Fronda.pl: Europosłowie PiS zagłosowali w Parlamencie Europejskim przeciwko unijnej rezolucji związanej z obronnością. Politycy obozu rządzącego usiłują przedstawić tę sytuację jako próbę zablokowania przez polską prawicę projektu Tarczy Wschód. Gen. Roman Polko nazwał nawet eurodeputowanych PiS i Konfederacji - „pożytecznymi idiotami Kremla”. W czym tkwi problem z tą rezolucją i jak by Pan się odniósł do słów gen. Polko?
Arkadiusz Mularczyk (b. wiceminister spraw zagranicznych, europoseł PiS): Dość dokładnie przeanalizowaliśmy zapisy tej rezolucji i jej podstawowym problemem jest to, że oddaje ona kluczowe decyzje odnoszące się do polityki bezpieczeństwa i zbrojeń w ręce zdominowanej przez interesy niemieckie i francuskie Komisji Europejskiej. Celem tej rezolucji było też odejście od wymogu jednomyślności na rzecz podejmowania decyzji w sprawach bezpieczeństwa w Radzie Europejskiej większością kwalifikowaną. A dla Polski jako dla kraju granicznego Unii Europejskiej jest to rozwiązanie szczególnie niebezpieczne. Wystarczy przecież przypomnieć, że gdy kilka lat temu trwał inspirowany przez Moskwę i Mińsk napór nielegalnych migrantów z terytorium Białorusi na polską granicę to Bruksela próbowała na nas wymóc, byśmy tych uchodźców Łukaszenki wpuścili do naszego kraju.
Inną niepokojącą sprawą jest to, że w myśl tej rezolucji również decyzje dotyczące kontraktów zbrojeniowych w odniesieniu do państw członkowskich UE, będą podejmowane przez unijnych biurokratów, co w sposób oczywisty będzie wzmacniało z naszych składek duże podmioty zbrojeniowe niemieckie i francuskie. Innymi słowy pieniądze polskich podatników będą przeznaczane na finansowanie niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. A ja absolutnie nie zgadzam się na to, by Polacy łożyli na niemiecki przemysł zbrojeniowy, tym bardziej, że Niemcy do dziś nie rozliczyli się przecież z krzywd, zbrodni i zniszczeń wyrządzonych Polsce w latach drugiej wojny światowej. Nie ma zatem zgody na to, by kwestie zbrojeń, bezpieczeństwa i ochrony polskich granic były podejmowane w Brukseli czy w Berlinie. Wszelkie decyzje w tym zakresie muszą pozostać w polskich rękach.
Dziwię się więc generałowi Polko, że używa tak mocnych sformułowań, podczas gdy chyba po prostu nie zrozumiał, nie doczytał i nie ogarnął całej tej problematyki, nie mając najwyraźniej pojęcia o tym, jakie procesy zachodzą obecnie w Unii Europejskiej w odniesieniu do kwestii związanych z bezpieczeństwem państw członkowskich. Przecież w sposób pozatraktatowy próbuje się pozbawiać kraje członkowskie kompetencji do prowadzenia zarówno polityki wewnętrznej, jak i zewnętrznej. A to bardzo niebezpieczne. Widać też gołym okiem, że niemieckie głębokie państwo usiłuje wykorzystać struktury unijne do wzmocnienia niemieckiego przemysłu zbrojeniowego i całej niemieckiej gospodarki kosztem innych państw członkowskich. Gen. Polko tego nie widzi?
A co ze wspomnianym zarzutem rzekomego blokowania przez polską prawicę na forum unijnym projektu Tarczy Wschód?
W trakcie procedowania projektu unijnej rezolucji zgłoszono kilkadziesiąt różnych poprawek, wśród nich również i tę dotyczącą Tarczy Wschód. My oczywiście mając świadomość, że jest to taka klasyczna wrzutka polityczna, zagłosowaliśmy za tą poprawką. Zagłosowaliśmy też jednak przeciwko całej rezolucji, bo jest ona zwyczajnie niebezpieczna dla Polski z powodów, o których przed chwilą rozmawialiśmy.
Zresztą tuż po tym głosowaniu, Polska Agencja Prasowa oraz cały zastęp polityków związanych z obecnym obozem władzy zaczęli nas atakować za to, że jesteśmy rzekomo przeciwko zwiększeniu bezpieczeństwa Polski. I widać tu gołym okiem, że była to absolutnie zsynchronizowana akcja. Nie mam natomiast wątpliwości, że dobrze zrobiliśmy głosując przeciwko projektowi rezolucji. A wrzutka z udziałem Tarczy Wschód miała po prostu przykryć rzeczywisty problem wynikający z zapisów całości wspomnianej rezolucji. Obóz rządzący mając pełną świadomość faktu, że zapis o Tarczy Wschód jest czymś zaledwie incydentalnym w kontekście całokształtu zapisów unijnej rezolucji, próbuje teraz grać tym politycznie i przysłowiowo odwracać kota ogonem.
