Putin, przywołując rozmowy z Ramzanem Kadyrowem, wskazał na jego wielodzietną rodzinę jako wzór do naśladowania i zasugerował, że wczesne małżeństwa są elementem godnym uznania. Wypowiedź ta padła w kraju, w którym prawo formalnie zakazuje małżeństw dzieci, co tylko spotęgowało oburzenie. Dla wielu Rosjan z regionów centralnych i północnych, identyfikujących Rosję z tradycją prawosławną, była to granica, której – jak dotąd – sam prezydent nie przekraczał publicznie.

Reakcja środowisk ultra-patriotycznych była szczególnie gwałtowna, ponieważ już wcześniej krążyły w nich podejrzenia dotyczące osobistych sympatii religijnych Putina. Zostały one podsycone w 2024 roku, gdy podczas wizyty w jednym z meczetów rosyjski przywódca ceremonialnie ucałował Koran. Gest ten, choć dyplomatyczny i symboliczny, w oczach radykalnych zwolenników Kremla urósł wręcz do rangi dowodu na porzucenie prawosławia i zwrot ku islamowi.

W przestrzeni medialnej pojawiły się również komentarze ekspertów. Rosyjski politolog Stanisław Biełkowskij wskazywał, że ewentualne „przejście” Putina na islam – jeśli w ogóle miałoby miejsce – byłoby działaniem czysto pragmatycznym, nastawionym na zdobycie przychylności muzułmańskich elit, zwłaszcza z regionu Zatoki Perskiej. W tej interpretacji religia nie jest kwestią wiary, lecz narzędziem politycznym, wykorzystywanym w zależności od aktualnych potrzeb Kremla.

Biełkowskij posunął się jeszcze dalej, twierdząc, że w rosyjskim systemie władzy realnie dominuje nie chrześcijaństwo ani islam, lecz swoisty „kult mamony”, a symbole religijne pełnią funkcję dekoracji. Taka ocena dość dobrze oddaje skalę konsternacji, jaka zapanowała wśród dotychczasowych zwolenników Putina. Dla nich grudniowa „gorąca linia” stała się momentem, w którym mit ideologicznej spójności władzy został poważnie nadwyrężony.