• Koncepcja “demokracji walczącej” powstała jako reakcja na doświadczenie nazizmu, którego głosiciele doszli w Niemczech do władzy za mocą demokratycznych reguł.

• Ograniczone elementy “demokracji walczącej” znajdują się w wielu systemach prawnych – należy do nich choćby zakaz propagowania ideologii totalitarnych

• Odwoływanie się do koncepcji “demokracji walczącej” jest zawsze ryzykowne, ponieważ brakuje jej jasnych ograniczeń

• Ponieważ „demokracja walcząca“ zawiera w sobie znaczy potencjał zgody na arbitralne działania, łatwo może przekształcić się – nawet w imię idei liberalnych – w autorytaryzm.

• Nie jest jasne, dlaczego miałaby być stosowana w Polsce, gdzie zagrożenie totalitaryzmem nie występuje.

• Być może chodzi o znalezienie nowych “nazistów”, którymi mogą się stać krytycy idei europejskiego centralizmu i jego ideologicznych podstaw.

 

 

Autor: Tomasz Rowiński

 

 

Gdy Donald Tusk rzucił hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. A że żyjemy w czasach grubej przesady retorycznej w polityce, szczególnie w Polsce, mogło się zdawać, że nic wielkiego się nie stało. Czasem jednak wśród pustosłowia produkowanego przez polityków w naszym kraju pojawiają się słowa, których nie można lekceważyć. Tak właśnie jest w tym przypadku. Deklaracja premiera wedle której rząd musi “działać w kategoriach demokracji walczącej”, może mieć poważne konsekwencje.

 

Radykalne retoryka

 

Co jednak dokładnie powiedział premier Tusk i dlaczego należy jego słowa traktować poważnie. Zacznijmy od cytatu:

 

“Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania” – powiedział premier podczas spotkania ze środowiskami prawniczymi 10 października br.

 

Precyzyjniej należałoby powiedzieć, że było to spotkanie z tą częścią środowiska prawniczego, które popiera działania obecnego rządu w zakresie dalszego demontażu systemu ustrojowego w Polsce. Nie będzie przesadą dodać, że dla części tych środowisk premier Tusk i Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, działają za miękko i za wolno. I dla nich zapewne były przeznaczone z jednej strony “mocne słowa” o walczącej demokracji, a drugiej niemal przepraszające zdanie o “prawdopodobnych błędach”. Nawet jeśli o “demokracji walczącej” Tusk mówił do specyficznie zradykalizowanego grona słuchaczy, nie należy tego lekceważyć. Skoro premier zdecydował się na tego rodzaju narrację, to znaczy, że grupy jego radykalnych popleczników mają na niego wpływ i w pewnym przynajmniej stopniu się ich obawia.

 

Przeciwko nazistom

 

Sama “demokracja walcząca” jest historyczną koncepcją, sformułowaną w dwóch artykułach przez Karla Loewensteina, jako odpowiedź na pokusę totalitarną zagrażającą liberalnej demokracji. Koncepcja ta powstała w specyficznych warunkach w roku 1937, w czasie, gdy w Niemczech rządził już od dawna Adolf Hitler. Jego cele polityczne były wtedy coraz lepiej rozumiane, a zatem próbowano, przynajmniej intelektualnie, znaleźć remedium na sytuację, w której totalitarna dyktatura rodzi się w samym sercu demokracji. Jak byśmy na to nie patrzyli tak stało się w Republice Weimarskiej. Dodajemy, że swoje teksty Loewenstein opublikował nie w Niemczech, ale na łamach czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych „The American Political Science Review”.

 

Teorię “demokracji walczącej” podaną przez Loewensteina można sprowadzić do kilku punktów.

 

Po pierwsze, demokracje są z natury podatne na ataki ze strony sił antydemokratycznych, dlatego muszą umieć się bronić.

Po drugie, obrona demokracji może uzasadniać czasowe ograniczenie niektórych praw i wolności, zwłaszcza jeśli służy to ochronie fundamentalnych zasad ustroju.

Po trzecie, do działań antydemokratycznych zalicza się m.in. dążenie do obalenia instytucji demokratycznych, podważanie legalności wyborów, czy szerzenie nienawiści i dyskryminacji.

Po czwarte, "demokracja walcząca" zakłada stosowanie „ustawodawstwa antyekstremistycznego”, które może obejmować zakaz działalności partii antydemokratycznych i bojówek, ograniczenie wolności słowa i zgromadzeń, jeśli służą one propagowaniu treści antydemokratycznych, lub jeszcze utworzenie instytucji typu „policji politycznej” do monitorowania i zwalczania działalności antydemokratycznej.

