Bolecki i Gociek pokazali coś zupełnie innego: ogromny, rozgałęziony ruch twórczy, który – obok związkowców, podziemnej prasy i opozycyjnych struktur – stał się jednym z najważniejszych frontów walki z komunizmem. Frontem, który po 1989 roku niesprawiedliwie okrzyknięto „czarną dziurą lat 80.”.

Nie pięć książek, lecz dziesiątki nazwisk

Prof. Bolecki od razu odrzucił popularną figurę, którą przez lata powtarzano w krytyce: „pokażcie mi chociaż jeden dobry wiersz, który ocalał z literatury stanu wojennego” albo „wskażcie chociaż trzy tytuły dobrych książek, albo pięć”. Taki sposób stawiania sprawy miał sugerować, że z całego dekadowego wysiłku twórców da się „wydłubać” co ledwie kilka godnych wzmianki książek – reszta zaś to okolicznościowa publicystyka prozą i czasem wierszem.

Tymczasem, jak przypomniał prof. Bolecki, lista autorów jest imponująca. W prozie są to: Marek Nowakowski, Jarosław Marek Rymkiewicz, Tadeusz Konwicki, Anna Bojarska, Władysław Terlecki, Bronisław Wildstein. W poezji: Zbigniew Herbert, Jan Polkowski, Stanisław Barańczak, Adam Zagajewski, Tomasz Jastrun, Antoni Pawlak. Do tego dochodzą jeszcze dramaty Sławomira Mrożka czy Władysława Zawistowskiego. Pozostaje też ogromny blok eseistyki oraz fenomen przekładów, zwłaszcza literatury emigracyjnej i twórców z innych krajów bloku komunistycznego.

Krótko mówiąc: zamiast szukać z lupą trzech „ocalonych” tytułów, trzeba mierzyć się z dziesiątkami ważnych książek i nazwisk. To raczej krytyka – podkreśla profesor – „samolikwidowała” dorobek tego okresu, niż sama literatura miałby się okazać miałką.

Czym właściwie jest „literatura stanu wojennego”?

Rozmówcy zgodzili się, że samo pojęcie wymaga poszerzenia. Czy chodzi tylko o teksty powstające między 13 grudnia 1981 r. a 22 lipca 1983 r.? Czy może o całą dekadę lat 80.? A może nawet o dzieła, które powstawały później, ale wyrastały z tamtego doświadczenia?

Bolecki wskazywał na kilka poziomów:

  • literatura pisana „w środku wydarzeń” – wiersze, proza, dramat, dzienniki powstające tuż po 13 grudnia i w kolejnych latach;

  • literatura pamiętnikarska i dziennikowa, publikowana po latach, jak dzienniki Jana Józefa Szczepańskiego czy świeżo wydany dziennik stanu wojennego Marka Oramusa;

  • utwory powstające już w III RP, ale wciąż mierzące się z doświadczeniem stanu wojennego – jak „Wroniec” Jacka Dukaja;

  • oraz tekstów pisanych wcześniej, które z perspektywy czasu okazały się znakomitą zapowiedzią nadchodzącej katastrofy – jak „Moc truchleje” Janusza Głowackiego, zamykająca się złudnym przekonaniem, że „teraz już jakoś pójdzie”.

W tym sensie literatura stanu wojennego to nie tylko kalendarzowa etykietka, lecz cały szeroki nurt pisania o komunizmie, oporze, losie Polski między Wschodem a Zachodem – od drugiego obiegu końca lat 70. po dzieła publikowane długo po 1989 roku.

Drugi obieg jako „powstanie w świadomości”

Kluczową tezą prof. Boleckiego było stwierdzenie, że najważniejsze antykomunistyczne powstanie nie odbyło się wyłącznie w stoczniach, kopalniach i na ulicach, ale również w sferze ducha.

To właśnie pisarze, poeci, eseiści, tłumacze, redaktorzy drugoobiegowych pism i wydawnictw – NOW-ej, „Zapisu”, „Pulsu”, „Kultury” paryskiej, londyńskiego „Pulsu” czy „Biblioteki Kultury” – podjęli świadomą decyzję, by tworzyć poza cenzurą, a więc poza systemem. W połowie lat 70. część środowiska literackiego faktycznie skończyła z komunizmem, zanim PRL formalnie upadł – po prostu przestała uznawać państwowy obieg za jedyną przestrzeń kultury.

To miało ogromne konsekwencje:

  • do Polski wróciła literatura emigracyjna – Miłosz, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Józef Mackiewicz i wielu innych;

  • pojawiła się masa podziemnych czasopism, w których obok analiz politycznych i tekstów historycznych regularnie drukowano prozę, poezję i eseje;

  • tysiące czytelników po raz pierwszy zetknęły się z pełnym obrazem najnowszej historii, z alternatywnym wobec komunistycznej propagandy językiem opisu świata.

Ten wielki obieg nieoficjalnego słowa stał się „firewallem” dla ideologii – zaporą, która uniemożliwiała całkowite skolonizowanie polskiej wyobraźni przez propagandę.

