Karolina (takie nadajmy jej imię) z Wrocławia, gdy miała 27 lat, straciła chłopaka w tragicznych okolicznościach. Byli parą od 4 lat, mieszkali ze sobą od roku, a ślub planowali za niecały rok. Pewnego dnia Rafał wyjechał w podróż służbową. Wyjazdy te były częste, więc Karolina już przywykła do jego nieobecności. Spędzała te dni z koleżankami. Więcej wtedy pracowała. Była zatrudniona w biurze rachunkowym, więc mogła zostawać dłużej w pracy i dzięki temu nieźle zarobić.
Mieli dużo pieniędzy, wspaniałe mieszkanie, wielkie perspektywy. Brakowało w ich związku tylko jednego i aż jednego. Nie było tam miejsca dla Boga. Nie myśleli o tym, bo i po co. Wszystko układało się jak najlepiej. Jak Karolina sama powiedziała, uznawali, że religia jest dla nieudaczników i ciemnych umysłów. Oczywiście w kościele bywali przy większych uroczystościach rodzinnych, takich jak czyjś ślub, chrzest, czy z okazji świąt, gdy mama bardzo nalegała. Ale wiary i potrzeby wiary w nich nie było. Dzień wyjazdu Rafała zostanie w jej pamięci na zawsze. Było około piątej po południu, gdy zadzwonił telefon. Nie był to telefon od Rafała, wyświetlił się nieznany jej numer. Zamarła, gdy usłyszała w słuchawce głos szefa Rafała. Już wiedziała, że coś jest nie tak, bo jeszcze nigdy do niej nie dzwonił. Rozmowa była krótka i okrutna. Usłyszała: „Rafał miał wypadek, samochód wpadł do rzeki. Niestety, jak do tej pory nie znaleziono ciała”. Padło jeszcze kilka słów zapewniających o współczuciu i obietnica pomocy materialnej. Ale Karolina już nie słuchała. W jednej chwili zrozumiała, że to, co było do tej pory, prysło.
Minęło kilkanaście dni, a ciała nadal nie odnaleziono. Karolina żyła jak w letargu. Siedziała przy oknie z telefonem w ręce. Czekała na wiadomość od Rafała. W wyciągniętym z wody samochodzie nie odnaleziono jego telefonu. Więc się łudziła. Policja nie zostawiała jej złudzeń. Jednak ona nie była w stanie uwierzyć w to, że Rafał już jej nie przytuli i nie szepnie jak zwykle „Karola, już jest ok., zostaw to. Już po wszystkim”. Ale Rafał się nie zjawiał, nie pocieszał. Mijały kolejne dni. Już tylko leki psychotropowe utrzymywały ją w znośnym stanie. Jednak zaczynała tracić powoli kontakt z rzeczywistością. Unikała rodziny i znajomych. Liczył się wyłącznie Rafał i myśl o tym, co się z nim stało. I wówczas pojawiła się natarczywa myśl, że przecież są ludzie, którzy podobno potrafią wywoływać duchy zmarłych. Jeśli Rafał nie żyje, to mógłby zostać przywołany. I tak Karolina, osoba niby nowoczesna, nie ulegająca jakimś religijnym przekonaniom o istnieniu Boga i tym samym świata duchowego, idzie do kobiety, która zajmuje się spirytyzmem. Seans odbył się bez jakichś nadzwyczajnych wydarzeń. Kobieta będąca medium posługiwała się wahadełkiem zawieszonym na łańcuszku. Najpierw przywoływała ducha, a następnie tak jakby umawiała się z nim, jak ma odpowiadać na zadawane pytania: wskazywała mu, jak ma on poruszać wahadełkiem, gdy odpowiedź jest na „tak”, a jak, gdy na „nie”. W pewnym momencie wahadło rzeczywiście zaczęło się poruszać i to bardzo intensywnie. Padały pytania i odpowiedzi. Pytania mogły być zadawane tylko przez medium, dlatego Karolina przygotowała je wcześniej na kartce. Wspomina ona jeden fakt, który ją mocno poruszył. Otóż na koniec seansu kobieta zwróciła się do ducha z dodatkowym pytaniem, czy chce jej jeszcze coś przekazać. Po czym zamknęła oczy, położyła ręce na stole i tak trwała przez kilka minut. I wtedy właśnie Karoliną wstrząsnął dreszcz, po tym jak po jej ręce, od dłoni aż do ramienia, bardzo powoli przesunęło się przenikliwe zimno. Wspomina, że miała wrażenie, że to dłoń, tylko zamarznięta. Jak mówi, było to odrażające odczucie. I choć mogła pomyśleć, że to duch Rafała, to przerażenie i odraza, którą to zjawisko wywołało, całkowicie ją zniechęciło do dalszych seansów.
