Z pewnością są to problemy poważne, jednakże przykład chociażby polskiego Kościoła lokalnego pokazuje, że wymóg twardego, męskiego życia w celibacie wcale nie musi prowadzić do spadku liczby powołań kapłańskich. Przyczyn współczesnych problemów Kościoła należy więc szukać gdzie indziej – wcale nie tam, gdzie najczęściej chcą znaleźć je liberalni dziennikarze. Poniższe rozważanie dotyczą przede wszystkim kwestii tożsamości kapłanów, ale w jakimś stopniu dotykają także nauczycieli, wychowawców, przełożonych, rodziców – słowem wszystkich, którzy powołani są przez Boga do pasterskiego przewodzenia innym.
Bez wątpienia jednym z głównych źródeł współczesnych problemów Kościoła jest ogromny kryzys kulturowy i cywilizacyjny Europy i północnej Ameryki roku 1968. Pokolenie hippisów odrzuciło cały zastany porządek wartości, hierarchii, i wychowania. Odrzuciło także przekazywany przez pokolenia obraz Boga – ostatecznego autorytetu, gwaranta tradycyjnego, społecznego porządku. Przyjęło co najwyżej obraz Jezusa – brata, bezbronnego pacyfisty, ubogiego wędrowca, orędownika powszechnej miłości. Ideologia kulturowo-społecznego protestu pociągnęła za sobą ideologię „śmierci Boga”. Zwłaszcza śmierci Boga – autorytetu, Boga rozumianego jako Pasterza. Czy słusznie? Wydaje mi się, że odpowiedzią Kościoła na współczesny, europejsko-amerykański kryzys autorytetu i kapłaństwa powinno być przede wszystkim ukazywanie właściwego obrazu Boga jako Trójcy Świętej.
1. Należy uczciwie przyznać, że obraz Boga, propagowany w Kościele przed epoką Soboru Watykańskiego II, dość daleki był od obrazu Boga – Trójcy. Co prawda chrześcijanie wszystkich pokoleń chrzczeni byli w imię Trójcy Świętej i nauki o Trójcy Świętej uczyli się z katechizmów, jednakże w katolickiej mentalności powszechnie panował bizantyński i post-oświeceniowy obraz Boga – Monarchy, Króla, Absolutu. Za główne przymioty Boga uważano Jego wszechmoc i niepoznawalność. Obrazem artystycznym, przedstawiającym Boga – Trójcę, był najczęściej tronujący Starzec, trzymający w rękach krzyż własnego Syna, względnie zamknięty we własnej doskonałości trójkąt z wszystkowidzącym okiem w środku.
Trudno wymagać, żeby ktoś takim Bogiem się zafascynował, a tym bardziej – żeby Mu ufał lub żeby w nim się zakochał. Taki Bóg jest oczywiście źródłem autorytetu, ale i nieustannego zagrożenia. Wzbudza bowiem uczucie respektu, graniczącego z lękiem: Co On mi może zrobić? Może na przykład zechcieć zesłać na mnie chorobę. Albo wypadek. A może zabierze mi syna? Albo uśmierci żonę? Jako jedyne zabezpieczenie katolików przed wielkim, potężnym Nieobliczalnym, propagowano kult maryjny: Kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze. Warto zwrócić uwagę, że XX‑wieczna literatura religijna pełna jest opisów duchowych zmagań człowieka z ową niepoznawalnością, a równocześnie wszechwładzą Boga. W podobny sposób (przez pryzmat niepoznawalności i władzy) przez wielu wiernych pojmowany jest kapłan: Co on mi może zrobić? Da rozgrzeszenie, czy nie? Ile weźmie za pogrzeb? A co powie, gdy zobaczy mój dom przy kolędzie? Pasterzowi należy się więc kłaniać, ale równocześnie należy go unikać, gdyż samo jego posłannictwo z definicji stanowi zagrożenie.