Nowa Fala: odzyskanie języka, utrata „my”

Ważnym wątkiem rozmowy była rola pokolenia Nowej Fali – zwłaszcza Stanisława Barańczaka oraz tandemu Adam Zagajewski / Julian Kornhauser.

Barańczak ze swoim fenomenalnym słuchem językowym przeprowadził – jak mówił Gociek – „operację na języku”: obnażył propagandową nowomowę PRL-u, pokazał jej fałsz, zakłamanie i przemoc ukrytą w pozornie neutralnych formułach. Dzięki temu czytelnik mógł zobaczyć, jak język władzy deformuje rzeczywistość i jak opór zaczyna się od nazwania rzeczy po imieniu.

Z kolei w programowym eseju Zagajewskiego i Kornhausera o „świecie nieprzedstawionym” postawiono pytanie: „Dlaczego o tym nie chcecie pisać, panowie?” – domagając się, by literatura nie uciekała od realnych doświadczeń społeczeństwa, ale opisywała to, co system próbuje wypchnąć poza margines.

Bolecki zwracał jednak uwagę na efekt uboczny: tak mocne postawienie na „ja” – indywidualny podmiot - sprawiło, że po stronie „podejrzanych” znalazł się dyskurs wspólnotowy, wszelkie „my”. Za późniejsze dystansowanie się części poetów lat 90. od narodowej czy historycznej wspólnoty – mówił profesor – w jakiejś mierze odpowiada właśnie ta jednostronna, antykolektywistyczna wrażliwość, wyrastająca z doświadczenia totalitaryzmu.

Rosja, Polska i powracające pytania o los historyczny

Rozmowa wielokrotnie wracała do motywu polsko-rosyjskiej konfrontacji. W literaturze stanu wojennego – od poezji (Herbert, Rymkiewicz, Jastrun) po prozę realistyczną i historyczną (Terlecki, Zajdel, Głowacki) – stale powraca pytanie: „gdzie my jesteśmy – na skrzyżowaniu Azji i Europy?”

Literaci tego czasu diagnozowali:

  • niemożność „ugodowego” współistnienia z imperium ze Wschodu;

  • powtarzalność scenariusza Targowicy – gdy własne elity przyzywają obce mocarstwo przeciw własnemu państwu;

  • cykliczność klęsk i zdrad od XVIII wieku po stan wojenny.

W tym sensie – zaznaczył prof. Bolecki – literatura stanu wojennego nie jest jedynie polityczną publicystyką wierszem, lecz kolejnym ogniwem w długim łańcuchu polskiego piśmiennictwa, od romantyków po współczesnych, które próbuje zrozumieć los narodu na niebezpiecznym styku cywilizacji.

Zaangażowana” nie znaczy gorsza

Jednym z najgroźniejszych zabiegów po 1989 roku było – zdaniem Boleckiego i Goćka – wrzucenie całej tej twórczości do worka „literatury zaangażowanej”, z podtekstem: „tendencyjnej, politycznej, więc artystycznie słabszej”.

Profesor przypomniał, że:

  • w PRL-u tym samym epitetem posługiwali się funkcjonariusze krytyki partyjnej, by deprecjonować drugi obieg;

  • po transformacji podobnego chwytu używano już z innej strony – próbując zredukować literaturę oporu do „realizmu antykomunistycznego”, niczym lustrzanego odbicia socrealizmu.

Tymczasem polska tradycja od XVIII wieku to w ogromnej mierze właśnie literatura zaangażowana: od publicystyki Sejmu Czteroletniego, przez romantyzm, po Żeromskiego. Twórczość, która nie tylko „czerni papier”, ale staje się – jak pisał autor „Przedwiośnia” – „doboszem towarzyszącym w marszu poszczególnych kolejnych pokoleń”.

W tym szeregu – przekonywał Bolecki – literatura stanu wojennego ma swoje naturalne miejsce. Jest literaturą wolnych Polaków, którzy w warunkach cenzury i opresji zdecydowali, że nie będą mówić językiem władzy.

Dziedzictwo wciąż do odzyskania

Rozmowa Piotra Goćka z prof. Włodzimierzem Boleckim pokazuje, jak wiele jest jeszcze do zrobienia, by przywrócić właściwe proporcje w opowieści o polskiej kulturze ostatniego półwiecza.

Potrzebne są:

  • rzetelne opracowania – takie jak książka Macieja Urbanowskiego;

  • przypominanie zapomnianych autorów i tytułów – od klasyków drugiego obiegu po powieści fantastyczne i „zapiski z marginesu”, które świetnie opisywały komunizm;

  • wreszcie – odrzucenie wygodnej, ale fałszywej kliszy „czarnej dziury lat 80.”.

Bo jeśli – jak zauważył profesor – najważniejsze powstanie przeciw komunizmowi rozegrało się w sferze świadomości, to bez zrozumienia literatury stanu wojennego nie zrozumiemy ani XX wieku, ani samych siebie.

Mariusz Paszko