Joanna Bątkiewicz-Brożek jest publicystką, autorką książek, filologiem i teologiem. Jest biografem Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo. Niedawno, nakładem Wydawnictwa Esprit, ukazała się jej nowa książka: „Wojownicy Maryi. Rycerze Apokalipsy. Historia i tajemnica”.
Fronda.pl: Działające w Kościele wspólnoty formacyjne przyciągają, co do zasady, uwagę katolików, którzy pragną bardziej zaangażować się w życie religijne. Z Wojownikami Maryi jest inaczej. To wspólnota elektryzująca w Polsce zarówno osoby żyjące blisko Kościoła, jak i osoby wobec Kościoła wrogie. Poświęciła Pani dwa lata, aby poznać ten ruch od środka. Skąd w Pani życiu pojawiło się tak silne zainteresowanie Wojownikami Maryi?
Joanna Bątkiewicz-Brożek: W czasie pandemii zatrzymał mnie taki obraz – była to fotografia z lotu ptaka – mężczyźni w czarnych bluzach z emblematem Matki Bożej na klatach i różańcami w dłoniach, którzy stali w przepisowych odległościach na ulicach jednego z polskich miast. Zajęli cały rynek i okoliczne zaułki. Kilkunastu z nich trzymało na barkach gigantyczną pasyję z ubiczowanym ciałem Chrystusa. Pomyślałam wtedy: kim oni są? Dla mnie była to najwłaściwsza odpowiedź na pandemię. Nie udzieliliśmy jej. A oni mieli tę odwagę, aby wyjść i się modlić.
Później, w czasie pobytu w Medziugorie, przypadkowo spotkałam ks. Dominika. Chmury burzowe już nad nim wisiały. To było bardzo dobre spotkanie i rozmowa. Potem wyszła iskra ze strony wydawnictwa: zrób z nim rozmowę rzekę! Ale on nie chciał, wolał zejść z pierwszego planu. Więc zapadła decyzja: jadę na spotkania do domów Wojowników. W tle cały czas trwał atak na wspólnotę i na samego ks. Chmielewskiego. Paliło mnie to. Zwłaszcza, że wychodziło z wnętrza Kościoła. Wszyscy rzucali oszczepami, ale nikt nigdy nie skontaktował się ani z samym ks. Dominikiem, ani nie rozmawiał z Wojownikami, nie był na ich spotkaniach czy rekolekcjach. A kamienie leciały. Na Facebooku wyzywano ich od sekt, religijnych ekstremistów. Wówczas w sercu zaczęło rosnąć pragnienie, by ta książka była odpowiedzią na te ataki. Ale nie w formie polemiki z atakującymi, a pokazaniem światu z bliska Wojowników Maryi, tego kim są i jak potężne owoce przynosi dzisiaj ich wspólnota. To jest absolutnie fenomen na skalę świata!
Sama, czego się wcześniej nie spodziewałam, przez dwa lata niełatwej pracy przeżyłam czas swoich rekolekcji. W ciągu ponad 20-letniej pracy dziennikarskiej nigdzie nie czułam się tak przyjęta, z takim sercem i szczerością. Zobaczyłam mężczyzn zakorzenionych w Sercu Niepokalanej i przywiązanych do Jezusa sakramentalnego. Patrzyłam na odważnych, postawnych, z krwi i kości mężczyzn, którzy przywracają dziś prawdziwe oblicze męskości. Myślę, że to właśnie jest jeden z powodów ataków na tę wspólnotę.
Te ataki ze strony teologów, czy podnoszone przez nich wątpliwości, doprowadziły do tego, że Komisja Nauki Wiary KEP wydała specjalne oświadczenie na temat Wojowników Maryi i nauczania ks. Dominika Chmielewskiego. Jak sama wspólnota zareagowała na te perturbacje? Wśród Wojowników zaczęły pojawiać się jakieś wątpliwości, zniechęcenie?
Zupełnie nie. Co do oświadczenia Komisji KEP – przyjęto je naprawdę z wdzięcznością. Dla Wojów to bardzo ważne by żyć i poruszać się w jedności z Kościołem. To dało im pokój. Sam ks. Dominik wszelkie uwagi i wskazówki komisji przyjął i zastosował. O tym w książce dokładniej opowiada zresztą ks. bp Włodarczyk. Byłam ponadto zaszokowana postawą Wojowników, którzy mówili odnosząc się do ataków: „te ciosy nam się po prostu należą, bo one z nas uformują człowieka, który autentycznie kocha”. Ks. Dolindo, którego tak kocham, nazywał atakujących go przeciwników swoimi największymi przyjaciółmi, przekonując, że to dzięki nim uczy się kochać. Taką postawę widziałam w Wojownikach Maryi. Wielu mężczyzn mówiło oczywiście, że tak po ludzku to się w człowieku „gotowało”. Ale oni mają swoją Mistrzynię - Matka Boża naprawdę tak kształtuje ich serca i ich życia, aby odpowiadać na atak nie tak, jak robi to świat, ale z miłością i w uniżeniu, i pokorze. W stylu Chrystusa. Z wielkim pokojem i modlitwą na ustach.
