Donald Trump natomiast otworzył wszystkie karty. Jego administracja wielokrotnie deklarowała iż dla Europy nadszedł czas, by samodzielnie wziąć na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo kontynentu. Że Stany Zjednoczone nie są już po prostu zdolne do zagwarantowania tego bezpieczeństwa w obliczu innych zagrożeń, takich jak zagrożenie stwarzane przez Chiny w rejonie Indo-Pacyfiku. Te deklaracje poparte były odpowiednimi działaniami. Pentagon ogłosił plany daleko idących cięć. Zlikwidowano albo zredukowano wiele programów rozwoju i zakupu nowego sprzętu dla US Army. Są też plany redukcji ilości brygad w US Army i Gwardii Narodowej USA. Stany Zjednoczone planują wycofanie cześć swoich sił lądowych z Europy (przypomnę, że w Europie stacjonują na stałe tylko 2 amerykańskie brygady i kolejne dwie na zasadzie rotacyjnej). Dowództwo US Army w Europie ma zostać połączone z dowództwem operacyjnym w Afryce. Sekretarz obrony Pete Hegseth nie wziął udziału w ostatnim posiedzeniu grupy Rammstein - stworzonej przez USA dla koordynacji wsparcia militarnego Ukrainy w jej wojnie z Rosją, co jest już wyraźnym sygnałem, iż wojna w Europie jest przede wszystkim sprawą Europy. Administracja Donalda Trumpa dotychczas nie udzieliła Ukrainie żadnego wsparcia i nie wydała na to ani jednego dolara pomimo że poprzednia administracja zostawiła obecnej ok 3,5 mld dolarów dostępnych do wydania na ten cel. Wszystko to razem tworzyło duże obawy odnośnie przyszłości amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy, odstraszania które te gwarancje dawały Europie, jedności sojuszu NATO i nawet jego istnieniu. Bo oprócz tych konkretnych działań ze strony amerykańskiej Donald Trump niejednokrotnie również robił bardzo dwuznaczne deklaracje dotyczące artykułu 5 NATO i temu na ile USA są gotowe bronić swoich sojuszników. Nie wspominając już o sugestiach dotyczących przejęcia Kanady czy Grenlandii przez USA, które są częścią NATO. 

Ta sytuacja stworzyła bardzo niskie oczekiwania wobec szczytu NATO w Hadze. Państwa europejskie przestraszone wizją wycofania się parasolu bezpieczeństwa USA nad nimi, rozpoczęły mocno spóźniony i powolny - ale jednak - proces mobilizacji swoich własnych sił, by podnieść wydatki na obronność, zwiększyć własne zdolności militarne i produkcyjne. Na to jednak potrzebować będą czasu i żeby mieć ten czas, Europa również w tym roku zmobilizowała się, by zwiększyć swoje wsparcie dla walczącej Ukrainy. Kraju, który z kolei daje Europejczykom ten czas ściągając na swoje barki potencjał rosyjski. Zmieniła się forma w jakiej państwa zachodnie wspierają Ukrainę. Teraz to już nie jest zwykłe wysyłanie sprzętu i amunicji na Ukrainę, tylko inwestycje w ukraińską własną rozbudowaną produkcję i wspólna z Ukrainą produkcja uzbrojenia na potrzeby tak Europy, jak i samej Ukrainy. 

Z drugiej strony można też zauważyć, że europejscy liderzy starają się z całych swoich sił nie narażać się Donaldowi Trumpowi i umownie zatrzymać Amerykanów w Europie na tak długo na ile się da. Widać to z wizyt premiera Wielkiej Brytanii czy prezydenta Francji w USA. Podczas szczytu NATO w Hadze, sekretarz generalny Mark Rutte utrzymywał bardzo przyjazny ton wypowiedzi wobec Amerykanów, który często po prostu przechodził już do otwartego pochlebstwa wobec obecnej administracji i przede wszystkim prezydenta Trumpa. Wszystko po to by przywódca amerykański czuł się doceniony i jego ego czuło się usatysfakcjonowane podczas szczytu w Europie.

Ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie również rzutują na nastroje panujące na szczycie NATO. Donald Trump przyjechał na szczyt czując się zwycięzcą, który nie tylko przyczynił się do pokonania Iranu, ale i dokonał tego bez uwikłania USA w długotrwałą wojnę w tym regionie. Minął również już okres ostrych napięć w stosunkach amerykańsko-ukraińskich. Administracja Trumpa nadal nie jest gotowa na wywieranie nacisków na Rosję, by ta zgodziła się na jakieś kompromisowe rozwiązanie. Naciska natomiast na Ukrainę, by ta była bardziej uległa wobec Rosji, jak to było wiosną tego roku. Mimo, że Ukraina nie otrzymuje dodatkowego wsparcia ze strony USA teraz, administracja Trumpa pozwoliła jednak by pozostałości tych wielkich pakietów, których udzieliła Ukrainie poprzednia administracja dotarły do Kijowa. Oprócz tego są pierwsze niewielkie kontrakty, zgodnie z którymi Ukraina otrzymała możliwość zakupu niektórych krytycznie ważnych dla siebie części zamiennych oraz innego sprzętu i amunicji, co jest jej potrzebne na froncie. Myślę, że można też już z pewnością powiedzieć, że administracja Truma jest o wiele bardziej sceptycznie nastawiona do Kremla dzisiaj niż była na początku roku. 

Wobec tego wyniki szczytu, które w innej sytuacji można byłoby uważać za niejednoznaczne, w obecnych warunkach są traktowane jako prawdziwy sukces. Kraje członkowskie uzgodniły plan zwiększenia wydatków na obronność do 5 procent PKB w ramach których na siły zbrojne i zakup uzbrojenia ma być wydawane 3,5%, a kolejne 1,5% na infrastrukturę i logistykę. Ten poziom wydatków ma zostać osiągnięty do 2035 roku. Ponadto w postanowieniu NATO wpisano zwiększenie wydatków na długofalowe wsparcie militarne Ukrainy, co ma pochodzić także z tych środków. Takie decyzje szczytu z pewnością nie ucieszą włodarza Krmela.

Z drugiej strony podczas szczytu ujawniły się sprzeczności, które istnieją pomiędzy krajami wschodniej części Sojuszu oraz krajami zachodniej i południowej Europy, które nie odczuwając bezpośredniego zagrożenia ze strony Rosji podważały realność planu tak dużego zwiększenia wydatków. Dotyczy to m.in. Belgii, Hiszpanii, Portugalii. Poza tym samo zwiększenie wydatków niestety nie oznacza zwiększenia zdolności. Osiągniecie celu 5% może wiązać się ze stosowaniem "kreatywnej księgowości", zaliczając do tych wydatków rzeczy nie związane bezpośrednio z obronnością. O wiele więcej sensu miałoby określenie konkretnych zdolności, które kraje członkowskie mają posiadać, by być w stanie ... na przykład odstraszyć skutecznie Rosję. Odpowiednią ilość wojsk w gotowości bojowej, odpowiednią logistykę czy odpowiednią ilość systemów uderzeniowych i obrony przeciwlotniczej. Kraje członkowskie jednak nie są jednak obecnie jeszcze gotowe brać na siebie podobnych konkretnych zobowiązań.

Ale najważniejszym sukcesem tego szczytu było to, że NATO zachowało swoją jedność. Ważne było to, że strona amerykańska potwierdziła swoje zaangażowanie w ramach Sojuszu, a organizacja dalej jest gotowa umacniać wschodnią flankę i wspierać Ukrainę w jej wysiłku obronnym. Nawet jeżeli są to tylko deklaracje, będące kontynuacją wcześniejszych wypowiedzi amerykańskich decydentów, obecnie brzmią jako skorygowanie stanowiska w pozytywną dla NATO stronę. Pomimo, że kwestia potencjalnego dołączenia Ukrainy do NATO nie była podejmowana na szczycie, nie było też żadnych deklaracji o niemożliwości jej przystąpienia do sojuszu w przyszłości. Wręcz przeciwnie, faktycznie została potwierdzona otwarta droga dla Ukrainy do Sojuszu. Co również jest sygnałem dla Rosji, która swoją możliwość zawarcia dobrego "dealu" z USA - z punktu widzenia Trumpa - przegapiła. Amerykańska administracja już nie deklaruje na samym wstępie NIE dla Ukrainy w NATO jako prezentu dla Rosji i nie wyklucza zaproszenia Kijowa do podjęcia rozmów.   

Jak więc można określić wyniki szczytu w NATO? Jeżeli mielibyśmy zrobić krótkie podsumowanie to można powiedzieć tak: Nie jest źle. Mogłoby być lepiej, ale najważniejsze, że mogłoby być również o wiele gorzej.

Mikołaj Susujew