej pseudonauki i opartej na niej edukacji - tej właśnie, którą chce wprowadzać Rafał Trzaskowski z poparciem PO i całej Koalicji Europejskiej.
Zauważmy, że pozyskiwanie wiedzy o seksualności dzieci od gwałcących je pedofilów jest warte dokładnie tyle samo co ocenianie seksualności kobiet na podstawie relacji ich wielokrotnych gwałcicieli, którzy zliczaliby liczbę i częstotliwość orgazmów osiągniętych przez ich ofiary, szczegółowo opisywaliby ich reakcje, arbitralnie przypisując im odczuwaną przyjemność. To metodologiczny bandytyzm. Porównanie to pokazuje jak niegodziwe, odrażające, wręcz plugawe były standardy pracy Kinseya - nie wiem, czy pozwolił sobie na takie samo "badanie" seksualności kobiecej, bo nie poznałem jeszcze drugiej jego pracy poświęconej tej właśnie tematyce. Co kobiety powiedziałyby na taki "instrument badawczy"?
Jednak te właśnie standardy przyjęła za wzorzec postępowa seksuologia, która w całości opiera się na tym haniebnym, nieludzkim fundamencie. Przejście do porządku dziennego ze wzruszeniem ramion nad krzywdą setek, a może tysięcy gwałconych "w imię nauki" dzieci stawia tę postępową seksuologię na poziomie porównywalnym do "medycyny" Josepha Mengele, który "w imię nauki" tak samo przechodził do porządku dziennego nad krzywdą mordowanych przez siebie ofiar.
Wobec takich nadużyć bledną inne metodologiczne błędy, jak błąd dobrowolności - badanie wyłącznie osób skłonnych do takich intymnych zwierzeń, a więc grupy wyraźnie sprofilowanej. Co gorsza, Kinsey scharakteryzował seksualność Amerykanów w przeważającym stopniu na podstawie badań więźniów, męskich i damskich prostytutek oraz ich alfonsów, homoseksualistów (o pedofilach nie wspominając), na dodatek wyszukując takie grupy w murzyńskim getcie. Kumulacja tych wszystkich błędów oznaczała, że prace Kinseya były naukowo bezwartościowe. Posłużyły jednak skutecznie do zdemoralizowania Amerykanów przekonując ich, że demoralizacja jest powszechnie obowiązującą normą. Stoczcie się, bo inni już się stoczyli - zachęcali progresiści powołując się na zafałszowany przez Kinseya obraz Ameryki. Na tym właśnie polega historyczna rola Kinseya w dziele destrukcyjnej inżynierii społecznej, realizowanej przez fundacje za pieniądze miliaderów.
Oparta na ekspertyzach Kinseya rewolucja seksualna, przesycona seksem kultura, kinseyowska edukacja seksualna i rozkwit pornografii doprowadziły, począwszy od lat 60-tych do ogromnego wzrostu przestępczości seksualnej, w tym pedofilskiej. Miało to oczywisty związek z faktem, że magazyny Playboy, Penthouse i Hustler, pozornie "tylko" pokazujące rozebrane dziewczyny zawierały w każdym numerze również średnio 8-9 obrazów przedstawiających dzieci w scenach o charakterze seksualnym, w tym gwałty i morderstwa. Równocześnie, fałszywe, a raczej kłamliwe ekspertyzy Kinseya, że pedofile nie powtarzają swoich przestępstw stały się podstawą do drastycznego złagodzenia kar dla pedofilów w amerykańskim kodeksie karnym. To wszystko oznaczało wyroki gwałtu a nawet śmierci dla tysięcy amerykańskich dzieci. Przytaczany wyżej film Syndrom Kinseya z 2008 r. mówi o 29 tys. dzieci porywanych i gwałconych co roku w USA. Torpedowanie zaostrzenia kar dla pedofilów przez PO-PSL prób gdy partie te były u władzy i krytyka obecnych planów PiS w tym kierunku pokazuje ten sam sposób myślenia zgodny z propedofilskimi wytycznymi guru rewolucji seksualnej.
