1 sierpnia w Dzienniku Ustaw pojawiło się rozporządzenie minister edukacji narodowej, które zmienia zasady nauczania religii w polskich szkołach. W klasach, w których nie ma przynajmniej siedmiu chętnych uczniów, zajęcia te nie będą odbywały się w ogóle. Zamiast tego dzieci będą łączone w międzyklasowe i międzyoddziałowe grupy. Problem w tym, że zgodnie z art. 12 ustawy o systemie oświaty, takie zmiany minister może wprowadzić wyłącznie „w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych”. Tymczasem zostały one wprowadzone w otwartym sporze z Kościołami i związkami wyznaniowymi. W ten sposób złamano prawo, co przyznaje nawet prof. Paweł Borecki. To specjalizujący się w zakresie prawa wyznaniowego wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, który słynie z bardzo krytycznego stanowiska wobec Kościoła. W ub. roku domagał się m.in. zmian w planach lekcji przekonując w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że „tylko lekcje z katechetą na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej nie stygmatyzują dzieci niewierzących”. Teraz prawnik wyjaśnia, że jakiekolwiek zmiany dot. nauczania religii szkołach publicznych muszą zostać zaakceptowane przez zainteresowane Kościoły i związki wyznaniowe. Podkreśla, że teraz Kościoły i związki wyznaniowe rozporządzenie minister będą mogły zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego.

- „Nie będzie miał innego wyjścia, niż przychylić się do skargi”

- stwierdza ekspert cytowany przez rp.pl.

Prawo jest więc jednoznaczne. Jak jednak na łamach portalu zauważa red. Tomasz Krzyżak, „Kościoły – nie tylko największy rzymskokatolicki, ale także prawosławny czy protestanckie – zostały na placu boju same”.

- „Po zapowiedzi zmian w zakresie nauczania religii swego czasu zaprotestował lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Na zgrzyt wewnątrz koalicji zareagował premier. W lutym tłumaczył, że wszystkie sprawy dotyczące religii tam, gdzie wymagają tego przepisy, będą konsultowane ze stroną kościelną. Na kilka miesięcy przycichło i dziś z wnętrza obozu rządzącego nie słychać żadnych głosów w obronie religii”

- przypomina.

Publicysta odnotowuje też brak zaangażowania w tę sprawę polityków opozycji.

- „Czy bitwę o religię da się wygrać? Biskupi liczą na oddolne ruchy katolików, ale niespecjalnie widać, by poza katechetami ktoś szedł z odsieczą. O przychylność wewnątrz obozu rządzącego trudno, bo nastała moda na niewiarę, krytykę Kościoła i zniechęcanie społeczeństwa do niego. Być może obudzi się PSL, które przy okazji aborcji pokazało swoją konsekwencję. Niewykluczone, że i w kwestii religii powie stanowcze nie. Choć nie tylko o religię tu chodzi, ale o szeroko pojętą ochronę praworządności, o którą tak zaciekle z PiS walczono”

- podsumowuje red. Krzyżak.