Trudno się dziwić, że w momencie, gdy człowiek, dzięki rozwojowi techniki, poczuł się od wszechmocy Boga i Kościoła choć trochę niezależny, natychmiast od tak rozumianego autorytetu uciekł.
2. W epoce Soboru Watykańskiego II zaczęto zwracać większą uwagę na fakt, że Bóg nie jest samotnym Monarchą, ale jest Trójcą. Soborowym teologom chodziło bowiem o uzasadnienie wspólnotowego, a nie tylko hierarchicznego ustroju Kościoła. W Trójcy, rozumianej jako jedność trzech równych sobie Osób, widziano też nowy, nie-paternalistyczny model urządzenia całego współczesnego świata. Dla przykładu, obecny kard. Walter Kasper pisał dwadzieścia lat temu: To trynitarne rozumienie jedności jako communio posiada konsekwencje dla politycznego obszaru w szerszym tego słowa znaczeniu i tym samym przedstawień celu jedności w Kościele, w społeczności i w ludzkości, a zatem dla pokoju w świecie. Nauka o Trójcy świętej [...] inspiruje porządek, w którym jedność powstaje przez to, że wszyscy pozwalają uczestniczyć we własnym i czynią to wspólnym (Bóg Jezusa Chrystusa, Wrocław 1986, s. 380). Znamienne jest, iż trzy Osoby Boskie są tu traktowane jako przede wszystkim równe, a nawet właściwie identyczne. Koncepcja taka jest echem zwulgaryzowanej trynitologii scholastycznej, w której właściwe obojętne było, która Osoba stanie się człowiekiem.
Obraz Boga – jedności trzech równych sobie Osób, pozostających w relacjach ze sobą nawzajem, jest z pewnością znacznie bardziej pociągający dla współczesnego człowieka, niż obraz Boga – nieobliczalnego Monarchy. Wyobrażeniowym przedstawieniem Boga mogłaby być hippisowska komuna – wspólnota trzech osób, pozostających w przyjacielskich relacjach ze sobą nawzajem. Zamiast dotychczasowego podkreślania autorytetu, mamy tu nacisk na równość i braterstwo. Księża mogli więc wreszcie „zejść z koturnów”, zdjąć sutanny, przełamać dotychczasowe poczucie sakralnego wyobcowania ze społeczeństwa i po przyjacielsku zbratać się z ludem.
Taki „wspólnotowy” obraz Trójcy również niesie ze sobą jednak bardzo istotne zagrożenia. Stają się one widoczne zwłaszcza w czasach nam współczesnych, w bezkrytycznym przyjmowaniu i propagowaniu przez europejskich i amerykańskich katolików rozmaitych, post-oświeceniowych ideologii.
Pierwszą konsekwencją zastosowania w katolickim światopoglądzie zarysowanego powyżej obrazu Trójcy jako wspólnoty trzech, równych sobie Osób, ściśle powiązanych wzajemnymi relacjami, jest wyrugowanie z katolickiego światopoglądu samej idei autorytetu. Kościół staje się wspólnotą w tym sensie, że wszyscy są w niej równi i trwają w nieprzerwanym kontakcie ze sobą nawzajem. Kapłan przestaje być dla świeckich pasterzem, a staje się jedynie ich bratem. Każdemu w Kościele podaje rękę, chodzi w dżinsach i swetrze, jest zawsze dostępny pod numerem swej komórki, chodzi do parafian na wódkę. Taki „ksiądz równiacha”. Nie ma sensu dalej krytykować owej ideologii „bratania się” elity; doskonale zrobił to już Gombrowicz.