 

Współczesne zastosowania

 

Za przykłady współczesnego stosowania elementów „demokracji walczącej” uważa się często delegalizację hiszpańskiej partii Batasuna związanej z terrorystami z ETA czy usunięcie ze sceny tureckiej politycznej partii, o charakterze religijnym w celu ochrony konstytucyjnej zasady świeckości państwa. Szczególnie przykład turecki musi budzić niepokój, w sytuacji, gdy coraz częściej stawiane są pytania o standardy polityczne panujące w tym kraju. Nie trzeba zresztą mnożyć praktycznych przykładów, by zrozumieć zagrożenia płynące z koncepcji Loewensteina. Wobec teorii „demokracji walczącej” formułowano przynajmniej trzy główne zarzuty.

 

Za kontrowersyjne uznaje się to, że „demokracja walcząca”, po pierwsze, dopuszcza ograniczanie praw i wolności obywatelskich, nawet w imię ochrony demokracji, co jest ryzykowne i może prowadzić do nadużyć. Po drugie, trudno jednoznacznie określić, jakie działania można uznać za antydemokratyczne, a co za legalną krytykę władzy. Po trzecie, istnieje duże ryzyko, że „demokracja walcząca” zamieni się w autorytaryzm, w którym władza będzie wykorzystywać swoje uprawnienia do tłumienia opozycji i ograniczania wolności obywatelskich.

 

Słowa Donalda Tuska można interpretować w rozmaity sposób, jednak każdy z nich trzeba uznać za zagrażający trwałości polskiej demokracji. Po pierwsze, świadome, a nie np. propagandowe, posługiwanie się pojęciem „demokracji walczącej” oznaczałoby, że rządząca koalicja rzeczywiście uważa obecną opozycję za siły ekstremistyczne, które powinno się, w sprzyjających władzy okolicznościach, zdelegalizować. W polskich warunkach musiałoby to oznaczać delegalizację przynajmniej największej parlamentarnej partii opozycyjnej i wykluczenie z możliwości bycia reprezentowanych przez miliony obywateli. Być może ruch taki uratowałby liberalny establishment, ale z pewnością utracona byłaby demokracja.

 

Po drugie, zastosowanie pojęcia “demokracji walczącej” może oznaczać, że premier Tusk przyznaje sobie prerogatywy do zawieszania obowiązujących w Polsce praw w celu wprowadzenia jakiejś nowej ich wykładni wedle przyjmowanych przez niego arbitralnych założeń. Należałoby uznać deklarację premiera jako upoważnienie samego siebie do wprowadzenia w Polsce systemu rządów, które nominalnie realizowałyby agendę liberalną, ale w zakresie polityczno-prawnym miałyby charakter przynajmniej częściowo autorytarny.  

 

“Szeroko pojętej prawicy w Polsce („wrogom demokracji liberalnej”), należy odebrać prawa obywatelskie, co wynika z opinii zwolenników realizacji koncepcji „demokracji walczącej” otwarcie zapowiedzianej przez premiera” – pisał 11 września bt. po wypowiedzi premiera mec. Bartosz Lewandowski z Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris.

 

Mec. Bartosz Lewandowski przywołał także w swoim komentarzu do słów premiera Tuska wiele tłumaczący artykuł prof. Tadeusza Koncewicza Demokracja walcząca w obronie konstytucji, którego autor jest jednym z prawniczych radykałów popierających rząd. Artykuł ten można potraktować jako jedno ze źródeł potwierdzających, że myślenie o teorii “demokracji walczącej”, jako narzędziu usunięcia prawicy z polskiej sceny politycznej było rozwijane od lat.

 

„Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i realne, trzeba działać „tu i teraz” (…) Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując anty-demokratyczne partie, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Gdy w końcu polska liberalna zaczyna rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, może być już niestety za późno. Moment na zakaz Marszu Niepodległości był kilkanaście lat temu, a nie w listopadzie 2018 r. Wówczas mógłby być czymś więcej niż tylko symbolem (choć ważnym)” – pisał prof. Koncewicz w roku 2019.

 

Postulat “demokracji walczącej”, nie ogranicza się zatem tylko do “przywrócenia praworządności”, przez – de facto – jeszcze większe jej okaleczenie wedle arbitralnych oczekiwań tzw. liberałów. Oznacza także ukierunkowanie działań państwa na wprowadzenie “pluralizmu ograniczonego” i “demokracji sterowanej”, w której udział w życiu publicznym mogą brać udział tylko ci, którzy otrzymali coś w rodzaju liberalno-lewicowego certyfikatu prawomyślności.