Jednak to spotkanie jeszcze się nie zakończyło. Pytania, które zadawała kobieta na podstawie tych spisanych przez Karolinę, nie wniosły nic wielkiego do sprawy, oprócz tego, że duch powiedział, że Rafał nie żyje, że jest mu dobrze, że ją widzi itd. Jednak najważniejszym w całej sprawie okazało się pytanie, które kobieta-medium zadała duchowi na końcu. Wówczas, jak powiedziała spirytystka, w głowie usłyszała taki oto przekaz dla Karoliny: „Jest w twoim otoczeniu mężczyzna, żonaty bez dzieci, on ze mną pracował. Ja będę przez niego działał, w nim będziesz mogła mnie dostrzegać. Musisz go zdobyć dla siebie i wtedy będziemy razem”. Po tych słowach Karolina niemal oszalała ze szczęścia. Kobieta natychmiast powiedziała, że za dodatkową opłatą może spowodować, że ten mężczyzna odejdzie od żony i zwiąże się z Karoliną. I Karolina bez najmniejszego wahania poprosiła o tę usługę. Kobieta, która była spirytystką, a teraz okazała się także czarownicą, zażądała od Karoliny współpracy. Współpraca ta była już najwyraźniej czarną magią. Polecenia Karolina dostała następujące: po pierwsze musiała zdobyć konsekrowaną hostię. Czarownica wytłumaczyła, że to po to, by ją podać Rafałowi podczas kolejnego z nim spotkania, bo – jak wyjaśniła – hostia taka ma silną energię i jest duchowi potrzebna. Karolina jako praktycznie niewierząca i niepraktykująca uwierzyła w to, a nawet jej to specjalnie nie interesowało. W rzeczywistości hostia była zapewne potrzebna do profanacji, bo dzięki takim rytuałom okultyści zyskują przychylność demonów. Karolinę jednak interesował teraz tylko Rafał, kontakt z nim i zdobycie tego wskazanego mężczyzny o imieniu Sebastian. Czarownica dała jej jakiś amulet i kazała go nosić zawsze na szyi. Powiedziała, że każde jego zdjęcie z szyi spowoduje przerwanie rytuału i wszystko będzie musiało zostać przeprowadzone od początku. Nastraszyła Karolinę też w ten sposób, że jeśli rytuał zostanie przerwany, to duch odejdzie i być może nie uda się go przywołać ponownie. Tymi słowami niemal związała ze sobą Karolinę. Rytuał pozyskania Sebastiana trwał pół roku. W tym czasie Karolina wykonywała tak wiele poleceń czarownicy, że nie miała czasu na żałobę po Rafale. Kilka razy dostawała nowe amulety do noszenia, ale także na polecenie czarownicy podrzucała obcym sobie ludziom różne dziwne przedmioty, które wcześniej były poddawane czarom. Podrzucała je do ogrodów, samochodów, do firm. Jak mówi, nie myślała, po co to robi. Była w jakimś totalnym amoku. Dostała na kartce specjalną formułę, którą miała codziennie odczytywać niemal jak modlitwę. Było to przyzywanie mitycznych bóstw, ale też i demonów, zwłaszcza tych, których imiona znajdują się na pentagramie. Otrzymała też od czarownicy karty tarota z tym jednak zastrzeżeniem, że nie wolno jej samej ich układać, bo – jak powiedziała – może zostać nawiedzona. Mogła rozkładać karty tylko w jeden sposób, który został jej wskazany. I nie był to rozkład wszystkich kart, a jedynie siedmiu. Ten rozkład miał spowodować właśnie przychylność tych wzywanych bóstw i demonów. Na koniec poleciła, jej aby dostarczyła zdjęcie ofiary, czyli Sebastiana, oraz swoją krew menstruacyjną. Po czym, po odpowiednim rytuale, krew ta została Karolinie zwrócona i z nią było związane ostatnie zadanie: podanie tej krwi do spożycia Sebastianowi razem z jakimś napojem czy pokarmem, ale nie później niż w ciągu 7 dni.
Zadanie Karolina wykonała perfekcyjnie. Po prostu zaprosiła Sebastiana do siebie pod pretekstem wyjaśnienia pewnych spraw związanych z pracą Rafała, bo przecież Sebastian z nim pracował. Zrobiła kawę, dodała krwi i tyle. Dostała wyraźne polecenie, że nie może dopuścić do zbliżenia z Sebastianem wcześniej niż za trzy dni, bo dopiero wtedy duch Rafała będzie mógł działać. I cóż się stało potem? Sebastian sam zadzwonił i się wprosił. Nie musiała nic robić. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Już nie była sama. Sebastian odwiedzał ją niemal codziennie. Czasem na kilka godzin, czasem na całą noc, a nieraz na pół godziny. Czuła się szczęśliwa. Była z Sebastianem, a myślała wyłącznie o Rafale. Po około trzech miesiącach o Rafale już zapomniała. Seks był tak intensywny, że już nie myślała o byłym chłopaku.