Politycy obozu Donalda Tuska tłumaczą swe poparcie dla zapisów rezolucji znoszących zasadę jednomyślności w odniesieniu do głosowań w sprawach dotyczących bezpieczeństwa - chęcią wyeliminowania ewentualnego wetowania wspólnych projektów przez oskarżanych o proputinowskość polityków, choćby z Węgier czy Słowacji. To przekonujący argument?
Polska przystępując do Unii Europejskiej nie wyraziła zgody na to, by kwestie związane z naszym bezpieczeństwem państwowym były rozstrzygane jakąś większością kwalifikowaną w Parlamencie Europejskim. Przecież zupełnie inne interesy w zakresie bezpieczeństwa mają takie kraje, jak Francja, Hiszpania czy Holandia, a zupełnie inne Polska, państwa bałtyckie czy inne kraje naszego regionu. Polska jest członkiem NATO i to na tej strukturze opiera swoje bezpieczeństwo. Natomiast to wszystko, co obserwujemy w ostatnim czasie jest procesem wypychania Stanów Zjednoczonych z Europy oraz rozmywania potencjału NATO w interesie Niemiec czy Francji. To są bardzo niebezpieczne plany realizowane metodą salami, po plasterku. Krok po kroku obcina się kolejne kompetencje państw członkowskich Unii Europejskiej, a w efekcie decyzje krajowych wyborców. A trzeba powiedzieć jasno - jeśli Polska nie będzie mogła oprzeć swojego bezpieczeństwa na Stanach Zjednoczonych to w momencie próby możemy zostać sami w obliczu zagrożenia.
Również były szef MON Mariusz Błaszczak mówił o brukselskiej intencji rezolucyjnej marginalizacji NATO oraz wypchnięciu amerykańskiej obecności ze Starego Kontynentu. Rozrasta się jednak grono wojskowych czy ekspertów mówiących o tym, że USA same powoli wycofują się z Europy a zachwianiu ulega amerykański prymat i w związku z tym powinniśmy realnie szukać różnych alternatywnych rozwiązań związanych z bezpieczeństwem w naszym regionie. Jacek Bartosiak postuluje np. pewnego rodzaju pakt obronnościowy Polski z blokiem państw składającym się choćby z Turcji, Finlandii, Szwecji czy państw bałtyckich. Zresztą również były premier Mateusz Morawiecki stwierdził niedawno, że ma poważne wątpliwości czy możemy jeszcze realnie liczyć na słynny art. 5 NATO w przypadku potencjalnej rosyjskiej agresji. Może więc Bruksela słusznie podejmuje próbę poszukiwania alternatywy dla amerykańskich gwarancji?
Ja w ogóle odnoszę wrażenie, że dzisiaj to pan Bartosiak prowadzi polską politykę zagraniczną a nie Donald Tusk. To jest jednak porażające, jak szybko i często można zmieniać zdanie i będąc szefem rządu dla taniego poklasku różnych komentatorów podejmować decyzje o kontaktach z pewnymi krajami. Z całym szacunkiem dla tych państw, ale jakie możliwości w kontekście potencjalnego wzmocnienia bezpieczeństwa Polski mają dziś Turcja czy Szwecja, a więc państwa leżące na zupełnie innych obszarach geostrategicznych i geopolitycznych?
Faktem jest natomiast, że Polska jest uzależniona w znacznej mierze od tych wszystkich gwarancji, które są nam w stanie zapewnić Stany Zjednoczone. Wystarczy wymienić tu choćby amerykańskie bazy w Polsce, tysiące amerykańskich żołnierzy stacjonujących w naszym kraju, Patrioty, kwestie energetyczne - jesteśmy po prostu bardzo mocno związani z amerykańskim systemem bezpieczeństwa. I to USA jako kraj o fundamentalnym znaczeniu w strukturze NATO jest naszym podstawowym gwarantem bezpieczeństwa, a nie Turcja czy Szwecja, będące zresztą częścią Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Nie brak opinii, że PiS ws. wspomnianej unijnej rezolucji „odrobiło lekcję” z KPO i nie chciało dać się wpędzić w pewnego rodzaju mechanizm szantażu ze strony UE. Czy obawy, że Bruksela mogłaby znów używać mechanizmu dysponowania wspólnymi środkami - tym razem przeznaczonymi na program zbrojeń - do wymuszania na Polsce pewnych politycznych ustępstw w innych ważnych sprawach, miały istotny wpływ na sposób głosowania w tej kwestii?