 

Zaniepokojenie kierunkiem, w jaki podążyły reakcje opinii publicznej po wypowiedzi premiera Tuska, wykazała także liberalno-lewicowa strona debaty publicznej. Przykładem może być tekst redaktora naczelnego portalu oko.press Michała Danielewskiego zatytułowany Tydzień z demokracją walczącą. Co to w ogóle znaczy i czy Tusk popełnił błąd? Danielewski od pierwszych słów swojego komentarza słów skupił się na przekonywaniu czytelnika, że Donald Tusk tak naprawdę niczego groźnego nie powiedział. “Premier Tusk chciał zapewne powiedzieć, że postrzega swoje zadanie jako odbudowę ładu instytucjonalnego po rządach PiS oraz takie jego zabezpieczenie, żeby rozmontowanie tego systemu nie było tak proste.”

 

“Bo chociaż PiS, jak pokazało 8 lat ich rządów, to partia o rysie autorytarnym, nie jest to dalibóg ani NSDAP, ani partia nawołująca np. do wprowadzenia np. katolickiej teokracji. Prawo i Sprawiedliwość dążyło do utrwalenia swych rządów przez przejmowanie lub osłabianie instytucji kontrolujących władzę, wprowadzało też “łatki” do systemu, by pracowały na rzecz jednej partii. Ale też wiele z działań partii Kaczyńskiego ukrywało się w cieniu interpretacyjnej szarości lub wykorzystywało luki i błędy w systemie” – zapewniał dalej Danielewski.

 

Tyle tylko, że za merytoryczną podkładkę dla swoich wywodów Danielewski wybrał cytowany już powyżej tekst prof. Tadeusza Koncewicza, który, przynajmniej w niektórych fragmentach, można uznać za manifest liberalnego “pluralizmu ograniczonego”, który zwykle charakteryzuje ustroje autorytarne chcące zachować pozory demokratyzmu. Uspokajające przywoływanie artykułu prof. Koncewicza, w których pisze on, że także w polskim systemie prawnym możemy znaleźć elementy “walczącej demokracji” tam, gdzie “pod groźbą pozbawienia wolności zakazuje propagowania nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, jest odwracaniem oczu od istoty kontrowersji. Postulaty zdelegalizowania Prawa i Sprawiedliwości lub Solidarnej Polski czy zakazania Marszu Niepodległości naprawdę są dziś obecne w przestrzeni publicznej i należą do zestawu oczekiwanych działań radykalnych zwolenników rządzącej koalicji.

 

Historyczny kontekst jest ważny

 

Nie da się koncepcji Karla Loewensteina zupełnie oderwać od historycznego kontekstu. Była ona odpowiedzią na nazistowska ustawę o uprawnieniach, która pozwoliła rządowi Adolfa Hitlera na wydawanie ustaw bez względu na brzmienie konstytucji weimarskiej i bez konieczności uzyskiwania zgody Reichstagu. Choć “demokracja walcząca” nie jest lustrzanym odbiciem nazistowskiego prawa zawiera ona analogiczny duch arbitralnego woluntaryzmu – ten kto ma siłę posiada też władzę rozumienia i stosowania “ducha konstytucji”. Tak samo jak ustawa o uprawnieniach “demokracja walcząca” zastępuję praktykę orzeczniczą, tradycje interpretacyjną, pakietem ideologicznym. Dlatego zresztą także PiS nie może w tej kwestii czuć się usprawiedliwiony bezprawiem Donalda Tuska i Adam Bodnara.

 

“Teraz ów ulubiony prawnik Hitlera zdaje się mieć coraz więcej zwolenników. Bo przypomnę, że przeszedł on do historii jako autor pojęcia „strażnik konstytucji”. Schmitt widział go co prawda w prezydencie Hindenburgu, ale wykorzystano jego koncepcję do uzasadnienia ponadkonstytucyjnych uprawnień Führera” – pisał Robert Gwiazdowski na łamach “Rzeczpospolitej” 27 czerwca br. w tekście Czy Carl Schmitt pomoże zdelegalizować PiS?, który jest klarownym wykładem polskich problemów w świetle myśli jednego z wybitnych dwudziestowiecznych filozofów prawa.

