Słudzy! Z całą bojaźnią bądźcie poddani panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale również twardym. To się bowiem Bogu podoba, jeżeli ktoś ze względu na sumienie związane z Bogiem znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie. Cóż bowiem za chwała, jeżeli grzeszycie, a potem chłostani cierpliwie znosicie? Ale jeżeli, dobrze postępując, znosicie cierpienia, to jest zasługa przed Bogiem, do tego bowiem jesteście powołani. Chrystus przecie również cierpiał za was i zostawił wam wzór, abyście szli za Nim Jego śladami. On grzechu nie popełnił, ani w ustach jego nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono, nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy umarli dla grzechu, a żyli dla sprawiedliwości – Jego ranami jesteście uzdrowieni. Błądziliście bowiem jak owce, ale nawróciliście się teraz do Pasterza i Stróża waszych dusz (1 P 2,18–25).
Dzisiejszego człowieka niewątpliwie trochę razi sformułowanie dwóch pierwszych wersetów tego urywka. Bylibyśmy skłonni oskarżyć takie sługi o postawę służalczości. My byśmy raczej powiedzieli, że trzeba tym panom dać nauczkę, aby nauczyli się na przyszłość szanować naszą godność. Nie można takiemu rozstrzygnięciu nic zarzucić z punktu widzenia prawa naturalnego, bo prawo to upoważnia nas do upominania się o to, co jest nam należne, a szacunek należy się każdemu człowiekowi. Ewangelia jednak proponuje nam nie drogę prawa naturalnego, ale wzór Syna Bożego, i tu zarysowują się w rozwiązaniu tego konkretnego problemu moralnego wyraźnie dwie płaszczyzny: przyrodzona i nadprzyrodzona, gdzie normą postępowania nie jest tylko prawo natury, ale Misterium Chrystusa. Człowiek opierający się na samej tylko naturze przyjmie jeszcze osiemnasty werset, choć będzie się już zżymał na to z całą bojaźnią, zwłaszcza w odniesieniu do panów złych. „Przecież” – powie – „wszystko to jest oparte na wadliwym i niesprawiedliwym systemie społecznym, który istniał za czasów apostolskich. Dlaczego więc miałbym okazywać wszelką cześć i posłuszeństwo ludziom, którzy wcale nie są tego warci, którym jestem równy, a którym zostałem podporządkowany w wyniku wadliwego układu społecznego?”. Nie można, w istocie, w prawie naturalnym znaleźć przesłanek, które by mi narzucały przyjęcie takiej sytuacji. Jednak ostatecznie łatwiej przyjąć naukę tego wersetu aniżeli następnego. Wydaje się całkiem niezrozumiałe zawarte tam twierdzenie, że Bogu się podoba, jeżeli ktoś ze względu na sumienie związane z Bogiem znosi smutki i cierpi niesprawiedliwie. Tutaj już światło naturalnego rozumu nie wystarcza, tu wkraczamy już w jakiś zupełnie inny wymiar.
Chrystus przyszedł zwalczyć niesprawiedliwość tej ziemi, zniweczyć dzieło szatana. Do niesprawiedliwości i zła zaliczyć trzeba również niewolnictwo i tyranię niedobrych i niesprawiedliwych panów. Chrystus jednak chciał zniszczyć dzieło szatana dogłębnie, przez całkowite pokonanie i unicestwienie ducha pychy, który jest kwintesencją satanizmu. Nie chciał więc niesprawiedliwego władztwa panów pokonać dzięki zrzuceniu ich jarzma przez poddanych, bo ten gest miałby coś z szatana, który pierwszy powiedział non serviam („nie będę służył”). Szatan jest wielkim Zbuntowanym. Nie byłoby więc to zwycięstwem nad nim, bo byłoby w tym coś na jego podobieństwo, coś z jego gestu i jego ducha, a jak pięknie mówi Zygmunt Krasiński: „Kto chce iskier z czarta kuźni, by przepalić czarta moc, ten mądrości boskiej bluźni i świat w głębszą spycha noc”. Chrystus więc wybrał drogę radykalnie przeciwną, drogę, na której zły duch nic nie znajdzie swego, drogę, która łamie jego siłę i jego wpływ – drogę pokory. In hoc apparuit Filius Dei, ut dissolvat opera diaboli (1 J 3,8 [Wlg]: Syn Boży objawił się po to, by zniszczyć dzieła diabła). Rozum naturalny, który nie wie nic ani o grzechu, ani o szatanie, ani o Chrystusie, nie może tego pojąć. To już jest inny wymiar. Święty Benedykt bardzo głęboko zrozumiał tę filozofię. Dla niego mnich to ten, kto świadomie dąży do całkowitego upokorzenia i poddania się Bogu, którego ideałem jest summae humilitatis culmen („najwyższy szczyt pokory” – RB 7,5), a więc bycie w świecie i pośród ludzkości „antyszatanem”. Tu widzimy, jak bardzo trzeba uważać, argumentując z prawa naturalnego, żeby nie zapomnieć, iż nie ono jest naszą ostateczną normą postępowania. Droga upokorzenia i miłości wskazana przez Chrystusa, choć na pierwszy rzut oka zda się tolerować istniejącą w świecie niesprawiedliwość, w rzeczywistości leczy ją u samego korzenia.
