Dziś, po raz pierwszy od 70 lat, ukazało się w Niemczech nowe wydanie Mein Kampf, oczywiście w edycji krytycznej. Publikacja, przed którą część Niemców broniła się bardzo długo, jest pomyślana jako dokument historyczny. Jej ukazanie się trzeba przyjąć jako decyzję racjonalną, bo do tekstu Hitlera każdy kto chciał i tak miał dostęp. Wydanie krytyczne, obszernie tłumaczące oryginalne dzieło, było potrzebne nie tylko Niemcom, ale także badaczom z innych krajów. Wydanie tekstu Mein Kampf było zresztą od dawna przesądzone - po 70 latach od śmierci Hitlera Bawaria straciła prawa autorskie do tej książki i nie mogła już dłużej blokować jej wydania.
Z drugiej strony nie sposób nie spojrzeć na publikację Mein Kampf w kontekście obecnych zmagań z kryzysem imigracyjnym. Przecież nie bez powodu przez 70 lat Bawaria wstrzymywała wydanie pierwszej części tej książki (bo druga, dotycząca polityki zagranicznej, wydana została). Niemcy bali się swojego nazistowskiego dziedzictwa. Wstydzili się zbrodni, które popełnili. Wstrzymując krytyczne nawet wydanie Mein Kampf dawali temu oczywisty wyraz. Czy publikację książki Hitlera można więc traktować jako swoiste przełamanie zawstydzenia własną historią i odrzucenie wyrzutów sumienia?
Wydaje się, że w żadnym razie. Na pewnym poziomie ono nie jest w ogóle potrzebne, bo przełamywać nie ma czego. Jasno zdają się to pokazywać niemieckie reakcje na kryzys imigracyjny, albo inaczej: sam kryzys w ogóle, bo przecież w znacznej mierze został wywołany właśnie przez Niemców. Nie bez powodu jeden z imigrantów napadających w Kolonii na kobiety wołał, gdy schwytała go policja: „Jestem Syryjczykiem, zaprosiła mnie tu pani Merkel!”. Tak, pani Merkel zaprosiła do kraju Syryjczyków. W latach 30. i 40. Niemcy chcieli być najznamienitszym narodem, rasą doskonalszą niż inne. Dzisiaj o rasach nie chcą w ogóle słyszeć; dochodzi wręcz do niebywałego absurdu, bo czołowi politycy, pytani o arabskich gwałcicieli i złodziei, których przyjmują masowo do kraju, mówią tylko: integrować, integrować, kryminaliści nie będą mieć wtedy szans!
Ale przecież pogarda, która wylewa się z niemieckich mediów na Polskę… Czy nie jest widomym znakiem tego, że Niemcy nie porzucili wcale snów o dominacji, które kazały im rozpętać II wojnę światową? Nie, nie chcą już być wyższą rasą; ale chcą być wyższą kulturą, wyższą demokracją; chcą pokazać własny postęp w kontraście do, na przykład, polskiego zacofania. Przez 26 lat wpajano nam, że musimy dążyć do zachodnich, czytaj niemieckich standardów. Czy ta idea mogłaby zrodzić się wśród polskojęzycznych elit III RP bez ogromnego teoretycznego i praktycznego przygotowania, które dawał Berlin? Tam już dawno uznano, że Europa powinna być taka, jakiej chcą Niemcy. Zwłaszcza Europa Wschodnia.
Wydanie Mein Kampf nie oznacza więc chyba żadnej rewolucji. Owszem, wskazuje na pewien postępujący dystans do własnej historii. Dystans zresztą zrozumiały i w pewnym sensie nawet pożądany. Nic więcej. Czy z Mein Kampf czy bez, Niemcy pozostali wierni dawnym tęsknotom. Bezprzykładna nagonka najpierw na Węgrów, a dziś na Polaków, którzy w wolnych wyborach zdecydowali o odrzuceniu niemieckiego (choć przecież nie tylko niemieckiego) projektu liberalnej demokracji świadczy o tym dość wymownie. Tak, Niemcy wstydzą się rasizmu. Jednak to nie rasizm był ich prawdziwym problemem. Było nim pragnienie kształtowania całego świata politycznego i kulturowego według własnych złudzeń. Tego pragnienia dzisiejsi Niemcy w ogóle się nie wstydzą. A powinni.
Paweł Chmielewski