Grzegorz Strzemecki

Trzaskowski, masturbuj się sam!

(Uwaga! Poniższy artykuł jest wyłącznie dla dorosłych!)

Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski ogłosił, że jacyś niegodziwcy rozpowszechniają nieprawdziwe informacje dotyczące Standardów edukacji seksualnej WHO:

Nie ma kraju na świecie, w którym na etapie żłobków i przedszkoli do zajęć byłaby wprowadzana edukacja seksualna w jakiejkolwiek formie. Standardy nie namawiają do 0-4-latków do seksu w młodym wieku - zapewnił warszawiaków Trzaskowski.

Rzeczywiście. Standardy nikomu nie każą się masturbować. Mamy tylko przekazać dziecku (od 1 do 12 lat) informacje na temat radości i przyjemności z dotykania własnego ciała (TUTAJ, str. 38) i być pewni, że dziecko nie spróbuje tego, o czym się dowie, że daje radość i przyjemność. Tak samo mamy być pewni, że nie zaszkodzi mu nabyta w wieku 6-lat wiedza co to jest akceptowalny seks, ani umiejętność negocjowania w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu uzyskana w wieku lat 12.

Do tego dochodzą wielokrotnie powtarzane dyrektywy by nie oceniać żadnych, choćby najbardziej wynaturzonych związków i stylów życia - w ramach polityki rzekomej równości i różnorodności. Rzekomej, bo jest związek i styl życia, który ta polityka ocenia jednoznacznie krytycznie, piętnuje jako "stereotypowy" i skazuje na wykorzenienie (dosłownie), a mianowicie zwyczajną rodzinę. O tym wprawdzie jest mowa w innym dokumencie (rzekomo anty-przemocowej konwencji stambulskiej), ale wdrażanie do codziennego mechanicznego seksu wspiera cel wykształcenia niezdolności do założenia prawdziwej, trwałej rodziny.

Trzeba postawić sprawę jasno i jednoznacznie: Standardy WHO nie są w żadnej mierze spisanymi, obowiązującymi standardami edukacyjnymi: są narzędziem tzw. polityki seksualnej (patrz TUTAJ), której celem jest zmiana istniejących wzorców zachowań seksualnych, w ramach neo-marksistowskiej inżynierii społecznej.

Trzaskowski przekonuje nas, że źle interpretujemy intencje twórców Standardów, bo oni tylkouczą stawiania granic. Skąd mamy wiedzieć gdzie stawiają granice i jakie mają intencje? Same Standardy żadnych granic nie sugerują. O tym najłatwiej przekonać się na podstawie dorobku rzeczywistych autorów, tj. nieco odsuniętej na bok, ale współ-firmującej Standardy WHO instytucji. Jest nią BZgA, czyli niemieckie Federalne Biuro ds. Edukacji Zdrowotnej, które nie tylko widzimy na okładce standardów. BZgA udziela również gościny dla Centrum WHO ds polityki seksualnej (mówiąc w skrócie). Obie instytucje pracują więc w tym samym budynku. Ścisła współpraca jest więc naturalna. Dlatego w rzeczywistości powinniśmy mówić o Standardach WHO/BZgA, może nawet w odwrotnej kolejności.

Dostępny dorobek BZgA pokazuje nam intencje i granice kryjące się za niejednoznacznymi (zdaniem niektórych) sformułowaniami Standardów WHO/BZgA

Standardy BZgA - intencje i granice

W 2007 r. BZgA wydało dwie broszury pod wspólnym tytułem Ciało, miłość, zabawa w doktora. Poradnik dla rodziców [na temat] dziecięcego rozwoju seksualnego. Jedna przeznaczona była dla wieku od 1 do 3 lat, druga od 4 do 6 lat. Ich autorką była Ina-Maria Phillipps z Instytutu Pedagogiki Seksualnej (ISP), eksperckiego zaplecza BZgA w dziedzinie tejże pedagogiki, bo samo BZgA jest urzędem o znacznie szerszym zakresie działania.

Broszury były masowo rozpowszechniana przez ministerstwo ds rodziny i młodzieży. Pouczały, że pochwie, a przede wszystkim łechtaczce nie poświęca się w ogóle uwagi przez nazywanie ich i czułe dotykanie (ani ze strony ojca, ani matki), przez co utrudnia się dziewczynce rozwijanie dumy z własnej płciowości (s.27)... ojcowie nie poświęcają łechtaczce i waginie córki wystarczająco uwagi. Zbyt rzadko ich pieszczoty obejmują te rejony ciała. A tylko w ten sposób dziewczynki mogą rozwinąć poczucie dumy ze swej płci (s.27)

Żeby nadrobić te niedociągnięcia broszury zachęcały rodziców do wymiany erotycznych pieszczot ojców z córkami, takich jak łechtanie, głaskanie, pieszczoty i całowanie dziecka w przeróżne miejsca podczas czynności pielęgnacyjnych (s. 16). Równocześnie informowano, że poznawanie przez dzieci dotykiem genitaliów dorosłych może czasami wywoływać u dorosłych uczucie podniecenia (s. 27). Opisywano jak taka wymiana pieszczot powinna wyglądać: Dziecko dotyka wszystkich części ciała ojca czasami podniecając go. Ojciec powinien robić tak samo.

