Marek Jakubiak, poseł i komentator życia publicznego, w wywiadzie dla Frondy określił Trzaskowskiego mianem „tekturowego kandydata”. Według Jakubiaka prezydent Warszawy prezentuje się dobrze w mediach, potrafi sprawnie operować językiem politycznego marketingu, ale poza tym brakuje mu wyrazistości i konkretu. „On jest jak tekturowy stand z galerii handlowej – można się z nim sfotografować, ale nic więcej za tym nie stoi”, skwitował. Podkreślił również, że „Trzaskowski to produkt marketingu politycznego, który nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością – bo tej rzeczywistości po prostu nie dotyka”.
Taka ocena wpisuje się w szerszą narrację o wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, który bardziej błyszczy niż działa – jest obecny, lecz nieobecny zarazem. Trzaskowski nie wzbudza entuzjazmu, nie buduje emocji, które porywają tłumy, a jego potencjalna kampania może się rozbić o brak autentycznego przekazu.
Z kolei europoseł PiS Ryszard Czarnecki, w rozmowie z Frondą, wskazał na inne zjawisko – według niego Trzaskowski ma „spłaszczony wynik”. Choć w sondażach utrzymuje się wysoko, jego poparcie nie wynika z głębokiego przekonania wyborców ani z wyrazistej tożsamości politycznej, ale raczej z braku alternatywy i siły inercji. „To kandydat, który nie porywa – on się po prostu utrzymuje na powierzchni, ale nie wiadomo, z jakim kierunkiem”, mówił Czarnecki. W dalszej części wywiadu dodał: „Ten wynik Trzaskowskiego jest złudny – szeroki, ale płytki. Wystarczy fala i cała ta łódka się przewróci”.
Jak stwierdził dalej, na braku Trzaskowskiego w debatach zyskują Magdalena Biejat i Szymon Hołownia, co może być jednak taktyką obozu rządzącego, aby ci właśnie kandydaci uzyskali jak największe poparcie w pierwszej turze, żeby z kolei przekazywać je w drugiej na Trzaskowskiego, co – jak podkreśla Ryszard Czarnecki – zwłaszcza w przypadku Hołowni, wcale nie musi oznaczać sukcesu Trzaskowskiego, a wręcz przeciwnie.
Obie opinie – zarówno Jakubiaka, jak i Czarneckiego – mimo że pochodzą od polityków o różnych życiorysach i stylach, w gruncie rzeczy dotykają tego samego problemu: słabości fundamentów kampanii Rafała Trzaskowskiego i przede wszystkim jego wiarygodności, na co zwraca uwagę coraz więcej jego wyborców. Kandydat KO może imponować aparycją (choć nie wzrostem i kondycją podczas debaty w Końskich) i obyciem medialnym, ale coraz częściej zarzuca mu się brak politycznego „mięsa”, konkretnych osiągnięć czy ideowej spójności. W takim ujęciu Trzaskowski staje się symbolem kandydatury opartej na iluzji siły – dobrze opakowanej, ale wewnętrznie pustej.
Trudno nie dostrzec, że Trzaskowski nie prowadzi aktualnie aktywnej kampanii, nie buduje zróżnicowanego zaplecza społecznego, nie rozmawia z grupami spoza własnego elektoratu i jak ognia unika wolnych mediów, a nawet zabrania im wstępu na spotkania wyborcze. Raz przyznał się nawet, że podał celowo błędne godziny spotkać z wyborcami niezależnym stacjom telewizyjnym. Tego typu działania – przy jednoczesnym braku naturalnego „ciągu” do masowego liderowania – sprawia, że jego domniemana pozycja faworyta może być – a nawet już jest - fikcyjna. Jego siła może wynikać bowiem głównie z tego, że niektóre nazwiska kandydatów są jeszcze mniej wyraziste – ale to nie czyni go silnym kandydatem, lecz jedynie najsłabszym spośród potencjalnych liderów. W dodatku jego wizerunek jako „alternatywy” (antyPiS) dla PiS coraz bardziej się starzeje – a dla wielu wyborców może być tylko symbolem wypalonej Platformy w nowym garniturze.
Ostatecznie, Rafał Trzaskowski dla wielu wyborców może okazać się typowym „kandydatem z braku laku” – promowanym przez elity medialne, dobrze wypadającym w rankingach, ale niewytrzymującym zderzenia z polityczną rzeczywistością. Tekturowym frontrunerem, którego wynik nie wzbudza entuzjazmu, a jedynie bezpieczne ziewnięcie.
Mariusz Paszko