Kiedy pojawiły się pierwsze reklamy mojej książki, na prywatnych forach na Facebooku wylał się potężny hejt. Dla mnie to był szok, że można wylać tyle szlamu na coś, czego się jeszcze nie przeczytało – książka była dopiero w druku. Na swój temat też się naczytałam, od osób, które nigdy mnie nie widziały, ale uplasowały w psychiatryku. To coś pokazuje… Jedna z żon Wojowników napisała mi wtedy: „Asia, nie czytaj tego i nie przejmuj się. My jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. To daje nam siłę”. Bo im więcej są atakowani, tym częściej idą przed Najświętszy Sakrament i tam uzyskują pokój.
Jednym z elementów tych oskarżeń są twierdzenia, że Wojownikom Maryi wcale nie chodzi o miłość i pokój, ale wręcz o jakąś przemoc. Wielu komentatorów wkłada tę wspólnotę do szuflady z napisem „religijni ekstremiści” czy „katotalibowie”. Pojawiają się oskarżenia o budowanie czegoś w rodzaju „katolickiej bojówki”. Takie skojarzenia może budzić militarna otoczka stworzona wokół tego ruchu. To przecież mający walczyć wojownicy, którzy wchodzą do kościoła z mieczami. Nawet ich różańce rzeczywiście, a nie tylko metaforycznie można nazwać bronią, bo są robione z linki spadochronowej i metalowych paciorków. Czemu ma służyć ta militarna oprawa?
A proszę mi powiedzieć, czemu ma służyć miecz u św. Pawła? A do czego potrzebny jest św. Michałowi Archaniołowi? Miecz jest atrybutem wielu świętych. Również św. Łucji z Syrakuz czy mojej patronki, św. Joanny d’Arc. To symbol Słowa Bożego i walki duchowej. Dawniej miał zresztą przypominać rycerzom krzyż. „Aniołowie Pana walczą ognistymi mieczami”. Różaniec z kolei zrobiony z linki spadochronowej i ciężkich kul wskazuje na siłę i moc tej modlitwy. Wielu świętych i mistyków powtarzało, że Różaniec to broń przeciwko Szatanowi. Św. Ojciec Pio mówił, że jedno Zdrowaś Maryjo jest jak „kula w łeb Szatana”. To naprawdę ma symbolikę duchową.
Każdy z Wojów ma miecz, ale nie wychodzą z nim na ulice. Ten miecz jest użyty w czasie przysięgi, tzw. Przyrzeczenia Miecza – tam jest m.in. deklaracja pełnego posłuszeństwa Kościołowi, a potem znajduje miejsce pod krzyżem w domu, obok figury lub wizerunku Matki Bożej. Poświęcony miecz Woje traktują jak sakramentalium. Grzesiek Skorupski, jeden z Wojowników, opowiadał mi, że w trudnych momentach życiowych woła rodzinę na modlitwę, chwyta za ten miecz i to go mobilizuje do zmagania się z własną słabością, grzechem i do powstawania z upadków. Ks. Dominik nauczył Wojów, że nieważne, ile razy upadniesz, a ważne, ile razy wstaniesz!
Myślę, że ta tzw. otoczka militarna, o której Pan wspomniał, jest dziś nam wszystkim jednak bardzo potrzebna. Mnie osobiście to mobilizuje. Pamiętajmy, że „Pan jest wojownikiem” – to Księga Wyjścia. Świat jest dziś w ciężkim stanie duchowym, wiele osób poddaje się i po prostu nie staje do walki czy to o swoje małżeństwo, czy o wytrwanie w kapłaństwie, czy po prostu do walki ze słabościami. Wolimy, żeby było nam przyjemnie, łatwo i świat wmawia nam, że mamy się koncentrować na własnych potrzebach i komforcie. A w chrześcijaństwie Chrystus ustanowił zupełnie inną zasadę: jedyną drogą do nieba jest krzyż. A świat spod niego ucieka. Obraz Wojowników Maryi porusza i wybudza z uśpienia: człowieku „weź krzyż i idź za Mną”, zawalcz o swoje szczęście wieczne, bo jak mawiał ks. Ruotolo, „życie wieczne to nie żart”.