Jest więc zasługą przed Bogiem – mówi Apostoł – jeżeli ktoś ze względu na pochodzące od Niego sumienie, znosi przykrości, cierpiąc niesprawiedliwie, choć czyni dobrze. Do tego pouczenia dodaje Apostoł zdumiewające zdanie: Do tego bowiem jesteście powołani. Dlatego też wyżej wspomniał o sumieniu związanym z Bogiem (conscientiam Dei), które każe przyjąć niezasłużone cierpienie, widząc takie żądanie Boże. To jest właśnie specyfika chrześcijaństwa, to, czego świat w żaden sposób nie rozumie, że jesteśmy powołani przez Boga do znoszenia niesprawiedliwości i krzywdy. Dlatego zaś jesteśmy do tego powołani, że jesteśmy w Jego myśli najściślej związani z Chrystusem. On zaś cierpiał za nas i pozostawił nam wzór, abyśmy szli Jego śladami. Żeby zaś iść tymi śladami, nie wystarczy cierpieć zasłużoną karę za grzechy. Nie jest więc rzeczą wielką, jeżeli słudzy, którzy popełniają występki, potem za to odbierają chłostę od swoich panów. To jeszcze nie jest tytuł do chwały ani naśladowanie Chrystusa.
On bowiem grzechu nie popełnił, ani w ustach Jego nie było podstępu. On, gdy Mu złorzeczono nie złorzeczył, gdy cierpiał, nie groził, ale oddawał się temu, który sądzi sprawiedliwie. Taki wzór zostawił nam Chrystus. Było to cierpienie najpierw zupełnie niewinne, następnie cierpienie ciche, a wreszcie cierpienie całe skierowane ku Bogu. Te trzy cechy Chrystusowej Męki podkreślił Apostoł jako te, które przede wszystkim powinny być w cierpieniu chrześcijanina. Niewinność Chrystusa tylko z daleka naśladować możemy, bo nie jesteśmy bez winy. Każde cierpienie, chociaż niezawinione, zawsze możemy przyjąć z myślą o jakichś rzeczywistych naszych winach, a przez to dostrzec w nim sens ekspiacji. Dla nas, grzeszników, każde cierpienie jest w pewnym sensie zasłużoną karą, jeżeli nie za konkretne przewinienie, które nam w tej chwili nieustannie przypisują, to za jakieś wcześniejsze. Myśl ta ułatwia nam przyjęcie cierpienia, bo ono nie jest nigdy jak w przypadku Chrystusa czystą krzywdą. Cichość Chrystusowego cierpienia polega na tym, że przyjmował złorzeczenia, nie odpowiadając na nie. Cichość jest nieodłączną towarzyszką i pomocnicą cierpliwości. Niepodobna być cierpliwym, nie będąc cichym, bo znieść cierpienie i krzywdę, to znieść je w milczeniu. Warto o tym pomyśleć nam, którzy tak łatwo stwierdzamy, że nie powinniśmy „pozostać dłużni”, gdy nam ktoś złorzeczy. Uważamy, że nasza godność tego wymaga, aby nie dać sobie „w kaszę dmuchać”, ale zareagować tak, by się w przyszłości bardziej z nami liczono.
