Kreślenie możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń na Białorusi jest dziś zajęciem tyleż pasjonującym co dość jałowym. Wszystko rozstrzygnie się w poniedziałkowy wieczór i wtorkowy poranek, czyli zależeć będzie od skali demonstracji i reakcji ludzi na wezwania opozycji do rozpoczęcia strajku generalnego. Jednak, niestety skala i temperatura wczorajszych protestów nie wskazują na to, że nastąpi przełom, ale być może fala niepostrzeżenie wzbiera.

Łukaszenka powiedział, że powyborcze demonstracje inspirowane były z zagranicy. Powołał się przy tym na „telefony z Polski, Czech i Wielkiej Brytanii”, co wraz deklaracjami, że władzy nie zabraknie stanowczości należy odczytywać jako deklarację kontynuowania wczorajszej linii siłowego rozprawienia się z protestami. Opozycja też nie ma zamiaru ustępować. Swietłana Cichanouska powiedziała, w trakcie dzisiejszej konferencji prasowej, że „nie uznaje wyników głosowania” o których poinformowała oficjalnie Centralna Komisja Wyborcza, dodała przy tym, że „pozostaje z narodem i nigdzie się nie wybiera”. Te słowa związane są niewątpliwie z faktem wczorajszego, niespodziewanego wyjazdu z kraju Weroniki Cepkało, która znalazła się w Moskwie. Można było odnieść wręcz wrażenie, śledząc wczorajsze reakcje, że wyjazd jednej z pań tworzących białoruski triumwirat był zaskoczeniem dla ich koleżanek. Weronika Cepkało oświadczyła, że chciała ten uroczysty czas, jakim był dzień głosowania spędzić razem z rodziną, tj. dziećmi i mężem, i zamierza powrócić do kraju. Ale nie brzmiało to bardzo wiarygodnie. Dzisiaj, może z powodu nadal działającej blokady internetu, a może z faktu, że nic takiego się nie stało, nie można było znaleźć informacji o powrocie do ojczyzny pani Weroniki. Cała sprawa jest tym bardziej niezręczna, że jej mąż, który niedawno przyjechał do Kijowa i zapowiadał wyjazd do Warszawy i Wilna, najwyraźniej znów jest w Moskwie. Ta łatwość z jaką przemieszcza się, zwłaszcza w realiach pandemii, Walery Cepkało, już wzbudziła zdziwienie i pytania białoruskich dziennikarzy. Są one tym bardziej zasadne, że Cepkało, jak ujawniły rosyjskie media, opublikował w ubiegłym tygodniu dość zastanawiający w swej wymowie list otwarty, którego adresatem był Władimir Putin. Tezy, które w nim sformułował wywołały już protesty w niektórych niezależnych mediach białoruskich. Tym bardziej ciekawe jest to co w liście napisał. Główną tezą wystąpienia jest ta, iż Łukaszenka w ciągu całego okresu swoich rządów nie miał intencji budowania uczciwych relacji „z głównym strategicznym partnerem jakim jest dla nas Rosja”. Kierował się w tych relacjach wyłącznie własnym interesem dążąc do osiągnięcia maksymalnej korzyści, dopuszczając się przy okazji, zdaniem byłego ambasadora Białorusi w Stanach Zjednoczonych „niedopuszczalnej” retoryki. Dalej Cepkało formułuje myśl, że to w wyniku takiej właśnie nieszczerej polityki umowa o stworzeniu wspólnego białorusko – rosyjskiego państwa nadal „pozostaje na papierze”. Ostatnim, zdaniem Cepkało, przykładem „niedopuszczalnego” postępowania Łukaszenki jest zatrzymanie 33 Rosjan. W opinii Autora listu, który powtarza w tym wypadku rosyjską narrację, zatrzymani udawali się tranzytem do innych krajów. Cepkało wzywa Putina i „braci Rosjan” aby nie wyciągali kolejny raz do reżimu Łukaszenki pomocnej ręki, ale pomogli przeprowadzić wolne wybory oraz prawidłowo ocenili „prowadzoną przez reżim antynarodową i antyrosyjską politykę”. Dość kuriozalnie brzmi też w kontekście adresata listu jedno z końcowych zdań w którym Cepkało powołując się na białorusko – rosyjską wspólnotę kulturową pisze, że narody obydwu państw w podobny sposób oceniają „idee wolności i demokracji i chcą wybierać swoją władzę.”

