Fronda.pl: Podobnie jak to było latem, Polacy oczekiwali wczoraj, że prezydent Ukrainy publicznie przeprosi za Rzeź Wołyńską. W czasie przemówień na dziedzińcu Zamku Królewskiego tematu nie poruszył jednak ani Wołodymyr Zełenski, ani Andrzej Duda. Czuje się Ksiądz rozczarowany?
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Przede wszystkim jestem rozczarowany postawą polskiego prezydenta. Pan Andrzej Duda od ośmiu lat obiecuje przy różnych okazjach, że doprowadzi do pochowania Polaków pomordowanych na Kresach Wschodnich przez nacjonalistów ukraińskich oraz polskich żołnierzy, którzy w czasie I i II wojny światowej zginęli na tych terenach. Tych obietnic i deklaracji było bardzo wiele, ale do tej pory nie zostały spełnione.
Wczoraj wydawało się, że nadarzyła się idealna okazja, aby przynajmniej powiedzieć, co boli Polaków w relacjach polsko-ukraińskich. Tymczasem mieliśmy niestety przede wszystkim festiwal przeróżnych, emocjonalnych zwrotów. Zwrotów bardzo osadzonych o taki polski romantyzm, wręcz – muszę powiedzieć – mitomaństwo. Natomiast konkretów w sprawie Wołynia nie było żadnych. W mojej ocenie prezydent Andrzej Duda zmarnował chyba już ostatnią szansę na rozwiązanie tego bardzo bolesnego problemu.
A jak odebrał Ksiądz przemówienie prezydenta Zełenskiego?
Trzeba przyznać, że on jest bardzo dobrym aktorem. O wiele lepiej panuje nad swoimi emocjami, niż robi to prezydent Duda. To, co chciał osiągnąć, to osiągnął. Jego celem było przede wszystkim zachęcenie Polaków do jeszcze większej aktywności, do wspierania Ukrainy. On swoją rolę jako prezydent Ukrainy spełnił.
Rozczarowujące natomiast było to, że podobnie jak prezydent Duda, nie podjął wątku zakazu ekshumacji. Wspomniał wprawdzie, że to źle, iż taki zakaz obowiązuje, ale było to jedynie delikatne dotknięcie problemu. Nie padło słowo przepraszam, nie padły żadne konkrety. Myślę, że prezydent Zełenski poszedł o jeden krok dalej w stosunku do prezydenta Dudy. Niemniej, obaj prezydenci wyraźnie nie mają dobrej woli, żeby tę sprawę rozwiązać.
Nieco inną postawę od prezydenta przyjęła strona rządowa. Premier Mateusz Morawiecki na wspólnej konferencji prasowej oświadczył, że rozmawiał z ukraińskim przywódcą o Wołyniu, prezentując mu polskie żądania dot. ekshumacji. Rzecznik MSZ wskazał dziś, że Wołodymyrowi Zełenskiemu wprost powiedziano, iż bez „jakiejś formy rozliczenia wspólnego z tą zbrodnią, rozliczenia związanego z pamięcią, stosunków polsko-ukraińskich się nie rozwiąże”. Te wypowiedzi można odczytywać jako jakiś przebłysk nadziei?
Rzeczywiście, istnieje pewna różnica. Prezydent świadomie przemilcza problem. Myślę, że przyjął wizję określaną przez Niemców zwrotem „zamilczeć na śmierć”. Widać, że prezydent chce za wszelką cenę doprowadzić do sytuacji, w której sprawa w ogóle przestanie funkcjonować w świadomości Polaków. Premier Mateusz Morawiecki ma inną metodę. On ciągle mówi, że będzie na ten temat w przyszłości rozmawiał z prezydentem Zełenskim. Nie ukrywa więc tego tematu, ale też nic nie robi. Słyszałem pana Morawieckiego jeszcze jak był wicepremierem w rządzie pani Beaty Szydło, słyszałem wypowiedzi samej pani Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego już jako premiera. I co z tego, że oni to mówią, skoro nic na dobrą sprawę nie osiągają? Mija osiem lat obecności Morawieckiego w rządzie i nic nie zrobił. Efekt jest więc dokładnie taki sam jak w przypadku prezydenta Dudy. Nie ma żadnych konkretów. Dokąd można mówić, że się będzie o tym mówiło? Polska daje tak ogromną pomoc materialną Ukrainie – nie jestem przeciwny tej pomocy – a jednocześnie nie próbuje nic osiągnąć w tak istotnej dla relacji polsko-ukraińskich sprawie. Tymczasem sprawa ta jest jak tykająca bomba, która lada moment może znów wybuchnąć konfliktami.
Od lat powtarza się hasło, że to nie jest dobry czas na mówienie o Rzezi Wołyńskiej. Dziś Polska jest najpopularniejszym krajem na Ukrainie, a prezydent Polski Andrzej Duda jednym z trzech najbardziej cenionych światowych polityków w tym kraju. Polska przekazuje napadniętej Ukrainie ogromne wsparcie, a Ukraińcy doświadczają barbarzyńskich zbrodni, co rodzi w nich żądanie sprawiedliwości. Można sobie wyobrazić lepszy czas od obecnego na to, by domagać się od Ukrainy uznania zbrodni z przeszłości i upamiętnienia ich ofiar?
