Sejm uznał Rosję za państwo terrorystyczne, co spotkało się z ostrą reakcją Moskwy. Uważa Pan, że cokolwiek zmienia to w niemal nieistniejących obecnie stosunkach polsko-rosyjskich? Czy raczej skończy się tutaj na wyrazach oburzenia?

To niestety głównie taki rytuał – my im czymś dowalamy, oni się oburzają i zapowiadają jakieś kroki. I nic z tego nie wynika dla realnego świata, ale propagandyści po obu stronach barykady dostają wypłaty, a twardy elektorat ma satysfakcję. Byłoby lepiej, gdyby do listy rzeczywistych i udowodnionych ponad wszelką wątpliwość grzechów Moskwy nie dodano na siłę katastrofy smoleńskiej. Bo, przypominam, w tym przypadku pewne są niestety tylko nasze własne błędy, natomiast ta celowa wina Rosjan istnieje jak dotąd tylko w quasi-religijnych wierzeniach części naszych rodaków. I tego zdania jest też świat zewnętrzny, więc przez tę nadgorliwość znacząco osłabiono wymowę naszego stanowiska.

Wczoraj w Komendzie Głównej Policji wybuchł granatnik podarowany polskiej policji przez Ukrainę. Czy Pana zdaniem to po prostu nieszczęśliwy przypadek czy może celowa próba wbicia klina w rozwijające się stosunki polsko-ukraińskie?

Celowym działaniem na szkodę relacji polsko-ukraińskich są ewidentnie próby rosyjskiej propagandy, by przedstawić ten incydent jako jakiś zamach ze strony naszych partnerów. To rzecz jasna absurdalne, ale niektórzy płatni agenci Kremla oraz bezinteresowni „pożyteczni idioci” jednak podchwycili tę wersję, bo pasuje im do światopoglądu. Tymczasem, najprawdopodobniej, mamy do czynienia z przypadkiem karygodnej lekkomyślności i braku profesjonalizmu. Po stronie ukraińskiej częściowo też, jeśli potwierdzi się wersja z prezentem – jak widać, tam jednak wschodnie obyczaje nie całkiem zanikły i kogoś w Kijowie zbyt poniosła oficerska fantazja. Ale nawet jeśli, to po naszej stronie powinno być lepiej, w końcu „cywilizujemy” nasze służby znacznie dłużej. Dopóki nie poznamy jednak wszystkich szczegółów, nie chcę się zanadto znęcać, zwłaszcza nad fizycznie poszkodowanym generałem. On sporą część kary i tak już poniósł, bo śmiech podwładnych i zewnętrznych kibiców będzie mu towarzyszył do końca kariery i pewnie nawet życia. Po ludzku – współczuję. Jako specjalista od bezpieczeństwa – apeluję o wyciągnięcie wniosków, przegląd procedur i przede wszystkim o ich stosowanie. Na paru poziomach, od selekcji i szkolenia oficerów, także tych wyższych, aż po zasady przyjmowania, wwozu i przechowywania służbowych prezentów.

Rosjanie, zamiast iść naprzód, okopują się wokół kontrolowanych jeszcze terenów. Również Ukraińcy zdają się dawać sobie czas na rekonstrukcję sił zbrojnych. Czy jest Pana zdaniem możliwy ponowny atak bądź kontrofensywa jeszcze tej zimy? Czy zapowiedzi przekazania Ukrainie broni ofensywnej przez USA mogą doprowadzić do takiego przełamania?

W ciągu zimy spodziewam się próby poważniejszej ofensywy ze strony ukraińskiej. Tak, ofensywna broń od sojuszników na pewno w tym pomoże. Dalsze wykrwawianie Rosjan na froncie, plus osłabianie rosyjskiej gospodarki kolejnymi sankcjami – też. Na razie jednak Rosja dość sprytnie odsuwa ten moment, poprzez lokalne kontrataki wiążąc siły ukraińskie i utrudniając ich reorganizację i koncentrację jednostek przewidzianych do akcji zaczepnej. Ale zegar tyka, poza najbardziej „medialnymi” Patriotami, istotnymi z punktu widzenia bezpieczeństwa ukraińskiego nieba, płynie cały czas strumyk czołgów, haubic, systemów rakietowych dalekiego zasięgu, amunicji… To się wszystko przyda, prędzej czy później, podobnie jak nowe transze szkoleń dla ukraińskiego personelu, organizowane przez Amerykanów m.in. w ich bazach w Niemczech.
Niepokojące są za to sygnały, wysyłane przez ukraińskich wojskowych, w tym głównodowodzącego generała Załużnego, że spodziewają się pod koniec zimy lub na wiosnę kolejnej dużej ofensywy rosyjskiej, wyprowadzonej w kierunku na Kijów z Donbasu lub z Białorusi. To oczywiście może być gra psychologiczna, na użytek wewnętrzny i zewnętrzny, ale nie mogę wykluczyć, że pomimo znaczącego osłabienia Moskwa jeszcze raz się na coś takiego zdobędzie. Jedno nie ulega wątpliwości: zanim zapanuje choć względny spokój, niestety jeszcze wiele krwi musi wsiąknąć w ukraińskie stepy.

