Pamiętam pierwsze wystąpienia papieża Leona XIV adresowane do pracowników watykańskich. Ojciec Święty mówił do samej Kurii Rzymskiej, czyli najważniejszego aparatu władzy w rękach papieża – aparatu na tyle silnego, że niekiedy władzę de facto przejmuje. Przemawiał też do swojego korpusu dyplomatycznego, czyli struktury niemal równie wpływowej co Kuria Rzymska. W obu przypadkach był niesamowicie ugodowy. Wychwalał jedną i drugą grupę, podkreślał jej przeszłe zasługi, jej znaczenie dla dobrego funkcjonowania Kościoła… W przypadku Kurii Rzymskiej posunął się nawet do żartobliwego stwierdzenia, które podkreślało, że kurialiści są niejako ważniejsi od samego papieża: papieże przychodzą i odchodzą, a Kuria Rzymska trwa, mówił nie bez racji Leon XIV.
Wydaje się jednak, że część z tej koncyliacyjnej postawy po prostu się ulotniła. Moją uwagę wzbudziło przemówienie do kurialistów, które Ojciec Święty wygłosił w poniedziałek 22 grudnia. To standardowe wystąpienie, papieże zwykle na kilka dni przed Bożym Narodzeniem spotykają się z pracownikami Kurii Rzymskiej, by złożyć im życzenia i wygłosić swoiste krótkie rekolekcje. Tym razem Leon XIV nie był już tak słodki, jak na początku pontyfikatu. Zamiast kurialistów chwalić, niemal jawnie ich ganił. Wskazywał na głębokie podziały; ideologizację; uleganie pokusom różnych uproszczeń; sugerował, że toczą się wewnętrzne konflikty o władzę; że Kuria Rzymska nie jest aparatem realizacji misyjnego dzieła Kościoła, ale raczej przeszkodą w tym zakresie…
W jakiejś mierze Leon XIV zdawał się powtarzać to, co swego czasu powiedział kurialistom papież Franciszek. Jorge Mario Bergoglio wygłaszając swoje pierwsze Bożonarodzeniowe wystąpienie do Kurii Rzymskiej wskazywał na główne „choroby” kurialne. Lista była brutalna, wręcz agresywna, jakby stek obelg. Do tego Leon XIV się nie posunął, ale napięcie dało się wyczuć. Dla porównania, kiedy Benedykt XVI wygłaszał pierwsze Bożonarodzeniowe przesłanie do Kurii Rzymskiej, skupił się na tajemnicy zła w świecie, odczytaniu II Soboru Watykańskiego oraz problemach współczesności. Żadnego piętnowania kurialistów, żadnych obelg, żadnych przygan.
Robert Prevost nie jest w Watykanie zupełnie nowy. Trafił tam w 2023 roku jako prefekt Dykasterii ds. Biskupów. To jednak dopiero dwa lata. Jorge Mario Bergoglio miał jeszcze mniej czasu: przed objęciem urzędu papieskiego Kurii Rzymskiej nie znał w ogóle, posługiwał przecież w Buenos Aires. Co innego Józef Ratzinger – zanim został papieżem, spędził w Watykanie ponad dwadzieścia lat. Kurialne przywary, problemy, trudności – nic go nie zaskakiwało, znał to nazbyt dobrze.
Franciszek był Kurią Rzymską głęboko rozczarowany, bardzo niezadowolony – i wkrótce nieledwie zerwał z nią współpracę. Zaczął budować swoją własną, paralelną strukturę władzy, opartą na sympatiach i antypatiach, zaufanych ludziach, a nie na biurokratycznym aparacie. Miało to swoje dobre strony, ale złe chyba przeważały. Jorge Mario Bergoglio wygłaszał rozmaite dziwaczne oświadczenia, niekonsultowane z Kurią Rzymską; publikował nawet nieprzemyślane i źle przygotowane dokumenty, o których kurialne urzędy nic nie wiedziały…
Mam nadzieję, że papież Leon XIV, nagle skonfrontowany z rzeczywistością kurialną „od góry”, z zupełnie innej perspektywy niż przez krótki okres jako prefekt, nie pójdzie w tę samą stronę. Kiedy słyszałem jego pierwsze słowa skierowane do Kurii Rzymskiej, koncyliacyjne i dyplomatyczne, miałem nadzieję na odwrót od „brutalności” Franciszka. Wydaje się jednak, że może być różnie.
Rozumiem chęć „oczyszczenia” Kurii Rzymskiej. Benedykt XVI, mimo że znał ją tak dobrze, w czasie swojego pontyfikatu nazbyt mocno odczuł złośliwość i potęgę niektórych kurialistów. Należy to jednak chyba do „krzyża” papieża. Próba frontalnej konfrontacji z tym potężnym aparatem władzy może skończyć się tak, jak za Franciszka – nieustannymi katastrofami. Oby tak nie było.
