Mandat Iohannisa został przedłużony po anulowaniu listopadowych wyborów prezydenckich. Parlamentarzyści prawicowych ugrupowań skierowali jednak wniosek zawieszenie prezydenta w obowiązkach, nad którym jutro miała rozpocząć się debata. Sam Iohannis twierdzi, że przeprowadzenie tej procedury doprowadziłoby do wewnętrznego i zewnętrznego kryzysu, dlatego postanowił zrezygnować ze stanowiska.

- „Rumunia wejdzie w kryzys, ponieważ rozpoczyna się referendum w sprawie odwołania prezydenta. Całe to przedsięwzięcie będzie miało skutki krajowe i niestety również zewnętrzne. W kraju referendum będzie miało zdecydowanie negatywny wydźwięk. Społeczeństwo będzie podzielone , niektórzy się zgodzą, inni nie. Cała dyskusja będzie skupiona wyłącznie na aspektach negatywnych”

- oświadczył.

Dodał, że „zewnętrznie skutki będą długotrwałe i bardzo negatywne - żaden z naszych partnerów nie zrozumie, dlaczego Rumunia odwołuje swojego prezydenta, skoro w rzeczywistości rozpoczęła już procedurę wyboru nowego prezydenta”.

Wybory parlamentarne w Rumunii odbędą się w maju. Wedle sondaży, największe szanse na zwycięstwo ma prawicowy polityk Calin Georgescu, który zwyciężył w listopadowych, anulowanych wyborach.