UE proponuje bowiem mechanizm oparty na ok. 210 mld euro rosyjskich aktywów, z których 90 mld euro miałoby wesprzeć potrzeby Kijowa w najbliższych latach. Amerykanie – twierdzą dyplomaci – argumentują jednak, że te środki mogą odegrać kluczową rolę… w przyszłych rozmowach pokojowych z Moskwą.

W tym samym czasie administracja Donalda Trumpa ograniczyła znaczną część pomocy dla Ukrainy, zmuszając Europę do przejęcia finansowego ciężaru wojny. Jednocześnie w Waszyngtonie trwają rozmowy o wykorzystaniu rosyjskich aktywów w ewentualnej powojennej odbudowie – również przez podmioty amerykańskie, a nie europejskie.

Kanclerz Niemiec Friedrich Merz stwiedził, że środki zamrożone na kontynencie powinny zostać przeznaczone wyłącznie na wsparcie Ukrainy. Największy opór stawia jednak Belgia, która obawia się konieczności pokrycia roszczeń Moskwy w razie wygranej w przyszłych sporach prawnych.

Swoje wątpliwości mają też Węgry i Słowacja, co dodatkowo komplikuje osiągnięcie porozumienia przed grudniowym szczytem UE. Bruksela rozważa nawet emisję wspólnego długu.

Spór o rosyjskie pieniądze staje się więc obecnie jedną z najostrzejszych linii podziału między Waszyngtonem a Brukselą od początku wojny. W tle pozostaje pytanie: czy to finansowanie ma realnie pomóc Ukrainie, czy stało się kartą przetargową w globalnej grze o przyszły porządek bezpieczeństwa?