Kolejna ideologią, znajdującą teologiczne uzasadnienie w obrazie Boga – wspólnoty równych sobie Osób, jest feminizm. Skoro wszystkie Osoby w Bogu są równe, to dlaczego tak samo nie ma być na ziemi? Kierując się takim tokiem rozumowania, kobieta dąży do udowodnienia, że nie jest gorsza, niższa od mężczyzny, że jest mu równa. Za to dążenie płaci nieraz ogromną cenę – morderczego wyścigu na drodze kariery, samotnego wychowywania dzieci, czy też nieustannych napięć i kłótni w rodzinie o to, kto za każdym razem ma rację. Do owych kłótni z czasem dołączają się też dorastające dzieci, które również chcą udowodnić, że nie są od swoich rodziców gorsze. Obraz Trójcy, rozumianej jako równość Osób, prowadzi zatem do nieustannej rywalizacji i niepokoju o to, czy osiągnięta z trudem chwiejna równowaga społeczna nie została przypadkiem przez kogoś naruszona. Przyjęcie przez kogoś funkcji pasterza byłoby w takim układzie wyraźnym naruszeniem demokratycznych, egalitarystycznych reguł gry.
Współczesna, popularna teologia Trójcy Świętej jako wspólnoty równych sobie Osób, pozostających we wzajemnych relacjach dawania i brania, jest też doskonałą podbudową dla tak modnej dziś ideologii partnerstwa. Jej podstawowym aksjomatem jest założenie, że wszyscy ludzie mają w gruncie rzeczy te same potrzeby, które mogą sobie nawzajem zaspokajać. Wiążą się zatem w spółki, grupy, związki, układy, w których mogą wspólnie zaspokajać swoje potrzeby: pomnażania pieniędzy, rozwoju zainteresowań, przyjaźni, erotyki, ucieczki przed samotnością itd. Niekiedy zasada równości jest naruszana. Dla przykładu, partnerem do zaspakajania potrzeby przyjaźni może być pies, kotek, kanarek, dziecko itp. Podstawowa zasada pozostaje jednak nienaruszona. Racją istnienia wspólnoty jest relacja wzajemności. Wspólnota istnieje więc tak długo, jak osiągane są wspólne korzyści. Potem traci rację bytu i się rozpada. Partnerstwo z definicji (łac. par – równy) wyklucza oczywiście miejsce dla jakiegokolwiek pasterzowania.
Szczególną odmianą tej ideologii jest homoseksualizm (rozumiany tu nie jako zjawisko, a właśnie jako specyficzna ideologia). Jeżeli Trójca jest wspólnotą trzech równych, identycznych osób, to stanowi idealny obraz gejowskiej komuny – dwóch, a może w przyszłości także trzech, czterech lub więcej identycznych mężczyzn, względnie kobiet, pozostających w przyjacielskich relacjach ze sobą nawzajem i zaspokajających na drodze wzajemnego dawania i brania swe głębokie, ludzkie potrzeby. Czy w takiej komunie jest miejsce dla jakiegoś pasterza? Nie sądzę.
3. Przeciwko takim modelom organizacji Kościoła i społeczeństwa zawsze bardzo ostro występował Jan Paweł II. Bronił Kościół i społeczeństwo, pogrążone w kryzysie po roku 1968, przed rozmyciem autorytetu – przed pokusą schowania się elit za fasadę skromności, pokory, ubóstwa, bądź też przeciwnie, przed bezkrytycznym poddaniem się wpływowi różnych ideologii: marksistowskiej, narodowej, patriarchalnej, egalitarnej itp. Pokazał Kościołowi i społeczeństwom, że można także dziś być dla ludzi autentycznym, wiarygodnym, duchowym przewodnikiem. Że można nie stosować krzyku, demonstracji siły itd., ale zarazem także od autorytetu nie uciekać. Innymi słowy – że można być pasterzem.