 

„Przypomnę, że zdaniem Schmitta istotny jest „duch konstytucji”, który wymyka się prawu pisanemu”. A wiemy przecież, że zdolność obcowania z duchami nie każdemu jest dana. Tylko wybranym. I ci wybrani (w ostatnich wyborach) właśnie zapowiedzieli, że będą bezpośrednio stosować ducha konstytucji, a ustawy uchwalone (zgodnie z jej literą) przez PiS będą uznane za niekonstytucyjne” – kontynuował publicysta.

 

Demokracja fasadowa

 

Choć liberałowie lubią – mylnie – podkreślać racjonalność swojej ideologii, w rzeczywistości uzasadnienie wyższości demokracji liberalnej nad demokracją po prostu, takie choćby jakie znajdziemy w tekście prof. Koncewicza, nie wykracza ramy arbitralności, którą jest plemienne poczucie lepszości własnego stanowiska. Zatem sami liberałowie stosują, i to w o wiele szerszym zakresie, politykę woli suwerennej, którą krytykowali, gdy rządził PiS. Gdy jednak chcą wskazać jakieś mniej arbitralne kryterium dla stosowania “demokracji walczącej” nieuchronnie muszą odwołać się do teorii Loewensteina, jako do analogii. Nie ma innego powodu by sugerować konieczność zdelegalizowania dziś w Polsce innych partii politycznych. A zatem trzeba uznać, że w PiS, Konfederacji, Marszu Niepodległości, czy w Instytucie Ordo Iuris po prostu są zalążki nowego nazizmu. To absurd, jednak można sądzić, że propaganda liberalna sączona przez lata do głów ludzi wielu z nich doprowadziła do przekonania, że z takim właśnie stanem się mierzymy.

 

Jeśli sprawy, choć w przybliżeniu mają się właśnie tak, należy się po prostu spodziewać kolejnych kroków. Szczególnie po ministrze Adamie Bodnarze, który w czasach rządów PiS podnosił potrzebę zastosowania w Polsce “sprawiedliwości okresu przejściowego”.

 

„Postulat ten budzi poważne zastrzeżenia nie ze względów politycznie proponowanego stanu docelowego – każdy bowiem ma prawo przedstawiać swój plan polityczny dla Polski. Sprzeciw budzi samo przywołanie pojęcia “sprawiedliwości okresu przejściowego” w kontekście sytuacji naszego kraju. Koncepcja ta powstała bowiem i była rozwijana w oparciu o państwa, w których naruszane były podstawowe prawa człowieka, a całe grupy ludnościowe cierpiały ucisk bądź nawet padały ofiarami masowej eksterminacji. Przywrócenie ładu prawnego w tych krajach wymagało zastosowania środków nadzwyczajnych, włącznie z przekreśleniem norm konstytucyjnych wprowadzonych przez zbrodnicze reżimy dla utrwalenia bezprawia jakie utrzymywało się pod ich rządami. Proces oczyszczenia społeczeństw z konsekwencji ustrojowych, prawnych i moralnych zbrodniczej historii nazywany jest zbiorczo „procesem przejściowym” a zastosowane rozwiązania prawne i instytucje wypracowane w takich zbiorczo określa się “sprawiedliwością okresu przejściowego”” – pisał Patryk Ignaszczak, analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.

 

Powinno być oczywiste, że koncepcja “sprawiedliwości okresu przejściowego” w szczególności dotyczyła pohitlerowskich Niemiec, które trzeba było jako państwo budować od podstaw. Twierdzenie, że narracja rządzących dziś Polską liberałów nie odwołuje się do tej historycznej analogii jest mydleniem oczu politycznym przeciwnikom i umiarkowanym wyborcom. Elektorat Koalicji Obywatelskiej, jego twarde jądro utożsamiające się hashtagiem #silnirazem, rozumie to doskonale.

 

„Demokracja walcząca” i projekt centralizacji Unii Europejskiej

 

Na koniec można dodać, że polityczne ramy działania “demokracji walczącej” w naszych warunkach prawdopodobnie wyznacza projekt centralizacji Unii Europejskiej, a co za tym idzie zakończenie historii suwerennych narodów na większości obszaru Starego Kontynentu. Oznaczałoby, że “obrona liberalnej demokracji” pokrywa się z wysiłkami na rzecz stworzenia europejskiego imperium, które – jak można się spodziewać – będzie fasadową demokracją sterowaną, charakteryzującą się wymuszonym ograniczonym pluralizmem. Zaprowadzenie takich porządków właśnie teraz jest testowane w Polsce, a nowymi nazistami są przeciwnicy tych planów.

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.