Fronda.pl: W niedzielnych wyborach do Parlamentu Europejskiego Trzecia Droga odnotowała utratę blisko 2 mln 300 tys. wyborców w porównaniu do jesiennych wyborów parlamentarnych. Zaledwie jeden zdobyty euromandat przez Polskę 2050 Szymona Hołowni oraz dwa przez PSL. W punktach procentowych Trzecia Droga na przestrzeni zaledwie 8 miesięcy straciła aż ponad połowę poparcia i z  ponad 14 proc. zeszła do poziomu niespełna 7 proc., co sprawia, że po następnych wyborach parlamentarnych jako koalicja znalazłaby się poza Sejmem, nie przekraczając 8-procentowego progu wyborczego. Jakie są Pana zdaniem główne przyczyny tej klęski wyborczej paktu Hołowni i Kosiniaka-Kamysza?

Janusz Kowalski (poseł Suwerennej Polski, b. wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi):  Trzecia Droga jako projekt polityczny przestała istnieć. Każda formacja polityczna musi bowiem mieć jakąś prawdziwą emocję. A Trzecia Droga była projektem wyłącznie marketingowym, opartym o Szymona Hołownię, który miał być rzekomo nową jakością w polskiej polityce, a jednak jak się okazało poniósł on wielką klęskę jako marszałek Sejmu RP, nie dbający o powagę polskiego parlamentu i nie szanujący obowiązującego prawa. Hołownia potraktował zaszczytny urząd drugiej osoby w państwie głównie jako element marketingowego lansowania się, łącząc to z brakiem szacunku dla opozycji, czego dowodem jest fakt, że PiS jako największa partia w Sejmie do dziś nie ma tam swojego wicemarszałka. I wyborcy tę postawę Szymona Hołowni ocenili jako coś bardzo nagannego. Tym bardziej, że Trzecia Droga nie zaproponowała niczego sensownego w tej kadencji, wręcz przeciwnie minister klimatu i środowiska Henning-Kloska, wywodząca się z tej formacji jest twarzą podwyżek cen energii, ciepła i gazu, które nadchodzą od 1 lipca, a także twarzą afer lobbingowych, związanych z wiatrakami czy pompami ciepła. W efekcie Trzecia Droga jako projekt polityczny przestała istnieć. A i cała Koalicja 13 grudnia znajduje się na ostrym wirażu. Moim zdaniem istnieje spore prawdopodobieństwo, że jesienią ten rząd upadnie. I będzie to upadek również ze względu na konflikt Donalda Tuska z Trzecią Drogą, formacją, która jest już czasem przeszłym dokonanym - polityczną masą upadłościową, która będzie teraz rozbierana przez Platformę Obywatelską, tak jak kilka lat temu działo się to w przypadku Nowoczesnej. I tu trzeba oddać Tuskowi, że w zaledwie kilka miesięcy perfekcyjnie rozegrał sprawę upadku Trzeciej Drogi a zarazem projektu p.t. Szymon Hołownia jako kandydat na prezydenta RP. A sam Hołownia przyjął dla siebie rolę „zderzaka” dla Tuska i teraz w efekcie niczym wspomniany zderzak - pójdzie do wymiany. Natomiast istnieje wciąż szansa na to, że ta konserwatywna część tworzącego Trzecią Drogę PSL zredefiniuje rolę ludowców w obecnym Sejmie i że politycy w jej skład wchodzący będą chcieli opuścić obóz Donalda Tuska.

Czy istnieje jednak rzeczywiście realna szansa na to, by PSL po raz pierwszy w dziejach III RP przyłączył się do budowania centroprawicowej większości rządzącej? Do tej pory przecież, pomimo pewnego, choć chyba już coraz bardziej zanikającego rysu konserwatywnego tej formacji, ludowcy na przestrzeni ostatnich trzech dekad rządzili wespół z postkomunistami, liberałami czy skrajną lewicą, ale nigdy z prawicą.

