Sprawą katastrofy ekologicznej na półwyspie Tajmyr w okolicach Norylska, która jak głoszą oficjalne komunikaty nie miała miejsca i raczej trzeba mówić o wypadku, musiał się zająć sam prezydent Władimir Putin. Pod koniec maja, choć Rosja dowiedziała się o tym z kilkudniowym opóźnieniem pękł jeden ze zbiorników w którym magazynowane było paliwo zasilające bloki energetyczne elektrowni pracującej na potrzeby giganta Norylski Nikiel, jednej z największych i najbardziej rentownych na świecie firm kombinatu górniczo – metalurgicznego. W efekcie jak się szacuje 30 tys. ton oleju napędowego dostało się do pobliskiego strumienia, a potem do przepływającej nieopodal rzeki Dudinki. Ta zaś jest dopływem Jeniseju, który wpada do Morza Karskiego. Ponoć fala zanieczyszczonej ropą wody została zatrzymana i nie ma zagrożenia dla fauny na Dalekiej Północy (oprócz tego co już zginęło), ale znacznie ciekawsza jest odpowiedź na pytanie co się stało w mieście kontrolowanym przez Norylski Nikiel.

Pierwotna, ale dziś już zarzucona wersja wydarzeń mówiła o wypadku drogowym, który stał się powodem katastrofy ekologicznej. Samochód, którego kierowca pragnął uniknąć zderzenia z innym pojazdem miał uderzyć w zbiornik, który w efekcie pękł i ropa, która się wydostała, po zboczu spłynęła do nieodległego ruczaju. To wyjaśnienie zostało wkrótce zarzucone, zwłaszcza wobec głosów, że przecież tego rodzaju instalacje zaopatrzone są w stosowne zabezpieczenia. Obecna wersja wydarzeń mówi o tym, że topniejąca wieczna zmarzlina spowodowała przyspieszona korozję dna zbiornika, który po prostu rozpadł się. Nie było zatem żadnego wycieku, który można byłoby tamować, ale po prostu zbiornik przestał być zbiornikiem a stał się kupą, dziurawego zresztą, złomu.

Od razu trzeba stwierdzić, że są dwie szkoły myślenia o przyczynach tej katastrofy, obydwie intersujące, bo rzucają niemało światła na stan w jakim znajduje się współczesna Rosja. Zwolennicy pierwszej są zdania, i mają zapewne sporo racji, że Norylski Nikiel, kontrolowany przez oligarchę Władimira Potanina właśnie dlatego jest jednym z najbardziej rentownych koncernów światowych w swojej branży, że nie zaprząta sobie głowy inwestycjami w ekologię i modernizację bazy przemysłowej, która zbudowana była jeszcze za czasów sowieckich. Nota bene oligarcha Potanin oświadczył, że jego firma wyda w najbliższym czasie 10 mld rubli (ok. 146 mln dolarów) na usunięcie szkód ekologicznych spowodowanych wyciekiem. Zdaniem rosyjskich komentatorów stać go na to, bo tylko w ubiegłym roku Norylski Nikiel wypłacił swoim akcjonariuszom 88 mld rubli w postaci dywidend, z czego niemal 1/3 trafiła do firmy Potanina kontrolującej kombinat. Tak szczodre dywidendy są możliwe dlatego, że firma nie jest zadłużona i nie potrzebuje też pieniędzy na inwestycje, bo ich po prostu nie prowadzi. Ostatnia duża modernizacja techniczna kombinatu miała miejsce w 1972 roku i od tego czasu, a szczególnie po jego „prywatyzacji” za czasów Jelcyna nie ma inwestycji. Mniejsze lub większe katastrofy, z których wiele pociąga za sobą ofiary w ludziach, są tam na porządku dziennym, a ekologia jest na końcu listy potrzeb. Dziennikarz Nowej Gaziety, który napisał już po tym co zaszło reportaż z Norylska argumentuje, że miasto, w którym merem jest jeden z byłych wysokich managerów koncernu, jest po prostu przybudówką do kombinatu, który oszczędza na wszystkim. Doszło nawet do tego, że po-hutnicze odpady - żużel i szlaka, rozsypywane są na ulicach i chodnikach miejskich w charakterze środków antypoślizgowych. Miasto kupuje te odpady z kombinatu, który w ten sposób nie tylko ma przychód z ich sprzedaży, ale również nie musi sobie zawracać głowy wydatkami na ich gromadzenie i utylizację. Innymi słowy, katastrofa, która miała niedawno miejsce jest efektem wieloletniej rabunkowej gospodarki, braku inwestycji i zaniedbywaniem, delikatnie sprawę nazywając, interesów ekologicznych regionu.