Bardzo charakterystyczne jest, co Apostoł podkreśla, że Chrystus, gdy cierpiał, nie groził. Nam tak łatwo przychodzą na usta pogróżki: „Czy pan wie, z kim ma pan do czynienia? Ja już znajdę drogi, aby pan popamiętał!” i tym podobne. Chrystus miał najwyraźniej inną ideę godności człowieka, niż my zazwyczaj mamy. Tym samym znowu pojawia się żądanie rewolucji w poglądach i postawach. Ta postawa Pana w cierpieniu miała swoją wewnętrzną tajemnicę, a była nią duchowa samotność z Bogiem. Tu, w tym wewnętrznym dialogu Syna z Ojcem twarzą w twarz, było wytłumaczenie wszystkiego. Święty Piotr oddaje to słowami: Oddawał się Temu, który sądzi sprawiedliwie. Ratował się od zewnętrznej niesprawiedliwości, która go zabijała, stając przed obliczem Sprawiedliwego Dawcy życia i oddając się Mu. Ta głęboko wewnętrzna samotność z Bogiem i to całkowite oddanie się Jemu, który jako jedyny sam sprawiedliwie sądzi, ma być według Apostoła również tajemnicą cierpliwości chrześcijanina. Jednak tylko Chrystusa cierpienie i śmierć miały wartość zbawczą. On jeden wszystkie nasze grzechy poniósł na drzewo Krzyża, aby tam zostały Jego śmiercią ostatecznie pokonane i uśmiercone. Uczynił to, abyśmy umarli dla grzechu, a żyli dla sprawiedliwości. A więc mamy zwycięstwo nad grzechem! Może w naszej wielkiej słabości nie czujemy go. Może siły zła w nas zdają się tak wielkie i tak niemożliwe do pokonania, że chylimy się ku zniechęceniu po wielu nieudanych próbach. Trzeba więc nam raz jeszcze podnieść głowę i wpatrzeć się w znak naszego pewnego zwycięstwa – Krzyż Chrystusowy – i uwierzyć: Jego ranami zostaliście uzdrowieni. Idźcie więc do tych ran. Nie ufajcie sobie, swoim pomysłom, swoim metodom, swoim postanowieniom. Ufajcie ranom Syna Bożego. Nie było już dla was żadnego ratunku, żadnego wyjścia, ale Jego ranami, Jego Krwią zostaliście uzdrowieni i to źródło waszego uzdrowienia bić nie przestało. Spieszcie więc do Źródła!
Błądziliście jak owce. Któż nie odczuwa głębokiej prawdy tych słów? Zarówno do całej ludzkości, jak i do poszczególnych jej członków stosują się te proste słowa z jakąś wielką siłą prawdy. Któż z nas nie jest zbłąkaną owieczką, któż z nas nie zna manowców życia, myśli, dążeń i zamierzeń? Ileż trzeba czasu, zanim się wszystko uprości, zanim zrozumiemy wreszcie, że liczy się On i tylko On. Krążymy wokół Niego, to się zbliżamy, to znów gubimy Jego ślad, zadając Mu w głębi duszy to niespokojne pytanie Janowe: Czy to Ty, który masz przyjść, czy też na innego czekamy? (Mt 11,3). Czy to naprawdę Ty jesteś odpowiedzią na wszystkie nasze pragnienia, na wszystkie nasze poszukiwania, na wszystkie, nasze zapytania i problemy? Czy to naprawdę Ty? Znamy Go od dawna, ale tak właściwie nie znamy. Mamy Go, ale nie wiemy, Kim On jest, i trzeba, by nam powiedziano, jak On powiedział do Samarytanki: O, gdybyś znała dar Boży (J 4,10). Gdybyś znała, nie szukałabyś już tu i tam, ale błagałabyś Go i dałby ci wody żywej. Apostoł prowadzi nas do tego pokoju w Chrystusie słowami, którymi myśl swą kończy: Błądziliście bowiem jak owce, ale nawróciliście się teraz do Pasterza i Stróża waszych dusz.
Fragment książki Komentarz do 1 Listu św. Piotra
Piotr Rostworowski OSB / EC – benedyktyn, pierwszy polski przeor odnowionego w 1939 roku klasztoru w Tyńcu. Więzień za czasów PRL-u. Kameduła – przeor eremów w Polsce, Włoszech i Kolumbii. W ostatnim okresie życia rekluz oddany całkowitej samotności przed Bogiem. Zmarł w 1999 roku i został pochowany w eremie kamedulskim we Frascati koło Rzymu. “Był zawsze bliski mojemu sercu” – napisał po Jego śmierci Ojciec Święty Jan Paweł II. Autor licznych publikacji z dziedziny duchowości i życia wewnętrznego.