Masturbacja traktowano jako rzecz oczywistą. Zapewniano, że to znak zdrowego rozwoju twojego dziecka, jeśli intensywnie korzysta z możliwości dostarczenia sobie rozkoszy i zaspokojenia (s. 25), a jeżeli dziewczynki [1-3 lat] pomagają sobie przy tym przedmiotami, nie należy tego wykorzystywać jako pretekstu do uniemożliwiania masturbacji.

W broszurze dotyczącej wieku 4-6 lat przekonywano, że zabawy genitaliami są w tym wieku oznaką dobrze przebiegającego rozwoju psychoseksualnego. Doradzano wspieranie masturbacji (s.21) i wszelkich innych zabaw seksualnych, jak np. imitowanie stosunku płciowego. Było tylko jedno zastrzeżenie: Kiedy dziewczynka wkłada sobie przedmioty do waginy rodzic powinien interweniować tylko wtedy, kiedy istnieje ryzyko, że zrobi sobie krzywdę, np. kiedy jej wargi sromowe są już spuchnięte od ocierania się o fotel.

Poradniki uzupełniała książeczka z piosenkami. Jedna z nich dotyczyła masturbacji: mam waginę, bo jestem dziewczynką (...) kiedy ją dotykam czuję miłe dreszcze.

Rozsyłane masowo przez BZgA broszury należały do lektur obowiązkowych w dziewięciu z szesnastu niemieckich landów. Wykorzystywano je podczas szkoleń wychowawców w żłobkach, przedszkolach oraz szkołach podstawowych - informowała w 2007 Rzeczpospolita.

Ten kraj, którego nie ma - jak twierdzi Trzaskowski - jest tuż za zachodnią granicą i nazywa się Niemcy. Zachęcanie małych dzieci przez państwowe instytucje edukacyjne do masturbacji oraz seksualnego zaspokajania się z innymi osobami (rodzicami) nie jest w tym kraju niczym nowym.

Skandal spowodowany nagłośnieniem sprawy przez Gabriele Kuby spowodował, że poradniki wycofano i zastąpiono złagodzonymi wersjami. Jednak autorka broszur Ina-Maria Phillipps, jej koledzy z Instytutu Pedagogiki Seksualnej oraz tygodnik Spiegel protestowali uważając, że publikacje nie powinny budzić zastrzeżeń. Dzieci są stworzeniami seksualnymi i szukają ciągle zaspokojenia swych potrzeb. Źli nie są ci rodzice, którzy na to pozwalają, lecz ci, którym się to źle kojarzy - przekonywał Urzędnik BZgA Eckardt Scheffer Aleksandrę Rybińską, która opisała tę sprawę w Rzeczpospolitej (9.07.2007). Mówiła o niej również Joanna Najfeld w progamie Warto Rozmawić (fragment do obejrzenia TUTAJ). Pisała o niej również Gabriele Kuby w książce Globalna rewolucja seksualna. Likwidacja wolności w imię wolności.

Jeszcze raz Standardy BZgA

Broszury nie były dziełem przypadku. Pedagogika zaprezentowana w poradnikach Ciało, miłość, zabawa w doktora wydanych przez BZgA jest czymś całkowicie normalnym w tej instytucji oraz w Instytucie Pedagogiki Seksualnej.

Uwe Sielert, emerytowany profesor tego instytutu i współpracownik BZgA, napisał książkę Liza i Jan. Książka uświadamiająca dla dzieci i rodziców (Lisa und Jan. Ein Aufklärungsbuch fur Kinder und ihre Eltern). Jeszcze niedawno była dostępna na rynku. Sielert jako naukowy autorytet wychowawczy - profesor - pisze w niej, że dzieci od samego początku powinny być nastawione na "przyjaźnie do seksu". Zdaniem Sielerta częste onanizowanie się należy wspierać, a dziecku powinno być wolno przyglądać się stosunkowi płciowemu rodziców. Muszą być instruowane przez dorosłych, jak sobie samemu lub z pomocą innych sprawiać rozkosz, a najlepiej jeśli ich się tego nauczy: Dzieci odkrywają tę rozkosz w sposób samooczywisty, same na sobie, jeśli wcześniej były z namiętnością głaskane również przez rodziców; jeżeli w ogóle nie wiedzą, co to rozkosz, brak będzie również igraszek seksualnych. Postępowa edukacja seksualna jest oczywiście równościowa. Sielert pouczał więc również że role płciowe chłopca i dziewczynki należy likwidować.

Warto zwrócić uwagę na ilustracje tej książki. Ich wybór ktoś udostępnił TUTAJ, ale uwaga! Nie są to obrazki dla dzieci!!! Z obowiązku zdania relacji przedstawiam treść niektórych z nich (Uprzedzam! jest pornograficzna.)