Absolutnie tak. Zresztą nawet te głosy płynące ze świata niemieckiego biznesu zbrojeniowego potwierdzają, że Berlin od dawna nad tym pracuje. Ale my nie możemy bezmyślnie przyklepywać wszystkiego, co wychodzi z Brukseli, bo trzeba mieć elementarną świadomość faktu, że z jej ramienia działają ludzie, którzy dbają o interesy swoich państw, a nie troszczą się o bezpieczeństwo Polski. Przewodniczącą Komisji Europejskiej jest przecież niemiecka polityk Ursula von der Leyen, a szefem największej frakcji w Parlamencie Europejskim inny niemiecki polityk Manfred Weber. Umiejętnie wykorzystują oni Unię Europejską do wzmacniania strategicznej, gospodarczej i geopolitycznej pozycji Niemiec. I do polskiego społeczeństwa musi wreszcie dotrzeć fakt, że Unia Europejska nie jest klubem przyjaciół, w którym wszyscy poklepują się po plecach i troszczą się wzajemnie o dobro innych, lecz toczy się tam gra o interesy poszczególnych państw członkowskich, z których najsilniejszymi są Niemcy. Berlin dąży do tego, by za pieniądze m.in. polskich podatników rozwijała się niemiecka produkcja w wielkich niemieckich zakładach zbrojeniowych, a potem żeby Polska, znów z pieniędzy polskich podatników, już ten gotowy niemiecki sprzęt zakupywała, wzmacniając po raz kolejny niemiecką gospodarkę. Nie możemy się na to zgodzić.
Eurodeputowana Konfederacji Anna Bryłka, zwróciła uwagę na fakt, że wspomniana rezolucja PE w żadnym stopniu nie zobowiązując państw unijnych do przeznaczania określonego poziomu PKB na obronność, jednocześnie wzywa je do przeznaczania co najmniej 0,25 proc. PKB na systematyczną pomoc wojskową dla Ukrainy. Czy ten dysonans w projekcie mającym przecież wzmacniać europejską obronność nie jest jednak dziwny?
Musimy mieć oczywiście wszyscy świadomość, że dopóki Ukraina dzielnie walczy i się broni to ta wojna wywołana przez Rosję toczy się setki kilometrów od naszych granic. I dla nas Polaków jest to duża wartość, że możemy wysyłać na front jedynie broń, sprzęt i pieniądze, a nie musimy posyłać tam naszych żołnierzy. Moim zdaniem to najlepszy interes, jaki Polska zrobiła od wieków - finansując ukraińskie wojsko, które walczy za nas z naszym odwiecznym wrogiem, jakim jest Rosja. Natomiast jest to rzeczywiście słuszne spostrzeżenie, że w przeciwieństwie do nałożonego obowiązku wspierania Ukrainy w jej walce z Rosją, ta sama rezolucja nie nakłada analogicznych zobowiązań co do przeznaczenia konkretnego poziomu wydatków na zbrojenia własne państw członkowskich UE.
Europosłowie PiS i Konfederacji zgodnie zagłosowali w PE za odrzuceniem unijnej rezolucji. Zresztą coraz częściej można dostrzec pewnego rodzaju ducha koncyliacyjnego współdziałania w ważnych dla Polski sprawach pomiędzy obiema tymi formacjami. Myśli Pan, że może to być dobry prognostyk dla skutecznego budowania przyszłej koalicji rządzącej, pomimo dzielących Was przecież nie tylko w przeszłości różnic?
Mam nadzieję, że tak będzie, bo w wielu sprawach mamy przecież zbieżne poglądy. Oczywiście to się nie dzieje w stu procentach, bo przecież nawet w żadnej rodzinie nie ma takiej stuprocentowej zgody co do wyznawanych poglądów. Myślę jednak, że mamy w obu tych formacjach bardzo pragmatyczne spojrzenie na to, co dzieje się w Unii Europejskiej. Należymy w znacznej mierze do eurosceptyków, chcemy aby Unia Europejska była organizacją wolnych, suwerennych narodów, a nie jakimś super-państwem, które chce o wszystkim decydować za obywateli. I rzeczywiście bardzo często głosujemy podobnie w Parlamencie Europejskim. Choć trzeba też mieć świadomość, że Konfederacja jest bardzo podzielona, szczególnie w Europarlamencie, a jej eurodeputowani przynależą do dwóch różnych frakcji. Miejmy jednak nadzieję, że formacja ta w boju okrzepnie i w przyszłości możliwa będzie realna współpraca na prawicy.
Bardzo dziękuję za rozmowę.