Jak teraz wspomina, przestała być dla Sebastiana człowiekiem. Traktował ją jak niewolnicę. Musiała zawsze być na jego zawołanie. Zażądał, by rzuciła pracę. Gdy na początku nie chciała tego zrobić, zjawiał się u niej w biurze i robił awantury. Zrezygnowała i zwolniła się. Zaszła w ciążę, jednak szybko poroniła. Płakała po stracie dziecka, ale on tego nie zauważał. Domagał się tylko uległości. Po 2 latach postanowiła zerwać ten związek. Wymieniła zamki. Wróciła do pracy. Jednak Sebastian nie dawał za wygraną. Nachodził ją w domu i w pracy. I choć było to coraz rzadsze, to zauważyła, że ona sama jest od niego uzależniona. Po tygodniu jego nieobecności sama dzwoniła, aby ją odwiedził. Odwiedziny takie trwały kilka godzin i kończyły się płaczem Karoliny, bo traktowana była jak przedmiot. Mijał tydzień lub dwa i ona znowu dzwoniła. Jej stan psychiczny tak mocno się pogorszył, że niemal codziennie pojawiały się myśli samobójcze.
Jednak najgorsze było to, co się wydarzyło pewnej nocy. Przebudził ją koszmarny sen, w którym dziwna postać, której nie potrafiła opisać, a jedynie powiedzieć, że była przerażająca, brutalnie ją gwałciła. Po przebudzeniu odczuwała przenikliwe zimno, odór i potworny ból podbrzusza. Nie mogła się ruszać ani krzyczeć przez co najmniej kilka minut. Potem, gdy już mogła wstać, biegła do łazienki i tam zostawała do rana, ciągle wymiotując. I tak odtąd było niemal każdej nocy. Karolina przestała normalnie funkcjonować. Coraz ciężej było jej wykonywać swe obowiązki w pracy. Sebastian pojawiał się nadal, ale już bardzo rzadko. I wtedy już zaczęła szukać pomocy. Zaczęła od miejsc, które znała najlepiej. Poszła więc do znanego w okolicy uzdrowiciela, bioenergoterapeuty. Ten po kilku przyłożeniach dłoni do jej głowy i ramion, odsunął się i powiedział, że to, co ją gnębi, jest bardzo mocne i on sam nie da rady. Jeśli będzie chciała, skontaktuje ją z kobietą, która może sobie z tym poradzić. Okazało się, że miał na myśli tę samą kobietę, która wprowadziła Karolinę w okrutny świat okultyzmu. Dziewczyna przeraziła się. Jak potem opowiadała, myślała już tylko o tym, jak ze sobą skończyć, ale panicznie bała się śmierci. Zaczęła więc pić alkohol. Najpierw wino, drinki, a potem już tylko czystą wódkę. Pomagało jej to na chwilę zapomnieć o problemie. Ale koszmarne sny pojawiały się nadal. Była cieniem człowieka. Natrafiła pewnego razu w Internecie na wywiad z włoskim egzorcystą. Przeczytała tam o rzeczach, które były właśnie jej udziałem. Nie zastanawiała się długo. Już nie myślała o tym, że to tylko religia, że to tylko złudzenie dla słabych, jak sama wcześniej uważała. Jak mówi, doznała jakiegoś olśnienia. Nabrała wewnętrznej pewności, że właśnie w Kościele może znaleźć pomoc. Przeszukując strony internetowe, natrafiła na informację o Mszach św. odprawianych w intencji uzdrowienia i uwolnienia. Pomyślała więc, że pójdzie i zobaczy, a kto wie, może to będzie w stanie pomóc.
Poszła. Mszę odprawiał o. Józef Witko. Dziwnie się czuła, ale to nie dlatego, że nie chodziła do kościoła i jakakolwiek modlitwa była jej całkiem obca. Nie modliła się na tej Mszy. Stała, słuchała i trzęsła się. Nie wie, co to było, ale jej ciało cały czas przeszywał dreszcz, tak silny, że aż nią potrząsało. Zadziwiało ją, że ludzie obok nie zwracali na to uwagi. Każdy z nich był pogrążony w modlitwie, w słuchaniu konferencji. Jak wspomina, właśnie to wiara tych ludzi, tak zasłuchanych, spowodowała, że zrozumiała, iż to ma sens. Do Komunii św. oczywiście nie przystąpiła, za to na końcu miała nastąpić jakaś modlitwa wstawiennicza, a potem błogosławieństwo indywidualne nad każdym z nałożeniem rąk. Nie miała zielonego pojęcia, o co tu chodzi, ale bardzo na to czekała. Teraz, wspominając, wie, że wtedy traktowała tę modlitwę jak odczarowanie tego, co zaczarowała czarownica. Jej w tym momencie potrzebna była magia przeciwko poprzednim czarom. Tak to wówczas rozumiała. Teraz wie, że tylko wiara i tylko silna wiara może pomóc jej się uwolnić od zła.