Jako były wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi, który pokochał tę polską wieś oraz z polskimi rolnikami i mieszkańcami polskich obszarów wiejskich spędził mnóstwo czasu, mam świadomość tego, że dla nich ważna jest obrona nie tylko polskiego rolnictwa, ale również polskich wartości oraz budowa silnej Polski. Mam nadzieję, że politycy PSL zreflektują się, że tkwienie w liberalno-lewicowej koalicji, która nie potrafi czy wręcz nie chce bronić naszego rolnictwa choćby przed zalewem ukraińskich produktów rolnych to jakiś dziwny dysonans, niezrozumiały dla polskich rolników. Myślę, że droga do współpracy pomiędzy PiS i PSL wciąż pozostaje otwarta i że jest to dobry koncept, który warto zrealizować. Dlatego staram się wewnątrz mojego obozu politycznego zachęcać do dialogu z PSL, ale po drugiej stronie musi dojść do pewnego przełomu w odniesieniu do strategii politycznej oraz walki o polskie interesy, co być może będzie wymagało zmiany przywództwa w tej partii. To już naprawdę najwyższy czas dla Władysława Kosiniaka-Kamysza, by zreflektować się, że Donald Tusk, dla którego głównym celem jest prezydentura, będzie chciał zrobić z nim oraz z PSL to samo, co z Szymonem Hołownią oraz jego ugrupowaniem.

Jeszcze jesienią dość głośno mówiło się o tym, że gdyby Władysław Kosiniak-Kamysz zdecydował się na wejście wraz z PSL w koalicję z PiS, mógł liczyć nie tylko na fotel premiera, ale być może również na zostanie wspólnym kandydatem obu tych formacji w zbliżających się wyborach prezydenckich. Prezes PSL wybrał miejsce u boku Donalda Tuska i funkcję szefa MON, w efekcie czego przeżywa on teraz politycznie naprawdę bardzo ciężkie chwile. Czy Kosiniak-Kamysz bezpowrotnie utracił swą szansę na zapisanie się w historii jako szef polskiego rządu, a jego przywództwo w partii oraz cała dalsza kariera polityczna stanęły właśnie u progu procesu rozpadu?

Przyznam szczerze, że lubię i szanuję Władysława Kosiniaka-Kamysza jako człowieka, mimo że z wieloma jego poglądami się nie zgadzam. Polityka nie polega jednak na ocenie indywidualnych emocji, lecz na ocenie działalności publicznej. Gdyby dziś Kosiniak-Kamysz powiedział, że chce zostać premierem we wspólnym rządzie z PiS po to, by odsunąć od władzy szkodzącego Polsce i polskiemu rolnictwu Donalda Tuska – to ja osobiście zagłosowałbym za takim rozwiązaniem. Uważam bowiem, że Władysław Kosiniak-Kamysz był zdecydowanie lepszym premierem od Tuska, a Polska byłaby na pewno dużo bezpieczniejsza. Dzięki temu można by realizować agendę suwerennościową i konserwatywną. Do tego trzeba jednak przede wszystkim decyzji i odwagi samego Kosiniaka-Kamysza. Wcześniej taką propozycję współpracy dla dobra naszego kraju składał szefowi PSL premier Mateusz Morawiecki, a ostatnio również wicepremier Jacek Sasin. Dlatego, że liczy się przede wszystkim Polska i warto powołać taką koalicję polskich spraw. A wrogiem numer 1 dla polskiego interesu i polskiego bezpieczeństwa jest bez wątpienia Donald Tusk. I w tym sensie Władysław Kosiniak-Kamysz byłby dobrą alternatywą.

Dla PiS oraz Suwerennej Polski wyniki niedzielnych eurowyborów oznaczały pierwszą od dekady porażkę wyborczą, choć nieznaczną a procentowo wynik ten był nawet nieco lepszy niż jesienią w wyborach parlamentarnych. A jednak jest faktem, że jak stwierdził w swej analizie red. Tomasz Sakiewicz, trwa od kilku lat pewien odpływ wyborców PiS, nie tylko do Konfederacji, lecz wyborcy również po prostu zostają w domach, zamiast głosować, także w regionach słynących z wysokiego poparcia dla PiS…

Dlatego jestem zwolennikiem ofensywy suwerennościowej, wzmacniania polskiej pozycji w Unii Europejskiej oraz twardego bronienia polskich wartości i polskich interesów, również przeciwko szaleńczym projektom płynącym niejednokrotnie z Brukseli. Dziś trzeba wykonać dwojaką pracę, z jednej strony mobilizować polską wieś i polskich rolników, bo to właśnie mieszkańcy polskiej wsi zadecydują w 2025 roku, kto będzie prezydentem RP. I od skali mobilizacji polskiej wsi będzie zależało czy będzie to kandydat popierany przez PiS. Ufam, że tak będzie. A druga sprawa jest taka, że musimy zarazem odrobić lekcję z większej ofensywności na poziomie dużych miast i samorządów. A wyniki wyborcze choćby z Rzeszowa czy Poznania pokazały, że jest ogromne zapotrzebowanie na naszą aktywność w dużych miastach. Proces odzyskiwania miast musimy rozpocząć już teraz. Przypomnijmy przecież, że ś.p. Lech Kaczyński był w stanie wygrać wybory prezydenckie w Warszawie z poparciem na poziomie ponad 70 proc. A pamiętajmy, że sukces Lecha Kaczyńskiego w Warszawie dał mu przepustkę do tego, by został on 3 lata później prezydentem RP.

