Fronda.pl: Jest chyba jasne że Polacy nie chcą radykalnej rewolucji obyczajowej. Trzaskowski widocznie także zdaje sobie z tego sprawę i jeżeli chodzi o temat LGBT, "małżeństwa gejowskie" itd, robi ewidentne uniki. Równocześnie media sprzyjające opozycji podgrzewają temat. W GW było już nawet o "krwi na rękach" i "rozkręcanej przez PiS wojnie religijnej". Zarówno prezydent Duda jak i praktycznie każdy kto wyrazi jakiekolwiek zastrzeżenia wobec ideologii LGBT jest dyskredytowany. Skąd aż taka niespójność przekazu pomiędzy opozycyjnymi politykami i wspierającymi ich mediami?

 

Grzegorz Górny, były redaktor naczelny kwartalnika „Fronda”, obecnie publicysta "Sieci": W obozie opozycji od wielu lat zdaje się zauważać pewien rozdźwięk. Politycy są bardziej pragmatyczni. Chcieliby kierować się wyrachowaną kalkulacją, by pozyskiwać elektorat. Natomiast bardzo często są zakładnikami agresywnych środowisk ideologicznych działających trochę na obrzeżach głównego nurtu polityki, głównie w mediach, ale bardzo opiniotwórczych. To właśnie one bardzo często nadają ton narracji opozycyjnej, głównie zresztą z tego powodu, że PO jest partią wyjałowioną z pomysłów. To jest partia władzy a nie partia idei. To jest partia, która nie jest w stanie przedstawić żadnego pozytywnego programu poza hasłami odsunięcia PiS-u od władzy. W tę pustkę ideową opozycji wchodzą radykalne postulaty ideologiczne. I to napięcie widać w tej kampanii, gdy część polityków Koalicji Obywatelskiej próbuje wycofać się z brnięcia w tę narrację i zejść z linii strzału. Przykładem jest tu choćby Rafał Trzaskowski, unikający np. odpowiedzi na pytania o adopcję dzieci przez pary homoseksualne, czy Paweł Rabiej, krytykujący demonstrację środowisk LGBT pod pałacem prezydenckim jako prawicową prowokację. Z drugiej strony mamy parcie ku konfrontacji ideologicznej ze strony Gazety Wyborczej, TVN-u, środowisk genderowych, feministycznych, skrajnie lewicowych itd. To w rezultacie sprawia, że przekaz opozycyjny nie jest jednorodny. Nie wynika to, jak myślę, z jakiejś założonej z góry strategii, ale z napięć wewnątrz obozu opozycyjnego.

W lewicujących mediach trwa dość brudny i brutalny atak, polegający na insynuowaniu politykom prawej strony, w tym prezydentowi, nienawiści do homoseksualistów jako osób. Po prawej stronie mamy do czynienia z próbami tłumaczenia się, prostowania wypowiedzi, nieustannym podkreślaniem, że wypowiedzi zostały wyrwane z kontekstu, itd. Pod pewnym względem jest to zrozumiałe, ale czy nie świadczy zarazem o defensywie? Czy sztab Dudy i w ogóle prawa strona nie za bardzo przejmuje się tymi absurdalnymi atakami? Trudno nie zauważyć, że problem dotyczy nie tylko bieżących wyborów ale też w ogóle szerzej, debaty kulturowej, cywilizacyjnej. I czy nie jest niestety tak, że jednak lewica obyczajowa, także u nas, zaczyna przejmować narrację?