Ale druga szkoła myślenia, ku której jak wynika z doniesień prasowych, skłania się sam Władimir Putin, jest jeszcze ciekawsza. Otóż jej zwolennicy uważają, że powodem niekorzystnych zmian i przyspieszonej korozji zbiornika są zmiany klimatyczne, które na rosyjskiej Delekiej Północy przebiegają szybciej niźli w innych podobnie położonych regionach świata. W czasie wideokonferencji z osobami odpowiedzialnymi za stan spraw w Norylsku Putin miał nawet wydać polecenie aby uważnie przeanalizować wpływ tych zmian na stan wiecznej zmarzliny, w obszarze której znajduje się 2/3 Federacji Rosyjskiej. Jeżeli głosy pesymistów się potwierdzą, to wydarzenia w Norylsku mogą stanowić zwiastun całej serii podobnych wypadków, a to z kolei może znaczyć, że będziemy światkiem jednej z największych katastrof ekologicznych cywilizacji ludzkiej. Może tak być co najmniej z kilku powodów. Cała rosyjska północ zbudowana została na wiecznej zmarzlinie, która pokrywa 65 % obszaru Federacji Rosyjskiej. I ona w przyspieszonym tempie rozmarza, jako, że średnie temperatury rosną w Rosji szybciej niźli w innych częściach świata. We wrześniu 2018 roku rosyjskie Ministerstwo Przyrody opublikowało coroczny raport na temat stanu rosyjskiego środowiska naturalnego. Znalazły się w nim informacje, na które warto zwrócić uwagę. Otóż zdaniem rosyjskich ekspertów ocieplanie się klimatu nie na każdej szerokości geograficznej następuje w tym samym tempie. O ile od roku 1976 do 2017 średnia temperatura na naszej planecie podniosła się w ciągu dekady o 0,18 °C, to w Rosji proces ten postępował 2,5 razy szybciej i dekadowy wzrost średnich temperatur wyniósł 0,45 °C. W efekcie rok 2017 był jednym z czterech najcieplejszych lat w Rosji od 1936 roku.

Rosyjscy klimatolodzy są zdania, że w perspektywie najbliższych 20 lat efektu cieplarnianego nie uda się zatrzymać, nawet gdyby, co niemożliwe, emisję gazów odpowiadających za to zjawisko (przede wszystkim dwutlenek węgla ,ale również metan) ograniczyć do zera. Pytanie tylko czy będziemy mieli do czynienia ze scenariuszem umiarkowanego czy lawinowego wzrostu średnich temperatur. W tym pierwszym wariancie średnie roczne temperatury wzrosną do końca stulecia o 1,5 – 2 °C, w tym drugim proces znacznie przyspieszy, nawet do 5 °C pod koniec ósmej dekady naszego wieku.

Jakie mogą być skutki podniesienia się średnich temperatur widać na rosyjskiej Północy już dzisiaj. Zbudowano tam wszystko – począwszy od fabryk, przez rurociągi a zakończywszy na domach, szkołach i szpitalach, zakładając, jeszcze za sowieckich czasów, że wieczna zmarzlina latem rozmarza do głębokości około jednego metra. Tylko, że obecnie to już jest niemal 2 metry, co powoduje katastrofalne skutki, bo grunt osiada, a budynki, budowle, drogi, zaczynają pękać. Najgorszy wpływ osiadanie gruntów wywiera na rurociągi służące do przesyłu ropy naftowej i gazu. Spójrzmy na statystyki. Według danych rosyjskiego Ministerstwa Energii tylko w ciągu tylko 10 miesięcy 2018 roku miało miejsce 11 403 awarie ropociągów, czyli średnio ponad 1 100 miesięcznie. Straty z tego tytułu przekraczają 46 tysięcy ton rocznie. Oczywiście głównym powodem jest stan infrastruktury, bo rury nie są nowe i już w niemałej części skorodowane, ale osiadanie gruntu tylko przyspiesza ten proces. Rosyjski Greenpeace jest zresztą zdania, że informacje o liczbie awarii rurociągów są przez władze celowo zaniżane i w istocie mamy do czynienia z liczbą ok. 35 tysięcy uszkodzeń rocznie, z których nie mniej niźli 20 % wywołane jest procesem osiadania gruntu w wyniku topnienia wiecznej zmarzliny. Sytuacja na światowym rynku ropy, niska jej cena i spadek przychodów rosyjskich koncernów paliwowych nie poprawia tej sytuacji. Pieniędzy na inwestycje było mało, teraz będzie ich jeszcze mniej.