Dobry wynik wyborczy Konfederacji sprawił, że pojawiło się wiele głosów mówiących o tym, że jeśli następcą Andrzeja Dudy na urzędzie prezydenta RP ma być polityk prawicowy to PiS musi wskazać kandydata, który byłby akceptowalny również dla wyborców Konfederacji. Czy zgadza się Pan z tą diagnozą i czy w tego rodzaju rozdaniu rosną szanse takich polityków jak Przemysław Czarnek czy Patryk Jaki, na których wskazywał swego czasu prof. Andrzej Nowak?

Musimy mieć takiego kandydata, który będzie akceptowalny dla wyborców Konfederacji, dla młodych ludzi pokolenia 20., 30-latków, którzy chcą żyć w silnej, suwerennej Polsce. Jestem przekonany o tym, że mamy w naszej formacji osoby, które z tego typu elektoratem mogłyby się udanie komunikować. I jestem więcej niż pewny, że właśnie tego typu kandydata wybierzemy.

A czy fakt, że połączone siły PiS i Konfederacji mogłyby dziś liczyć na sejmową większość sprawia, że w dalszej perspektywie oba te ugrupowania, pomimo czasem niełatwej we wzajemnych stosunkach przeszłości, będą po prostu skazane na współpracę ze sobą?

Konfederacja nie jest zainteresowana rządzeniem, ani wzięciem odpowiedzialności za Polskę. Zadowala się ona na obecnym etapie głównie krytyką. A to oznacza, że jedynym rozwiązaniem, dzięki któremu można by w Polsce realizować agendę prawicową i suwerennościową jest, podobnie jak w 2015 czy w 2019 roku, po prostu większościowe zwycięstwo PiS. Dysponując dziś ponad 36-procentowym poparciem musimy zrobić wszystko, by zwiększyć je jeszcze o 5-6 proc., co da nam możliwość ponownych samodzielnych rządów. I to jest naszym celem.

Zgłosił Pan kilka dni temu wraz z Waldemarem Budą projekt uchwały, wzywającej premiera Donalda Tuska do podjęcia na najbliższej Radzie Europejskiej tematu zawieszenia unijnego systemu handlu emisjami. Czy można się łudzić, że w tym powyborczym już czasie jest w ogóle jakakolwiek szansa na najmniejszą choćby reakcję w tej sprawie premiera Tuska?

To jest najważniejsza kwestia dla polskiej gospodarki oraz wszystkich polskich rodzin. Ceny energii i ciepła rosną bowiem u nas właśnie dlatego, że rosną unijne uprawnienia do emisji CO2. W związku z tym powinniśmy walczyć z problemem. Ta obecna uchwała nawiązuje do zgłoszonej przeze mnie przed kilku laty uchwały, która była głosowana 9 grudnia 2021 roku przed posiedzeniem Rady Europejskiej, na której ówczesny premier Mateusz Morawiecki postawił rekomendowany przeze mnie postulat zawieszenia handlu emisjami. I trzeba to przypominać oraz podkreślać, że ówczesna opozycja - Platforma Obywatelska w sposób antypaństwowy nie poparła wówczas polskiego rządu w jego walce o niskie ceny energii i ciepła dla Polski. Z danych, jakie uzyskałem od obecnego ministerstwa klimatu i środowiska wynika, że w obecnej perspektywie budżetowej Polska straci na handlu emisjami ponad 100 mld zł, a przecież w ramach dotacji z UE dostajemy tylko 520 mld zł. Ten koszt handlu emisjami generuje w efekcie wzrost cen energii i ciepła. My walczymy o to, żeby te 100 mld zł pozostały w polskiej gospodarce i przeznaczone zostały na polskie inwestycje. I my w przeciwieństwie do PO z czasów jej znajdowania się w opozycji, wsparlibyśmy premiera Tuska, gdyby zdecydowałby się tu zawalczyć na forum unijnym o interes Polski i Polaków. Jesteśmy bowiem opozycją konstruktywną.

Bardzo dziękuję za rozmowę.