Słowa Prusinowskiego wywołały konsternację w środowisku prawniczym. W rozmowie radiowej stwierdził otwarcie:
„Musiałem ukrywać akta, ponieważ jeżeli bym tego nie zrobił, to te akta zostałyby przez nią zabrane i nie doszłoby do wydania tej uchwały”.
W jego ocenie, działanie to było konieczne, ponieważ – jak twierdzi – „w świecie, gdzie prawo nie działa, wygrywa ten, kto ma bejsbola”. Prusinowski mówił wręcz o „pilnowaniu akt”, sugerując, że to sposób na „przetrwanie” w obecnym wymiarze sprawiedliwości.
Sprawa dotyczy skandalicznej uchwały siedmiu sędziów Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych, którzy orzekli, że orzeczenia Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych należy uznać za niebyłe. Uchwała, wydana pod przewodnictwem sędziego Dawida Miąsika – jak twierdzą owo sędziowie - zyskała moc zasady prawnej – co w praktyce oznacza próbę unieważnienia decyzji innych sędziów Sądu Najwyższego, powołanych po 2018 roku przez prezydenta RP.
Sędzia Prusinowski nie tylko przyznał się do ukrywania dokumentów, ale też uznał, że „metodą prawną nie da się rozwiązać tego bajzlu”, co dla wielu komentatorów brzmi jak symboliczna kapitulacja przed własnym etosem sędziowskim.
Wypowiedzi Prusinowskiego to nie pierwszy przypadek jego publicznej krytyki I prezes SN. Już wcześniej współpracował z Waldemarem Żurkiem, obecnym ministrem sprawiedliwości, w działaniach wymierzonych w reformy sądownictwa poprzednich lat. Obaj występowali m.in. na pikietach w obronie Igora Tulei.
Teraz Prusinowski wyraża rozczarowanie, że nawet pod rządami nowego resortu „nie widać postępów”. Jak stwierdził w rozmowie z dziennikarką Renatą Grochal:
„Jestem sceptyczny. Metodą prawną moim zdaniem nie da się rozwiązać tego bajzlu”.
W Sądzie Najwyższym trwają już czynności wyjaśniające w sprawie przydziału akt i sposobu, w jaki doszło do wydania uchwały przez sędziów IPiUS. Według nieoficjalnych informacji, sprawą mogą się zająć zarówno rzecznicy dyscyplinarni, jak i prokuratura.
Prusinowski, zamiast stać na straży prawa, publicznie przyznaje, że działał poza jego ramami – co wielu komentatorów uznaje za rażące złamanie zasad etyki sędziowskiej. Dla opinii publicznej, jego słowa mogą być symbolem głębszego kryzysu: gdy sędzia tłumaczy chaos w wymiarze sprawiedliwości tym, że „ma akta, więc może”, to znaczy, że sprawiedliwość staje się kwestią siły, nie prawa.