Jednak w filmie o pedofilach Kinseya z 1998 r. kolejny jego następca jako dyrektor Instytutu, John Bancroft, mówi o cennej wiedzy, nabytej dzięki badaniom Kinseya. Dokładnie takie samo stanowisko zajmuje (TUTAJ, Wysokie Obcasy, 5.03.2005) nasz rodzimy "autorytet" seksuologii, Zbigniew Lew-Starowicz (uprasza się o wyczucie sarkazmu w komentarzach GS):
Ja się na Kinseyu wychowałem. Kiedy zacząłem zajmować się seksuologią, wczytywałem się w jego dzieła.
Rzeczywiście. Seksualne pastwienie się nad dziećmi to fascynująca lektura, choć oczywiście nie wypełnia całej ksiązki. Jak się nią nie zachwycać? Jest więc całkowicie zrozumiałe, że
...jego nazwisko jest wryte w świadomość seksuologów. W publikacjach odnosimy się do jego badań.(...)
- To rzeczywiście doskonale widać. Właśnie wzorując się na Kinseyu postępowi seksuolodzy i edukatorzy seksualni promują nie tylko masturbację dzieci i niemowląt, ale ich seksualne pobudzanie przez inne osoby. W Polsce robią to nie na chama, jak Kinsey, ale "z pewną taką nieśmiałością", bo obawiają się zacofanego ciemnogrodu wciąż udają, że tego nie robią. Świadom tej swojej małostkowej nieśmiałości Lew-Starowicz z podziwem stwierdza, że
Kinsey to jeden z najwybitniejszych pionierów seksuologii.
Wielką zasługą Kinseya było stworzenie metodyki badań.(...)
Najwyraźniej idąc za swoim guru, Kinseyem, Lew- Starowicz uważa, że charakteryzowanie seksualności ofiar na podstawie ocen gwałcicieli to właściwa i rzetelna metodyka badań.
Lew-Starowicz zażarcie broni Kinseya przed krytykami:
Zaatakowali go też naukowcy. Twierdzili, że próba Kinseya jest niereprezentatywna, bo nie uwzględnia właściwych proporcji pomiędzy wiekiem, wykształceniem i miejscem zamieszkania ankietowanych.
Oburzające! Małostkowi naukowcy czepiają się przedstawienia skazańców, prostytutek, gejów, pedofilów et cons. jako reprezentatywnej grupy Amerykanów, a ofiar pedofilów jako reprezentatywnej grupy amerykańskich dzieci.
Kolejnym dokonaniem Kinseya było stworzenie instytutu badań nad seksem.
Pełna zgoda. Niezwykłym dokonaniem było stworzenie instytutu, który w oparciu o opisaną wyżej kinseyowską metodykę badań był w stanie "udowodnić" wszystko, np. to, że
Z badań Kinseya wynikało, że masturbuje się aż 90 proc. mężczyzn.
To mało. Można przecież udowodnić, że niemowlęta, a także 2-, 3- i 4-latki masturbują się wszystkie. Trzeba je tylko, zgodnie z zaleceniami Kinseya wspomóc.
Wytaczano też argumenty, że sam jest dewiantem i mającym homoseksualne ciągoty erotomanem.
Cóż za niesprawiedliwa ocena. Przecież Kinsey nie był pedofilem, a jedynie "dla nauki" zachęcał pedofilów, by kontynuowali swój proceder. Również "dla nauki" wciągał współpracowników w grupowe homo- i hetero-seksualne orgie, które czasem filmował - miał do tego specjalnego operatora. Jak przystało na krzewiciela wyzwolenia seksualnego był nałogowym onanistą, homoseksualistą i sadomoasochistą. Ten nałogowy seks doprowadził go do impotencji. Musiał więc uciekać się do coraz mocniejszych, autodestrukcyjnych bodźców, bo do tego sprowadza się postęp seksualnej rewolucji. Pewnego razu wszedł do wanny i bez znieczulenia obrzezał się scyzorykiem...
