Gdy rok temu polityk brytyjskiej partii pracy przejmował władzę z rąk konserwatysty hindusa Rishi Sunaka – rozanieleni brytyjscy publicyści liberalni zapowiadali odrodzenie dumnej Brytanii po „hańbie” Brexitu. Rok później portal „politico”, które często wspiera lewicę –jest dziś bezlitosny. „Keir Starmer stracił kontrolę nad swoją partią i nad polityką fiskalną kraju” –ogłasza portal. We wtorek 1 lipca pod wpływem buntu we własnej partii musiał doprowadzić do tak daleko idących zmian w projekcie obniżenia zasiłku dla niepełnosprawnych i przycięcia zasiłków socjalnych, że skończyło się to ogromną utratą autorytetu mieszkańca słynnego domu premierów z Downing Street 10. Premier zrzekł się związanych ze swoim projektem oszczędności, aby nie zostać zlinczowany we własnej partii. Tyle, że złagodzenie projektu oddala wypełnienie coraz większej dziury w budżecie. Keir Starmer obiecywał trudne decyzje gospodarcze, aby uniknąć podwyżek podatków lub pożyczek. Teraz gdy musiał zrejterować z podkulonym ogonem pod wpływem rozwścieczonych obrońców poziomu życia najbiedniejszych nadal musi się głowić jak poradzić sobie z faktem, że brytyjski dług publiczny wynosi 100% produktu krajowego brutto. Ale zdaniem wielu analityków Brytyjczycy nie mają do czynienia z problemem budżetu tylko z „problemem Starmera”. Rządzący od roku premier jest niekonsekwentny i w zygzakach jego polityki pogubili się już nawet najwięksi jego zwolennicy. Sam Starmer przyznaje szczerze, że napotkał trudności, o istnieniu których nie zdawał sobie sprawy. Samokrytycznie przyznał, że gaszenie pożarów na arenie międzynarodowej (jak na przykład zaangażowanie w pomoc dla Ukrainy) zajęło mu czas i energię, którą mógł przeznaczyć na rozwiązywanie problemów kraju. Przykładem skakania Starmera od ściany do ściany jest kwestia imigrantów. Rok temu bulwersujący fakt mordu syna rodziny azylantów z Rwandy na trójce małych dzieci wywołał w Wielkiej Brytanii zamieszki, których centrum było miasto Southport. Wtedy Starmer zobowiązał policję do bardzo brutalnego stłumienia demonstracji białych mieszkańców miasta. Tyle, że liczba przybyszy z krajów Trzeciego Świata, którzy przepływają przez kanał La Manche w pontonowych łodziach bardzo wyraźnie się zwiększyła. Próbując tonować nastroje Keir Starmer chciał pokazać, że też rozumie obawy białej społeczności i ostrzegł, że „Wielka Brytania może stać się wyspą obcych”.
Na to jednak zareagowali furią zwolennicy lewicy, którzy uważają każde rozróżnienie swoi – obcy za ksenofobię i faszyzm. Starmer oczywiście gorąco przepraszał i wybierając określenie „wyspa obcych” nie zauważył jego ksenofobicznego charakteru i chciał tylko wykazać, że rozumie obawy zwykłych ludzi. „Powinienem przemyśleć tę mowę trochę bardziej” – wyjaśnił skonfundowany premier. Na szczęście dla Starmera konserwatyści ciągle nie potrafią się podnieść z szoku, jaki w ich partię wpędził Rishi Sunak. Ponadto do kolejnych wyborów jeszcze sporo czasu. A jednak Keir Starmer to dobry przykład szerszej tendencji. System dworski, jaki panuje w wielu zachodnich partiach, premiuje na najwyższe stanowiska bezideowych cyników i więźniów politycznej poprawności. Nawet tak drobna alternatywa dla ujednoliconego przekazu w postaci mediów społecznościowych budzi niechęć lewicowych zwolenników walki z tzw. mową nienawiści. Z drugiej strony nastroje wyborców widzących na własne oczy jak niekontrolowana migracja pozwala dostać się na wyspy nożownikom i gwałcicielom wymusza nawet tak obłym politykom jak Keir Starmer pewne zwiększenie skuteczności policji. A wtedy lewica w Labour Party reaguje furią. I tak liderzy lewicy szarpią się pomiędzy zdrowym rozsądkiem a histeriami w łonie swojej partii. Nie przypomina to państwu rządów Donalda Tuska?