Zacieśnia się tymczasem współpraca Rosji i Iranu. UE nałożyła już na Iran sankcje. Czy uważa Pan, że ten sojusz może cokolwiek zmienić i odwrócić szanse Rosji w tej wojnie?

Nie, to moim zdaniem tylko doraźne łatanie dziur w rosyjskich magazynach rakiet i dronów, po to, by podtrzymać ataki z powietrza na ukraińską infrastrukturę cywilną. Losów wojny to nie odwróci, bo te ataki zamiast osłabiać wolę oporu, tylko podsycają determinację Ukraińców. Większe znaczenie wojskowe mają prawdopodobne dostawy amunicji artyleryjskiej, i być może nie tylko jej, które Moskwa załatwia sobie w Korei Północnej. Ta ma zresztą mniej do stracenia na arenie międzynarodowej, niż Iran, więc w razie czego może posunąć się znacznie dalej we wspieraniu napastniczej wojny Putina.

Czy w dalszej perspektywie sojusz Rosji i Iranu stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla architektury bezpieczeństwa w środkowej Azji?

Owszem, zwłaszcza w skrajnym scenariuszu, w którym Kreml płaci Teheranowi, za te rakiety i drony, udostępnieniem wzbogaconego uranu lub nawet gotowych głowic nuklearnych. To byłaby geostrategiczna rewolucja, o konsekwencjach wykraczających daleko poza Azję centralną i Bliski Wschód. Ale dziś do tego jeszcze daleka droga. W scenariuszach bardziej umiarkowanych dwie zideologizowane satrapie, uznawane przez społeczność międzynarodową za bandyckie i w znacznym stopniu izolowane politycznie i gospodarczo, będą się wzajemnie wspierać w ograniczonym zakresie, dowartościowywać dyplomatycznie i propagandowo, ale ani jedni, ani drudzy nie rozwiążą przez to swoich fundamentalnych problemów.

W internecie pojawiły się informacje, że Maroko jako pierwszy kraj arabski przekazało Ukrainie technikę militarną (części do czołgów). Pozostałe kraje zdają się jednak dystansować od „kolektywnego zachodu” i jego polityki sankcji. Dostrzega Pan tutaj sygnał do jakichś większych przetasowań w tej części świata?

Jestem ostrożny, raczej daleko do tego. Ale precedens jest znaczący. Pokazuje, że amerykańskie naciski i zachęty – bo to przecież im zawdzięczamy tę niespodziankę – potrafią działać nawet na tak trudnym gruncie. Maroko do niedawna było bardzo ostrożne, starało się nie drażnić Rosji, bo liczyło na jej poparcie jako stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ dla swoich aspiracji formalnego wchłonięcia terytorium tzw. Sahary Zachodniej. Ale jako pierwsi poparli to jakiś czas temu Amerykanie, tymczasem Rosja całkiem niedawno ostentacyjnie zaprosiła do siebie przywódców Frontu Polisario, organizacji walczącej o niezależność spornej prowincji. No to Moskwa się doigrała – najwyraźniej Marokańczycy przestali ją uważać za użytecznego partnera, a być może też za kraj, który w ogóle coś jeszcze może. I postawili na pewniejsze konie. Jeśli tak, to z czasem możemy się spodziewać kolejnych wiadomości o otwarciu magazynów ze sprzętem i amunicją pochodzenia postsowieckiego. Jest tego sporo w kilku państwach arabskich. A Amerykanie mają w zanadrzu argumenty. Różnej natury, także wojskowej – wszak kraje, które pozbędą się na rzecz Ukrainy tego żelastwa o „ludowo-demokratycznej” proweniencji, mogą pewnie liczyć na dobre warunki pozyskania nowocześniejszego sprzętu od USA i innych krajów NATO. Klasyczne „win-win”, wszystkie strony zyskują. Poza Rosją, rzecz jasna.

Dziękujemy za rozmowę.