Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Według pakistańskiego ministra informacji, Attaullaha Tarara, Islamabad posiada "wiarygodne informacje wywiadowcze", sugerujące, że Indie planują atak militarny w przeciągu 24–36 godzin w odpowiedzi na niedawny zamach terrorystyczny w Pahalgam, w którym zginęło 26 osób, głównie turystów. Obydwa kraje to gęsto zaludnione, wysoce zmilitaryzowane regionalne mocarstwa atomowe. Pan generał był w Afganistanie i zna region. Czy świat stoi u progu wojny, jakiej od lat nie widziano?
Gen. Roman Polko: Indie i Pakistan mają jakiś przemysł, biznes – to nie Afganistan, który istotnie nie ma nic poza analfabetyzmem i narkobiznesem.
Z pewnością struktury międzynarodowe, takie jak Organizacja Narodów Zjednoczonych, powinny w takiej sytuacji podjąć działania, aby nie doprowadzać do kolejnej spirali konfliktu, która może zbudować silny punkt zapalny. To jest szalenie niebezpieczne, nie tylko dla tego regionu, ale i dla globalnego bezpieczeństwa. Kraje te mają broń nuklearną, a spory między nimi są długotrwałe.
Nie jestem specjalistą stricte od tamtego kierunku działań, ale trzeba się nad tym pochylić. Podczas konferencji Asia Pacific Center for Security Studies w Honolulu, w Stanach Zjednoczonych, zwracaliśmy uwagę, że kluczowe jest zrozumienie tamtejszej mentalności i sposobu rozumowania. Zachodni styl szukania rozwiązania tu i teraz nie zawsze sprawdza się w tamtych realiach.
Doktryna Pakistanu zakłada użycie broni atomowej tylko w przypadku zagrożenia istnienia państwa. Czy istnieje realne zagrożenie jej użycia?
Jeśli państwo dysponuje bronią jądrową, to zawsze jest niebezpieczne. Spójrzmy na Rosję. Tam nikt nie zagraża istnieniu państwa, Ukraina nie chce anektować terytorium Rosji, a mimo to Moskwa używa gróźb nuklearnych jako straszaka.
To, że nie doszło do eskalacji na tym tle, wynikało m.in. z postawy Indii, Chin i innych krajów, które jasno powiedziały Putinowi: możesz prowadzić działania konwencjonalne, ale nie ma zgody na wojnę nuklearną. To pokazuje, że naciski międzynarodowe mają znaczenie.
Czy grozi nam również wciągnięcie w to konfliktu religijnego?
Jeśli dojdzie czynnik religijny, to zagrożenie stanie się jeszcze poważniejsze. Niestety, trochę już tak się dzieje. W praktyce to tzw. „koncert mocarstw” zadecyduje. Jeśli Stany Zjednoczone i Chiny znajdą porozumienie, mogą wspólnie załagodzić sytuację. Ale jeśli USA będą chciały coś udowodnić Chinom, konflikt może się przekształcić w wojnę zastępczą.
Znamy to już z Europy – choćby z dawnej Jugosławii – gdzie pomoc czy mediacje Zachodu przynosiły więcej szkody niż pożytku. Patrząc na działania Trumpa i jego „prezydenturę pokoju”, obawiam się, że jeśli zacznie w ten sam sposób „pomagać” w Azji, jak próbuje działać na Ukrainie, to możemy doczekać się skutków odwrotnych do zamierzonych.
Islamabad odżegnuje się od zamachu i wnioskuje o śledztwo międzynarodowe. Ale czy takie wyprzedzające oświadczenia nie są próbą wywarcia presji międzynarodowej na Indiach i de facto nie jest to też przyznanie się do zamachu?
Pakistan od dawna ma problem z kontrolą własnego terytorium i działających tam ugrupowań. Nie pierwszy raz terroryści znajdują tam schronienie i właśnie stamtąd przeprowadzają ataki.
To duże zagrożenie dla świata. Tu potrzebne są naciski ze strony wolnego świata – gospodarcze i polityczne – które mogłyby skłonić strony do deeskalacji.
Polska też miała całkiem dobre relacje z Pakistanem, zwłaszcza gdy realizowaliśmy misję w Afganistanie. Te kontakty były ważne w sytuacjach zagrożenia. Pytanie, co z nich zostało i czy utrzymano jakąkolwiek ciągłość?
Paradoksalnie, większą skuteczność w roli negocjatora mogą mieć kraje niezwiązane interesami w regionie, niż mocarstwa takie jak USA czy Chiny. Stąd właśnie warto poszukiwać rozwiązania na forum ONZ, choć ta organizacja, niestety, działa dziś zbyt opieszale.
Czy wojna indyjsko-pakistańska mogłaby wywołać kolejny kryzys migracyjny? W tle jest umowa Białorusi z Pakistanem na 150 tys. migrantów.
Ta umowa jest częścią sztucznego kanału migracyjnego. To nie jest efekt naturalnej potrzeby migracji z Azji Południowej. To zaplanowane działanie – Łukaszenka razem z Putinem uznali, że poprzez wywołanie presji migracyjnej będą destabilizować Europę.
Z migrantami trafiają do nas osoby zwerbowane przez rosyjskie i białoruskie służby, których zadaniem jest pogłębianie chaosu. To forma wojny hybrydowej, nie kryzys humanitarny. Oczywiście każda wojna wywołuje falę uchodźców – i tak będzie również w tym przypadku, jeśli do niej dojdzie. To jeszcze bardziej zdestabilizowałoby i tak zapalny Bliski Wschód.
Zamiast biernie się przyglądać, trzeba więc działać prewencyjnie, zanim rozgorzeją nowe zarzewia destabilizacji.
Ukraina twierdzi, że Putin szykuje coś na lato i zapowiada też prewencyjne uderzenie, jeśli manewry Zapad-2025 okażą się prowokacją. Jak Pan Generał to ocenia?
Putin oczywiście prowokuje. Nawet jeśli dojdzie do zawarcia porozumienia pokojowego z Ukrainą, będzie je respektował tylko wtedy, gdy będzie mu to pasowało.
Każde porozumienie z Kremlem jest kruche i zostanie złamane, gdy tylko będzie to zgodne z interesem Moskwy. I co gorsza, Rosja zawsze będzie oskarżać innych, nawet jeśli to ona łamie ustalenia. To jak z narracją, że nie możemy wysłać wojsk na Ukrainę, bo Rosja to wykorzysta propagandowo – jakby Rosja potrzebowała do tego pretekstu! Ona i tak prowadzi swoją kłamliwą propagandę niezależnie od rzeczywistości.
Uprzejmie dziękuję Panie Generale za rozmowę.