Na ilustracjach wielokrotnie pojawia się masturbacja dzieci wyglądających na wiek wczesno-szkolny lub przedszkolny. Na jednej z ilustracji chłopiec lub dziewczyna trzyma w ręku sterczącego penisa kolegi (10-latka?) leżącego na łóżku na plecach ze spuszczonymi spodniami. Na innej dziewczynka (tytułowa Lisa) i chłopiec (Jan) są sportretowani przy rozłożonej planszy do gry w chińczyka, jednak gra ich nie absorbuje. Oboje są nadzy od pasa w dół, Lisa oparta o ścianę w półleżącej pozycji frontem do obserwatora, z rozłożonymi nogami, rozchyla sobie waginę i zagląda do środka. Jan, tyłem do nas, z gołymi pośladkami, klęczy lekko pochylony patrząc na Lizę, układ rąk sugeruje że właśnie się masturbuje. Może wystarczy.

Czy musimy to potulnie znosić?

Wycofanie, czy też złagodzenie broszurek Iny-Marii Phillipps tylko pozornie i tylko na jakiś czas zamknęło sprawę. Zobaczyliśmy jednak do czego zdolne jest nowoczesne i postępowe "liberalne" państwo. Najwyższe urzędy odpowiedzialne za młodzież, rodzinę i edukację bez zmrużenia oka przystąpiły na masową skalę do promocji kazirodczej pedofilii w wydaniu homo- i hetero jako naturalnego i zalecanego wzorca wychowawczego w szkołach, przedszkolach i żłobkach. Skandal i wycofanie broszurek z obiegu, pokazały że także w Niemczech nie były to powszechnie akceptowane standardy.

Jednak współczesne społeczeństwa są tak wytresowane w czołobitnym uwielbieniu dla wszelkich "naukowych" "autorytetów" i instytucji, że bezkrytycznie przyjmują każde g...no (to najwłaściwsze słowo), do którego przyklei się "naukową" etykietkę. Nikt więc nawet nie kwestionował kompetencji profesorów i specjalistów od seksualnej deprawacji, degradacji człowieczeństwa i niszczenia osobowości dzieci mechanicznym seksem aplikowanym już od najmłodszych lat. Seksualni rewolucjoniści, którzy marszem przez instytucje obsiedli kluczowe dla swoich celów urzędy, nie tylko w nich pozostali, ale jeszcze ex cathedra pouczali ciemny lud o tym, że nie dorasta do światłych standardów ich dewiacyjnych zaleceń.

Kilka lat później, w 2010 BZgA we współpracy z WHO wydało osławione Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Kiedy już znamy dorobek BZgA w jednoznacznym świetle widzimy ich intencje. W Standardach WHO/BZgA starannie dopracowano niejednoznaczne sformułowania. Dzięki temu obłąkani fanatycy postępu mogli piać z zachwytu, a równocześnie rżnąć głupa, że wcale nie chodzi o otwarcie szkół dla zinstytucjonalizowanej choć tylko minimalnie kamuflowanej pedofilii.

W 2013 rząd PO-PSL próbował wprowadzić Standardy WHO/BZgA w Polsce, ale wobec społecznego oporu szybko zaczął się zaklinać, że to wcale nie było jego zamiarem. Obecna presja na ich wprowadzenie pokazuje, że były to bajeczki dla naiwnych.

Teraz, w 2019 r. prezydent Trzaskowski wraz z radnymi PO-KO znowu chcą wprowadzić do szkół Standardy WHO/BZgA. Po tym jak ich elektorat przyklepał "reprywatyzacyjne" złodziejstwo i bandytyzm, są pewni poparcia. Czy ten elektorat pod szyldem postępu łyknie absolutnie wszystko, łącznie z nauką masturbacji, kopulacji homo i hetero, a nawet łapą pedofila w majtkach swojego dziecka, byle tylko poczuć się "w postępowej Europie"? Czy szanowny elektorat Platformy się opamięta, a zwłaszcza jego konserwatywna część?

Zwracam się więc do tych, którzy się na to nie godzą:

Trzeba twardo powiedzieć: NIE!!!

Zwracam się też do prezydenta Trzaskowskiego:

Nie rżnij głupa!

Wara ci od naszych dzieci!!!

Chcesz masturbacji? Masturbuj się sam!

Post Scriptum

Obecna ofensywa obejmuje również zastraszanie rodziców żeby nie próbowali protestować i organizować się przeciwko niebezpiecznym działaniom edukatorów. Za taką próbę, tj. za rozesłanie ostrzegawczego listu do 20 tys. szkół w Polsce (patrz TUTAJ i TUTAJ) - promotorzy równości (Małgorzata Fuszara i Jan Świerszcz) właśnie wytaczają proces Stowarzyszeniu Rodzin Wielodzietnych Warszawy i Mazowsza.