Gościom instytutu, w tym ściągającym licznie do jego instytutu vip-om - urzędnikom państwowym, naukowcom, dziennikarzom i członkom rady Fundacji Rockefellera "na dzień dobry" pokazywał "naukowe" materiały pornograficzne i prowokował do seksualnych zwierzeń (czyli wypełnienia jego ankiety), a jak się dało, do aktów seksualnych (czasem filmowanych). Poznając ich tajemnice całkowicie uzależniał ich od siebie zapewniając sobie najwyższe oceny swojej pracy - w mediach, radzie fundacji i instytucjach państwowych. Nie wszyscy jednak członkowie Rady Fundacji mu się zwierzyli i w sierpniu 1954 r. pojawiło się zagrożenie obcięcia dotacji dla Instytutu w Bloomington. Być może z tego powodu Kinsey obwiązał sobie mosznę liną, drugi jej koniec przerzucił nad wystającą ze ściany rurą i trzymając ten drugi koniec liny w dłoni, zeskoczył z krzesła i całym ciężarem zawisł na własnych chorobliwie powiększonych genitaliach. Mówiąc potocznie: powiesił się na jajach...
Niecałe dwa lata później zmarł. Mógł to być skutek tego aktu wynaturzonej desperacji, ale powodów mogło być więcej. Chorował na zapalenie i opuchnięcie jąder, prawdopodobnie skutek choroby wenerycznej i/lub zbyt częstej masturbacji. Był także uzależniony od barbituratów i amfetaminy.
Kinsey jako człowiek nie przedstawia się lepiej niż jego badania, jednak jego życie w pełni wyjaśnia ich pseudo-naukowy charakter. Naukowy sztafarz - stopery, tabele, filmy, dokumentacja - był po prostu pretekstem dla zaspokajania seksualnej obsesji. Trzeba wybitnie złej woli, albo marnego intelektu, żeby się na ten sztafarz nabrać. Oczywiście łatwo się było nabierać jeśli szły za tym wielkie pieniądze Rockefellera...
Niech każdy sam sobie odpowie, czy Kinsey był czy nie był dewiantem. Jednak za to, co robił dzieciom rękami sterowanych przez siebie pedofilów, w pełni zasłużył na miano potwora z Bloomington. A przecież wpływając wraz ze swoimi mocodawcami na ustawodawstwo, edukację i kulturę uwolnił znacznie więcej innych polujących na dzieci seksualnych drapieżców. To rozmnożeni w tysiące nowi pedofile Kinseya.
Zbigniew Lew-Starowicz może oczywiście mieć takie autorytety naukowe i moralne jakie sobie wybierze. Uważam jednak, że korzystanie i opieranie się na pracy Kinseya to trwająca od dziesiątków lat permanentna kompromitacja i hańba współczesnej seksuologii, którą nie tylko z tego powodu należy uznać za niebezpieczną pseudo-, łże- albo anty-naukę służącą niszczeniu ludzi, społeczeństw - i prawdy. Oparta na tej pseudo-nauce i "autorytecie" Kinseya postępowa pseudo-edukacja seksualna jest dla ludzi i społeczeństw śmiertelnym zagrożeniem. Za pośrednictwem szkolonych według wytycznych Kinseya seks-edukatorów pedofile Kinseya przychodzą do szkół po nasze dzieci. Dlatego przed progresywną edukacją seksualną należy chronić je ze wszystkich sił. Także przy urnach wyborczych.
P.S.
Kościół należy bezwzględnie i szybko oczyścić z pedofilów w sutannach, czego z pewnością nie da się zrobić bez usunięcia "lawendowej mafii". Niezależnie od tego, nie można dzieciom zrobić znacznie większej krzywdy oddając je w łapy pedofilów i ich promotorów spod sztandarów postępu i pseudo-naukowej, zbrodniczej seksuologii.