Zogniskowanie kampanii wyborczej wokół kwestii światopoglądowych, związanych z gender czy LGBT może wyjść na korzyść obozowi rządowemu, dlatego że w tych sprawach większość Polaków nie chce jakiejś rewolucji obyczajowej i opowiada się po stronie konserwatywnych wartości. Świadectwem tego mogą być eurowybory z zeszłego roku, gdy ta właśnie tematyka zdominowała kampanię i przyczyniła się do zwycięstwa PiS-u. Natomiast drugim czynnikiem, który musi być brany pod uwagę, jest to, kogo Polacy postrzegają jako agresora, a kogo jako ofiarę. W ostatniej kampanii do europarlamentu to strona lewicowa była jednoznacznie odbierana jako agresor, by przypomnieć tylko buńczuczną mowę Leszka Jażdżewskiego na UW czy parodię procesji Bożego Ciała z przedstawieniami waginy. Polacy odbierali to jednoznacznie jako agresję. Natomiast w tej kampanii te same środowiska próbują ustawiać siebie w roli ofiar. W tym kontekście każda mocniejsza wypowiedź ze strony obozu rządzącego jest przedstawiana jako atak na nieszczęśliwe ofiary. Widzimy więc starcie dwóch narracji, w którym strona agresywna, który dąży do destrukcji pewnego porządku społecznego, moralnego, aksjologicznego, kreuje siebie jako ofiarę. Wielokrotnie mieliśmy z tym do czynienia w historii. Komuniści też kreowali się na obrońców ofiar systemu kapitalistycznego i występowali jako ci którzy zaprowadzą ustrój sprawiedliwości społecznej. Podobną metodę stosuje środowisko LGBT. Pytanie: jak Polacy odbiorą ten konflikt? Kogo uznają za ofiarę, a kogo za agresora? Z tym wiąże się oczywiście pytanie: jak obie strony chcą dotrzeć do wyborców ze swoim przesłaniem? Wydaje mi się, że ogólne wrażenie defensywy strony rządzącej wynika z tego, że oddała pole swoim przeciwnikom w internecie, w mediach społecznościowych. A przecież w poprzednich wyborach prezydenckich, kiedy większość stacji telewizyjnych, rozgłośni radiowych czy tytułów prasowych sprzyjała raczej PO, to właśnie internet był mocnym atutem PiS-u.

Postawmy prowokacyjne, choć fundamentalne pytanie. W czym tkwi sukces skrajnych lewicowych projektów, chcących przeorać społeczeństwa pod pretekstem budowy Nowego Wspaniałego Świata? Przecież nawet te hasła o społeczności lesbijek, gejów, transseksualistów i tak dalej, które mają maskować ów projekt, są w gruncie rzeczy toporne i brzmią znajomo, jak komunistyczna opowieść o sojuszu robotniczo-chłopskim. A jednak spora część społeczeństw zachodnich temu projektowi uległa...

Po pierwsze, historia nieraz udowodniła, że dobrze zorganizowana mniejszość jest w stanie zapanować nad olbrzymią większością, czego przykładem jest choćby nieliczna przecież partia bolszewicka, która podczas przewrotu 1917 roku objęła władzę w 130-milionowej Rosji. Taka zdyscyplinowana, zdeterminowana kadrowa organizacja jest w stanie osiągnąć bardzo wiele. Po drugie, jest to kwestia stworzenia pewnego mitu politycznego. Jak zauważył filozof Ernst Cassirer, mity polityczne są we współczesnych czasach najskuteczniejszą bronią masowego rażenia. Przy ich pomocy można manipulować całymi społeczeństwami. Przymuszają one bowiem ludzi do zachowań, które są wbrew ich własnym interesom. Chodzi o to, by podporządkować sobie masy tak, by nie miały one nawet świadomości tego, że są sterowane. Cassirer pisał, że mity polityczne są najlepszym tego sposobem, gdyż pozwalają osiągnąć swe cele nie tępą siłą fizyczną, lecz wyrafinowaną grą niejawnej perswazji. Dzisiaj takim mitem jest np. klimatyczny mit globalnego ocieplenia ze swoim widmem zagłady życia na Ziemi. Stawia on ludzi w sytuacji zero-jedynkowej: albo pójdziesz za nami, albo nastąpi zagłada świata. Ludzie dobrowolnie godzą się więc na rozwiązania, za które w normalnej sytuacji nigdy by się nie zdecydowali. Najczęściej poświęcają swoją wolność w imię bezpieczeństwa. Takim mitem politycznym jest też mit wykreowany przez ideologię gender i środowiska LGBT, nośny zwłaszcza w czasach wykorzenienia kulturowego i rosnącego braku znajomości historii. Tak więc podsumowując: myślę że tajemnicą sukcesu tego rodzaju projektów jest zręczna kombinacja: z jednej strony – dobrze zorganizowanej mniejszości, z drugiej – właściwego wykorzystania narzędzia, którym jest mit polityczny. Ta kombinacja musi oczywiście zaistnieć w odpowiedniej przestrzeni, czyli w kluczowych miejscach w sferze kultury, czyli najważniejszych ośrodkach opiniotwórczych – zgodnie z wcielanymi w życie zaleceniami Antonio Gramsciego, który mówił o długim marszu przez instytucje i ustanowieniu nowej hegemonii kulturowej.


Rozmawiał Tomasz Poller