A trzeba pamiętać, że znakomita część rosyjskich zasobów ropy i gazu zlokalizowanych na terenach łatwiej dostępnych jest już w dużym stopniu wyeksploatowana i teraz wydobycie winno zacząć się na terenach północnych. Specjaliści oceniają, że na dalekiej Północy znajduje się 93 % rosyjskich zasobów gazu ziemnego i 75 % ropy naftowej. Nie tylko trudno dostępnych, ale takich w których instalacje do transportu tego co się wydobędzie trzeba budować od nowa. Dzisiaj długość rurociągów zlokalizowanych na Syberii to 340 tysięcy kilometrów. Przyspieszone ich zużywanie się musi mieć wpływ na możliwości rosyjskiego eksportu węglowodorów. Podnoszenie się poziomu oceanów nie przybliża rozwiązania problemu, bo porty i bazy zlokalizowane na Dalekiej Północy mogą zostać zalane, lub dostęp do nich może się niezmiernie skomplikować. Zdaniem Georgija Safonowa, dyrektora Centrum Ekonomii Środowiska w moskiewskiej Wyższej Szkole Ekonomii ryzyko dla infrastruktury przesyłowej na rosyjskiej Dalekiej Północy w związku z ociepleniem będzie narastało. „Rozmarzanie wiecznej zmarzliny – argumentuje – stanowi zagrożenie dla całego rosyjskiego systemu energetycznego, ale przede wszystkim dla perspektyw eksportu węglowodorów”. Jego zdaniem zlokalizowana tam infrastruktura ma już 40 – 50 lat i budowana była w czasach, kiedy o ociepleniu klimatu nikt, tym bardziej w Rosji, nie słyszał.

Inny, ale nie mniej, apokaliptyczny obraz kreśli w wywiadzie dla Moskiewskiego Komsomolca Borys Morgunow dyrektor Instytutu Ekologii moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki. Otóż jego zdaniem na rosyjskiej Północy, szczególnie na Półwyspie Jamał, ale nie tylko, zalegają ogromne pokłady płytko zlokalizowanego metanu. Topienie się powłoki wiecznej zmarzliny sprzyjało będzie uwalnianiu gazu, co nie tylko przyspieszy efekt cieplarniany, ale będzie miało fatalny wpływ na pracujących na tych terenach ludzi, a może nawet je uczynić zupełnie niedostępnymi.

Podniesienie się temperatury wód światowego oceanu, zdaniem Morgunowa, może wywołać dwa dodatkowe i obydwa negatywne zjawiska. W jego opinii rozkład prądów morskich jest taki, że odpady i zanieczyszczenia, które na ogromną skalę wyrzucane są do morza w Azji Pd. – Wsch. będą dryfowały i znajda się na rosyjskiej Północy. I wreszcie ryby lubiące niższe temperatury zaczną migrować bardziej na północ, co nie tylko uderzy w ten sektor rosyjskiej gospodarki, ale zmieni sposób życia miejscowej ludności autochtonicznej.

Rosyjska prasa argumentuje, że w Norylsku nie inwestuje się w ekologię, bo z jednej strony jachty Potanina, które zacumowane są w Monaco sporo kosztują a z drugiej władze państwowe przez palce patrzą na to co się dzieje. Ostatnie katastrofa została z prawnego punktu widzenia zakwalifikowana jako wypadek, co oznacza, że winni mogą zostać ukarani mandatem, maksymalnie 40 tys. rubli. Nie ma zatem systemowych mechanizmów wymuszających inwestycje, nie ma też pieniędzy, których w Rosji zaczyna na wszystko brakować. Zobaczymy jak długo jeszcze kraj wytrzyma taki stan rzeczy.

Marek Budzisz