Boy-Żeleński był bez wątpienia jednym z największych polskich erudytów swojej epoki. Jego zasługi dla popularyzacji literatury francuskiej w Polsce są niepodważalne. Ale wraz z postępem jego działalności zaczęła się pojawiać coraz bardziej rażąca pogarda wobec polskiej kultury – tej samej, którą przecież jako pisarz mógł współtworzyć i wzmacniać. Dla Boya „Trylogia” Sienkiewicza była prymitywizmem, Mickiewicz i Kochanowski - anachronizmem. To, co było filarem tożsamości narodowej, w jego oczach stawało się ciężarem w drodze ku „oświeconej Europie”. Skąd my to znamy, prawda?

Boy-Żeleński przetłumaczył na język polski groteskową sztukę nie wiedzącego nic o Polsce, Alfreda Jarry’ego, „Król Ubu, czyli Polacy”, w której tytułowy Ubu uosabia karykaturalne cechy władzy i społeczeństwa. W zamyśle autora – młodego Francuza z prowincji – „Polacy” nie byli realnym obiektem kpiny. Byli bardziej pretekstem literackim. Ale dla Boya sztuka ta stała się okazją do szyderstwa z własnego narodu. Tak narodził się nowy styl w polskiej inteligencji: chłodny dystans do polskości, pogarda dla narodowych mitów i przekonanie, że Europa zaczyna się tam, gdzie kończy się Mickiewicz.

Dalej było już tylko gorzej. Po sowieckiej napaści na Polskę w 1939 roku Boy-Żeleński nie wybrał drogi lojalności wobec napadniętej ojczyzny. Przeciwnie – zamieszkał we Lwowie i z zapałem włączył się w działalność propagandową komunistów. Pisał do „Czerwonego Sztandaru”, sowieckiej gadzinówki, i wykładał na Lwowskim Uniwersytecie przemianowanym na sowiecką uczelnię. Tym samym przyjął rolę „eksperta od kultury”, który miał tłumaczyć Polakom, że ich prawdziwa przyszłość leży pod czerwonym sztandarem. Mówiąc wprost – został narzędziem w rękach Moskwy.

I właśnie w tym momencie ujawnia się cała absurdalność i tragizm jego losu. Gdy w 1941 roku Niemcy wkroczyli do Lwowa, nie interesowało ich, że Boy pisał w „postępowych” gazetach i że propagował europejskość. Został rozstrzelany na Wzgórzach Wuleckich razem z innymi profesorami – jako Polak. To narodowość, z której drwił, której się wypierał i którą próbował „zreformować” przez pryzmat moskiewskiego uniwersalizmu, zadecydowała o jego losie.

Prof. Andrzej Nowak nie przywołuje tego przykładu bez powodu. Boy-Żeleński to przestroga – nie przed krytycznym spojrzeniem na własną tradycję, bo ono jest zdrowe i potrzebne, ale przed pogardą do własnej ojczyzny, kultury i narodowości, która przeradza się w zdradę. W dzisiejszym świecie „postnarodowych” idei, gdzie coraz więcej ludzi z tzw. elit odcina się od polskości jak od wstydliwej choroby i dla których „polskość to nienormlaność”, historia Boya powinna być przypomnieniem: nawet jeśli zaprzesz się ojczyzny – ona nie zapomni o tobie. Tym bardziej jej wrogowie.

Mariusz Paszko