Clayton, który jest także autorem książki The Weight of Nature: How a Changing Climate Changes Our Brains (Waga natury. Jak zmieniający się klimat zmienia nasz mózg), uważa, że tzw. „zmiany klimatyczne” przyczyniają się także do „szerzenia się chorób mózgu”. Zaburzenia klimatyczne według niego powodują migrację zwierząt do nowych terytoriów, a tym samym „ekspansję chorób odzwierzęcych”, gdyż „rośnie możliwość nadmiaru patogenów”.

Clayton dodaje, że zmiany klimatyczne wywołują na nowo „uśpione niebezpieczeństwa, takie jak żerująca na mózgu ameba naegleria fowleri”, która przedostając się do ciała przez nos może z kolei doprowadzić do „wyniszczającego zapalenia opon i mózgu”. Jednak to nie jedyne niebezpieczeństwo, gdyż – jak twierdzi naukowiec – oprócz tego naszemu mózgowi grożą choroby psychiczne zwane „lękiem przed katastrofą klimatyczną” (eco-anxiety), na co podatne są zwłaszcza dzieci.

Uważa on, że „jest to pokoleniowa trauma, ciężar niesiony przez tych, którzy odziedziczą świat w chaosie”. A „cierpienie egzystencjalne”, jakiego doświadczają ludzie przerażeni zmianami klimatycznymi, wiąże się z „podwyższonymi wskaźnikami lęku, depresji, a nawet samobójstw”. Bowiem „okaleczenia związane ze zmianą klimatu są nie tylko fizyczne, ale głęboko psychologiczne”.

Komentując te „rewelacje” Thomas D. Williams z portalu „Breitbart” stwierdza, że były neurobiolog nie widzi, iż główną przyczyną takich lęków jest „panikarstwo” uprawiane przez jemu pokrewnych ekologistów: „Aktywiści od zmian klimatycznych przestudiowali odezw emocjonalny ludzi na wyrażenia klimatyczne i celowo wybierają terminologię wywołującą najmocniejsze reakcje”. Wystarczy tylko rzut oka na język mediów i instytucji głoszących „klimatyczny stan wyjątkowy”.

Rada miejska Berkeley np. w lipcu 2018 r. stwierdziła w uchwale, że mamy do czynienia z „największym kryzysem w historii”. Czasopismo „Salon” już w następnym miesiącu ogłosiło, że należy „zacząć panikować” z powodu „globalnego ocieplenia”. Z kolei w 2019 r. lewicowy „Guardian” „zaktualizował” swój język, by „wprowadzić określenia, które dokładniej opisują kryzysy środowiskowe, w obliczu których stoi świat”. Stąd zamiast „globalnego ocieplenia” lepsze ma być „globalne grzanie”, już nie „zmiany klimatyczne”, ale „klimatyczny stan wyjątkowy, kryzys lub klimatyczne załamanie” itp.

„Zmiany klimatyczne” to wyrażenie po prostu już zbyt „bierne i łagodne”, gdyż przecież „naukowcy mówią (...) o katastrofie dla ludzkości”. A jak podkreśla Katharine Viner, redaktor naczelna brytyjskiej gazety, nie tylko naukowcy, ale także takie organizacje, jak ONZ, zmieniają swój język i stosują ostrzejsze określenia na opisanie stanu klimatu.

Williamsa nie dziwi, że dzieci mogą cierpieć z powodu problemów psychicznych, jeśli eko-wariaci straszą ludzi i przekonują, że zostało nam np. tylko 10 lat istnienia. Nieletni nie potrafią odróżnić faktu od krzykliwej propagandy, stąd wierzą w szerzone nonsensy.

Publicysta „Breitbart” przytacza też opinię psychoterapeutki Caroline Hickman z Climate Psychology Alliance, która twierdzi, że rodzice muszą uważać na język rozmawiając z dziećmi o globalnym ociepleniu po to, by nie wprowadzić je w stan depresyjny. Inaczej mogą wywołać u nich przekonanie, że doświadczą „eco-anxiety” i stwierdzą, iż nie ma sensu uczenia się, studiowania na uniwersytecie, myślenia o własnym rozwoju, bo przecież czeka nas i tak zagłada.