Wypracowanie wiarygodnego i efektywnego modelu funkcjonowania pasterza we współczesnym, post-patriarchalnym Kościele i społeczeństwie domaga się od chrześcijan między innymi nowego spojrzenia na tajemnicę Trójcy Świętej. Prawidłowy, teologiczny obraz Trójcy daleko bogatszy jest bowiem od prostego, socjologicznego modelu związku równych, wręcz identycznych ze sobą nawzajem osób. W teologii trynitarnej zarówno Zachodu, jak i Wschodu, równość Osób nie oznacza ich identyczności. Znamienne jest, że w pierwszym zdaniu liturgicznego, nicejsko-konstantynopolitańskiego wyznania wiary mówimy: Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego. Bóg od razu na wstępie zaprezentowany jest tu nie „numerycznie” – jako jednostkowy, samotny, niepojęty Absolut (jak w szachadzie muzułmańskiej i w jakimś stopniu także Szema żydowskim), ani też nie jako trójka równych sobie podmiotów, ale imiennie, osobowo – jako Ojciec, który odwiecznie rodzi Syna i wraz z Nim tchnie Ducha.
W chrześcijańskiej teologii trynitarnej jedność Trójcy jest jednością zróżnicowaną. Jest w niej miejsce na ojcostwo, synostwo i tchnienie. Syn i Duch są równi Ojcu, ale nie są z Nim identyczni. Boskie Osoby są całkowicie równe co do natury i chwały. Nie muszą więc ze sobą nawzajem rywalizować. Syn „istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem” (Flp 2,5). Tożsamość Osób Boskich nie opiera się na ich równości, ale właśnie na niejednakowych relacjach, które między nimi zachodzą. Ojciec jest Ojcem poprzez to, że jest pierwszym, odwiecznym źródłem życia, które daje z siebie samego, rodząc Syna i wespół z Nim tchnąc Ducha. Syn jest Synem przez to, że odwiecznie zrodzony jest z miłości Ojca i tę miłość całkowicie Mu oddaje i poświęca. Duch jest Duchem najgłębszej, osobowej miłości, osobowego bycia darowanym i posłanym. Różnice pomiędzy Osobami w żadnym stopniu nie naruszają ich równości, ale konstytuują i wyrażają ich tożsamość. Ojciec jest Ojcem właśnie przez to, że rodzi Syna (por. IX Synod w Toledo, 675 r.). To dlatego „Nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn...” (Mt 11,27).
Przez analogię można by powiedzieć: Nikt nie zna żony, tylko mąż, ani męża nikt nie zna, tylko żona. Różnica pomiędzy męskością i kobiecością nie narusza równości mężczyzny i kobiety. Zarazem jednak to właśnie różnica pomiędzy męskością i kobiecością tworzy rodzinę, potwierdzając i dając możliwość rozwoju tożsamości mężczyzny jako mężczyzny i kobiety jako kobiety. Żadne wymuszone siłą podporządkowanie, żadne koleżeńskie „bratanie się”, żadna rywalizacja, żaden układ partnerski, żadna gejowska komuna nie jest w stanie zastąpić tego ostatecznego, pełnego samopotwierdzenia męskości i kobiecości w relacji męża i żony, a potem także ojca i matki – na wzór Trójcy Świętej.
Tożsamość i autorytet Ojca wynika więc z faktu, iż jest On źródłem życia i nieustannego dawania siebie. Ojciec niebiański, a wraz z nim także ojciec ziemski potwierdza i realizuje swoją tożsamość nie tyle przez jakąś abstrakcyjną władzę, ale poprzez nieustanne dzielenie się sobą samym, poprzez dawanie własnego życia dla Tego, kogo kocha. Prawdziwy ojciec daje z siebie wszystko, z jednym istotnym wyjątkiem – z wyjątkiem bycia ojcem. Tego nie może oddać, gdyż inaczej zatraciłby swoją własną tożsamość. Stałby się pantoflarzem, kolesiem, dużym dzieckiem. Utraciłby szacunek i miłość żony i dzieci. Podobnie żona i matka poświęca dla męża i dzieci wszystko – z wyjątkiem bycia żoną i matką. Widzimy więc, iż to właśnie owa przeżywana w duchu równości różnica jest racją trwałości związku pomiędzy osobami. Sama równość i wspólne zaspokajanie swych potrzeb, a nawet ogólnoludzka zdolność do miłości związku nie utrzymają. Przeżywana na wzór Trójcy Świętej w duchu równości wspólnota nie zatraca więc realnej różnicy pomiędzy tymi, którzy tę wspólnotę stanowią. Wręcz przeciwnie – w tym przypadku równość i trwałość relacji w paradoksalny sposób domaga się pełnego rozwoju tożsamości ojca i matki.