Po Mszy kapłan modlił się przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Karolina opowiada, że doznała niesamowitego bólu oczu. Nie mogła patrzeć na ten biały kawałek chleba. Kapłan modlił się językami. Myślała, że to jakiś obcy, wschodni język. Nie rozumiała, po co to robi, ale pamięta, że w czasie tej dziwnej modlitwy zrobiło jej się niedobrze, myślała, że zacznie wymiotować. Wówczas niemal wybiegła z kościoła. Objawy natychmiast ustąpiły. Zrozumiała, że to jednak musi mieć związek z modlitwą. Weszła do kościoła ponownie, bo czekała na tę modlitwę z nałożeniem rąk. Liczyła, że to może zakończyć jej problem. Nie udało się jednak. Gdy weszła do kościoła, kapłan już modlił się indywidualnie nad każdym. Pomyślała, że podejdzie na końcu, bo było tam ogromnie dużo ludzi. A teraz, skoro ławki opustoszały, gdyż ludzie wyszli do modlitwy, to ona usiądzie i zaczeka na końcówkę błogosławieństwa i wtedy spokojnie i bez ścisku podejdzie. Przeliczyła się jednak. Gdy w kościele pozostała już niewielka grupa ludzi, Karolina postanowiła wstać i podejść do błogosławieństwa. Wówczas jednak stało się to, co działo się niemal każdej nocy po koszmarnym śnie. Nagle jej ciało zesztywniało, pojawił się przenikliwy chłód, a na dodatek jej głowa została w niezrozumiały sposób wciśnięta pomiędzy kolana. Chciała krzyczeć, ale jej zęby zacisnęły się, a wargi zostały jakby wypchnięte do przodu. Wydawała jedynie jakieś ciche piski, niesłyszalne dla resztki ludzi, którzy pozostali jeszcze w kościele. W takiej pozycji pozostała około 10 minut. Gdy ustąpiło, kapłana już nie było w kościele. Wyszła na zewnątrz. Był tam jeszcze mężczyzna, który na małym stoliku miał ułożone kilkanaście książek katolickich. Gdy podeszła bliżej, przeraziła się. Jak mówi, na jednej z okładek zobaczyła coś, co było odrażające, ale tak bardzo podobne do tej postaci która ją dręczyła nocami. Była to postać z okładki książki Okultyzm. Nie odważyła się wziąć jej do ręki, tylko zapytała, co to takiego i dlaczego tutaj to sprzedają. Dopiero mężczyzna, który sprzedawał, objaśnił jej, że to książka, która mówi o tym, jakie niebezpieczeństwa niesie okultyzm i magia. Z uczuciem wielkiego obrzydzenia kupiła tę książkę.
Ta noc po powrocie do domu była niemal całkowicie bezsenna, ale tym razem nie z powodu koszmarnego snu, lecz lektury książki. Pochłonęła ją w całości do godziny piątej nad ranem. Jak mówi, zrozumiała to wszystko, co wydarzyło się w jej życiu od chwili wejścia do gabinetu spirytystki. Uświadomiła sobie, jak bardzo dała się zwieść złu, jak perfidnie jej nieszczęście i brak wiedzy zostały wykorzystane przez czarownicę i demony.
Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko. Zaczęła szukać kontaktu. Zadzwoniła na dyżur w Sekretariacie Ewangelizacji. Po tygodniu była już gotowa do spowiedzi generalnej. Przyjęcie Jezusa w Eucharystii spowodowało zakończenie koszmarnych snów. Zaczęła regularnie uczęszczać na Msze św, z modlitwą o uwolnienie. Pojawiają się jeszcze lęki, ale już teraz Karolina żyje radością, bo odnalazła prawdziwą miłość. Jezusa. Czasami jest bardzo ciężko i wtedy dzwoni. Prosi o zwykłą rozmowę, a czasami o wspólną modlitwę, bo jest jej trudno samej modlić się na różańcu. Zło jednak jej już nie przeraża, bo zrozumiała jego taktykę, ale przede wszystkim zrozumiała to, iż będąc w stanie łaski uświęcającej w łączności z Jezusem, jest dla złego ducha bardzo trudno dostępna. Jej przewodnikiem stało się słowo Boże, które czyta codziennie, odkąd jej to zaproponowałem.
Świadectwo za: gbacik.is.net.pl