Warto w tym kontekście przypomnieć jak ewoluowało nastawienie, czy narracja Moskwy na temat tego co się dzieje na Białorusi w trakcie ostatnich kilku dni. Jeszcze na początku tygodnia były prezydent i premier Dmitrij Miedwiediew mówił, że historia z zatrzymanymi Wagnerowcami będzie miała „smutne” skutki dla relacji obydwu krajów, a dziś, w pierwszy dzień po wyborach Władimir Putin nadesłał list z gratulacjami w którym wyrażał nadzieję na dalszą „pogłębioną integrację”. Są w tym liście pewne niuanse, o których piszę w innym miejscu, ale zmiana tonu jest zauważalna.

Wydaje się, że impulsem, po pierwszej dość gniewnej fazie publicznych wystąpień, był wywiad Łukaszenki dla ukraińskiego dziennikarza Dmitrego Gordona. W tej niezwykle ciekawej (3,5 mln odsłon w ciągu niecałego tygodnia!), choć trwającej prawie dwie i pół godziny rozmowie, Łukaszenka o wywołanie kryzysu w relacjach z Rosją oskarżał moskiewskich urzędników średniego szczebla w randze wiceministrów (czytelna aluzja do Andrieja Babicza, byłego ambasadora w Mińsku, dziś wiceministra gospodarki), ale skrzętnie unikał formułowania ostrych sądów pod adresem Rosji, czy Władimira Putina. Tego samego dnia co rozmowa Gordona z Łukaszenką, czyli w ubiegły czwartek Moskiewski Komsomolec opublikował wyniki swego, a tak naprawdę jak się uważa przygotowanego przez służby, „dochodzenia” w którym dowodzono, że wynajęcie 33 Wagnerowców i przysłanie ich na Białoruś to była akcja służb specjalnych innych państw, czyli Ukrainy, po to aby poróżnić „bratnie narody”. Miejsce publikacji jest też nieprzypadkowe, bo dziennik znany jest ze swych radykalnie antyukraińskich wystąpień i uchodzi za politycznie powiązany z Rosnieftem, czyli Igorem Sieczinem i frakcją „twardych” w rosyjskim obozie władzy. Publikację odebrano jako wyciagnięcie przez Moskwę ręki na zgodę do Łukaszenki, przez wskazanie „winnego” całej sytuacji bez utraty twarzy i potrzeby tłumaczenia się, czy może nawet przepraszania, Federacji Rosyjskiej za to, że aresztował niewinnych obywateli Rosji. Aby było wiadomo, że nie mamy do czynienia tylko z artykułem dziennikarskim zaraz tę wersję głosić zaczął ambasador Mezencew, który jeszcze kilka dni wcześniej z pełnym przekonaniem dowodził, że zatrzymani jechali tranzytem przez Białoruś ochraniać instalacje naftowe w Wenezueli.

Następnego dnia po wywiadzie Łukaszenki z Gordonem i opublikowaniu „rewelacji” na temat Wagnerowców, do Mińska, zadzwonił, jak informują służby prasowe Kremla z własnej inicjatywy, Putin i zaproponował działania na rzecz „normalizacji wzajemnych relacji”.

W międzyczasie mieliśmy do czynienia z zatrzymaniem w Mińsku kilku rosyjskich dziennikarzy relacjonujących wydarzenia i z dziwnym wyjazdem Weroniki Cepkało do Moskwy. Jednak z tonu dzisiejszego listu gratulacyjnego Putina można wyciągnąć wniosek, że jakiś przełom w rozmowie telefonicznej miał miejsce. Jaki nie wiadomo, tym bardziej, że w dzień głosowania Łukaszenka powiedział, że Białoruś będzie kupowała węglowodory gdzie chce, nie chodziło zatem, chyba, o wycofanie się z wcześniejszych zapowiedzi na temat dywersyfikacji dostaw. Wydaje się, że Moskwa uznała, iż już nie jest jej na rękę osłabianie Łukaszenki w trybie „kryterium ulicznego”, bo albo jest już wystarczająco zmiękczony, albo upadek obecnego reżimu białoruskiego jest jej nie na rękę. Może dlatego pani Cepkało znalazła się w Moskwie?

Ale jest też możliwa inna interpretacja. Sergiej Parchomienko, rosyjski dziennikarz w swoim blogu opublikowanym na stronie rozgłośni Echo Moskwy napisał, że Łukaszenka de facto przekształcił Białoruś w dyktaturę wojskową. Broniąc swojej władzy oparł się wyłącznie na resortach siłowych i taki ruch zasadniczo zmienia sytuację. Jest on z jednej strony na tyle silny, że może zdławić opór społeczny (oczywiście jeśli nie przekroczy on pewnej skali, ale tego nie wiemy) ale za cenę wzmocnienia siłowików. I oni o tym wiedzą. Jest tylko kwestią czasu, kiedy będą chcieli tę swoją pozycję wykorzystać. A to być może otwiera Moskwie nowe pole gry.

 

Marek Budzisz