Skąd więc bierze się szczególny autorytet Ojca? Jak podkreśla trynitarna teologia Wschodu, a za nią także wielu współczesnych teologów Zachodu, „nauka o Trójcy Świętej musi wychodzić od Ojca” (W. Kasper, Bóg Jezusa Chrystusa, s. 370). W teologii Trójcy Świętej podstawową cechą Ojca jest to, iż jest On niezrodzony (agennetos, innatus), a więc w swym dawaniu życia niezależny od jakichkolwiek innych podmiotów. W tym trynitarnym modelu istotą miłości męskiej, ojcowskiej jest zatem nie tylko dawanie siebie, ale także jego nieuwarunkowanie żadnymi innym okolicznościami. Innymi słowy – trwałość i stabilność owego obdarowywania życiem. Także w rodzinie mąż i ojciec musi mieć w sobie coś ze skały, na której opiera się miłość żony i dzieci, nie mniejsza przez to bynajmniej od jego miłości. Stabilność męskiego i ojcowskiego dawania siebie nie wyklucza oczywiście poczucia humoru i spontaniczności. Ojciec musi być także nieustannie twórczy. Tym niemniej bez owej podstawowej bezwarunkowości i niewzruszoności w dawaniu siebie trudno mówić o prawdziwym ojcostwie.
W chrześcijańskim, trynitarnym ujęciu autorytet ojca nie wynika więc z jego siły fizycznej, psychicznej czy ekonomicznej, ani też z jego większej zdolności do poświęceń (niejednokrotnie wyprzedza go w tym żona), ale z podstawowej stabilności i przez to głębokiej wiarygodności jego nieustannego dawania siebie. Takie samo źródło ma eklezjalny autorytet Pasterza. Pasterz nie jest z założenia lepszy od innych wiernych. Nie jest też przede wszystkim kościelnym władcą. Wierni nie muszą więc się go bać ani też rywalizować z nim o pozycję w Kościele. On zaś nie ma potrzeby nieustannego udowadniania swej pozycji, ani też odwrotnie – przypodchlebiania się wiernym i infantylnego „bratania się” z nimi. Pasterz jest w Kościele obrazem Boga – Ojca, najwyższego Pasterza (Iz 40,11; Jr 31,10; Ez 34,11-16), którego wierną i ofiarną miłość najpełniej objawił nam we własnej osobie dobry Pasterz, autentyczna ikona Ojca – Jezus Chrystus (J 10,11; Hbr 13,20; 1 P 5,4; por. Kol 1,15). On ukazał nam istotę pasterskiego autorytetu: głęboką więź z owcami („Znam owce moje, a moje mnie znają”) i ofiarne, niewzruszone dawanie życia za nie, pomimo pojawiających się problemów i zagrożeń, symbolizowanych w Janowej Ewangelii przez nadchodzącego wilka (J 10,11-15).
Receptą na tak dotkliwie odczuwany w wielu krajach Europy i Ameryki kryzys powołań kapłańskich nie jest więc zapewne zniesienie obowiązkowego celibatu księży, ale odbudowa tożsamości ojca i pasterza w Kościele i w społeczeństwie. Potrzeba nam pasterzy, którzy nie będą dla osób im oddanych zagrożeniem, ale też nie zrezygnują ze swej pasterskiej i ojcowskiej tożsamości. Potrzeba pasterzy, którzy będą z radością i wdzięcznością Bogu odzwierciedlać na ziemi stałą, niewzruszoną, a zarazem wciąż świeżą i twórczą miłość Ojca niebieskiego – odwiecznego Początku i Źródła życia Trójcy Świętej.
Ks. Bartosz Adamczewski