To hasło obowiązuje od ponad trzydziestu lat budowania relacji między wolną Polską i niepodległą Ukrainą. I cały czas słyszymy, że to jeszcze nie jest ten czas. To na miłość Boską, kiedy będzie wreszcie czas? Jeśli w ciągu trzydziestu lat nigdy nie było momentu na taką rozmowę, to znaczy, że nigdy go już nie będzie. Przed wojną nie, w czasie wojny nie – no to kto wierzy, że po wojnie ktoś będzie rozmawiał na ten temat? Zresztą, tu nie chodzi już o rozmowy, bo nie ma o czym rozmawiać. Chodzi o zniesienie zakazu i rozpoczęcie ekshumacji. To jest cel. Mówienie, że nie możemy teraz rozmawiać, ale będziemy za jakiś czas, jest kompletnie pozbawione sensu.
Tutaj już doszło do ogromnej porażki. Słuchałem wypowiedzi rzecznika MSZ, pana Łukasza Jasiny, o której Pan wspomniał. To jest przelewanie pustego w próżne. Widać, że nie ma żadnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu. Jeśli nie ma pomysłu, to te słowa nie mają żadnej wartości.
Co jest przyczyną tych wszystkich uników? Wiele mówi się dziś o działaniach rosyjskich służb, których celem jest wzbudzanie w Polakach niechęci do Ukraińców. W przestrzeni medialnej pojawia się coraz więcej głosów próbujących wywołać w Polakach wrogość do Ukraińców w kontekście ludobójstwa na Wołyniu. Być może, gdyby wczoraj prezydent Zełenski po prostu przeprosił, w dużej mierze zamknęłoby to usta autorom takich publikacji. Bez takich przeprosin da się uniknąć eskalacji tych negatywnych emocji w Polsce?
To oczywiste, że nierozwiązanie tego problemu jest na rękę naszym wrogom. W tym przypadku Rosji, ale także Niemcom i innym krajom, które nie życzą dobrze Polsce. Dlatego, że dopóki się tego problemu nie rozwiąże, on będzie wracał jak bumerang. Więc gdyby wczoraj – i tu zgadzam się z tym, co Pan mówi – jeden i drugi prezydent zdobyli się wreszcie na odwagę i powiedzieliby o tym problemie, to odebraliby argumenty stronie rosyjskiej. Odebraliby tę amunicję, którą może propaganda rosyjska wykorzystywać. Tego nie zrobiono, kolejny raz dokonując tzw. grzechu zaniechania.
Równocześnie ma się pretensje do wszystkich tych, którzy ten temat poruszają. Ciągle doświadczam tego, że nawet krewni pomordowanych są wyzywani od „ruskich agentów”, „ruskich onuc”… No oczywiście, można rzucać kamieniami w te rodziny, opluwać itd. Ale czy to rozwiązuje jakikolwiek problem? W tej chwili mamy sytuację podobną do sytuacji w PRL-u. W okresie komunizmu każdy, kto podjął temat zbrodni katyńskiej, był wskazywany jako agent amerykański i oskarżano go o służbę na rzecz imperializmu. Po upadku komunizmu dzieje się podobnie. Jakiekolwiek podjęcie tematu zbrodni ludobójstwa na Kresach przez rodziny, przez organizacje społeczne, przez ludzi związanych z Kresami – jest tak samo atakowane. Doszło moim zdaniem do totalnej paranoi. Ten węzeł gordyjski, tak mocno już zaplątany również z winy prezydenta Andrzeja Dudy, można przeciąć wyłącznie w jeden sposób. Po prostu decyzją o cofnięciu zakazu ekshumacji i rozpoczęciem tych ekshumacji. Po wczorajszych wystąpieniach nie widać niestety, aby którykolwiek prezydent w ogóle wykazywał jakąkolwiek wolę w tej sprawie.
Dziś Wielki Czwartek. Katolicy kierują swoje myśli w stronę kapłanów. Na Kresach zginęło ich wielu. Może to również rola dla Kościoła, aby mocniej upomniał się o pamięć o nich i podjął jakiejś mediacji w tej sprawie?
Kościół absolutnie abdykował ze swojej roli w tych sprawach. Wczoraj nie było ani jednego przedstawiciela Kościoła. Doszło do spotkania przedstawicieli dwóch narodów w ważnej sprawie, ale Kościół był nieobecny. Doświadczyłem tego w ub. roku na Skwerze Wołyńskim, w czasie uroczystości 11 lipca. Prezydent Duda mówił wtedy: „witamy serdecznie księży arcybiskupów i biskupów…”. Problem w tym, że ani jednego tam nie było. To więc pokazuje, że tutaj Episkopat głosuje nogami. Nie chce się w to zaangażować i moim zdaniem popełnia kolejny bardzo poważny błąd. Bo przede wszystkim zginęli wierni Kościoła rzymskokatolickiego. Zginęło bardzo wielu kapłanów. Około 160 ofiar to księża, siostry zakonne i klerycy. Do mordów bardzo często dochodziło w kościołach. Dochodziło do nich w czasie sprawowania Mszy świętych, w czasie nabożeństw wielkanocnych. Mordowano w czasie uroczystości Wielkiego Tygodnia. W Janowej Dolinie polscy katolicy byli mordowani w noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Oddziały UPA świadomie wybrały tę datę, aby zamordować jak najwięcej Polaków.
Jeżeli Kościół milczy, to de facto sam przykłada rękę do tego węzła gordyjskiego. Tu aż się prosi o to, żeby Kościół wskazał politykom drogę rozwiązania. Widać niestety, że ta choroba dotknęła nie tylko elity polityczne, ale także władze kościelne.