Dla mnie ta wspólnota jest widzialnym znakiem niewidzialnej łaski. Mocnym przypomnieniem Fatimy, którą świat tak zlekceważył. A Matka Boża woła z Fatimy: módlcie się różańcem, dlatego że to może ocalić świat. Mogliśmy ocalić życia milionów ludzi, unikając wybuchu II wojny światowej, gdyby Namiestnik Chrystusa wykonał dokładnie żądanie przekazane mu przez s. Łucję z Nieba. Żądanie! Jezus zresztą mówi do Łucji: nie chcą słuchać żądań przekazanych przez Moją Matkę. Proszę spojrzeć - Portugalia, która zawierzyła się od razu Niepokalanemu Sercu Maryi, jako jedyny kraj uniknęła wojny. Matka Boża w Medziugorie mówi dziś: przyszłam by dokończyć to, co zaczęłam w Fatimie. Słowa te padają w ciągu pierwszych objawień, miesiąc po zamachu na polskiego papieża. I oba te wydarzenia mają swój łącznik – o czym szerzej w książce. I kiedy patrzę na Wojowników Maryi, myślę: tak, Królowa Nieba i Ziemi organizuje dziś na ziemi swoje „wojsko”. Wojsko, które ma być widoczne. Żyjemy jednak w kulturze obrazu, ona na nas działa. I wierzę, że Wojownicy oraz tacy jak oni to armia ludzi, którzy duchowo przygotują świat do tego przepięknego spotkania, na które wszyscy czekamy z utęsknieniem. Wojownicy są widzialnym znakiem Niepokalanej i Jej działania. Myślę, że Ona jako bardzo inteligentna Żydówka dobrze to przemyślała. Skoro mało kto słucha orędzi z Fatimy, to może obudzi się na widok takich zastępów mężczyzn z różańcami w dłoniach i na szyjach. Bo w modlitwie jest jedyna nasza siła i szansa na ocalenie.
Ks. Chmielewskiemu zarzucono m.in. zbliżanie się do dualistycznej wizji świata, w której złe moce niemal dorównują Bogu. Temat walki duchowej, nie tylko tej oznaczającej zmagania w sferze moralnej, ale również ataki osobowego zła, jest silnie akcentowany we wspólnocie Wojowników Maryi. Pani również nie unika tego tematu, opowiadając na przykład o trudnościach pojawiających się w czasie pracy nad książką i widząc w nich właśnie element ingerencji osobowego zła. Dlaczego należy mówić o tej rzeczywistości?
Ks. Dolindo tłumaczył, że świat przestał dziś wierzyć w diabła, a bez przerwy mu służy. Całkowicie wypieramy ze świadomości prawdę o tym, że Szatan istnieje, i że realnie próbuje zniszczyć nasze życie. Weźmy scenę kuszenia Chrystusa: tam Szatan staje twarzą w twarz z Bogiem - osobowe zło przed osobowym Bogiem. Nasz problem polega dziś m.in. na tym, że zło sprowadziliśmy do idei. Ono podszywa się genialnie pod rozmaite prądy, a nawet przywdziewa szatę dobra. Pogubiliśmy się do tego stopnia, że zło zaczynamy klepać po ramieniu i zamiast napominać naszych braci czy siostry, którzy błądzą, głośno krzyczymy o tolerancji dla ich grzechu - od kwestii obrony życia do zmiany płci czy sfery życia seksualnego. Jezus wobec ludzi nigdy nie użył słowa tolerancja, a słowa miłość. To coś zupełnie innego.
Ks. Dominik, ale także i Wojownicy mówią i są silnie przekonani o tym, że choć Szatan dziś zerwał się z łańcucha – widzi, że zbliża się jego koniec i jak lew ryczący próbuje pożreć kogo się da, wpuszczając bez hamulców swój jad nawet do wnętrza Kościoła – to jego łeb zmiażdży ostatecznie stopa Niepokalanej. „Moje Niepokalane Serce zwycięży” – mówi Maryja w Fatimie.
Ks. Dominikowi zarzucono też, że za dużo mówi o demonach i że straszy piekłem. Problem polega na tym, że on jako jeden z nielicznych dziś w ogóle mówi o piekle. O piekle i o Szatanie mówi też Chrystus w Ewangelii. I nie chodzi tu o sianie strachu, ale uświadamianie, że każdego dnia dokonujemy wyboru w kwestii naszego życia wiecznego. Jezus mówi Faustynie: „teraz jest czas Miłosierdzia”. A więc nie potem. Teraz!
Dziś piekło i diabeł przyjęły formę negatywnego symbolu, od którego wielu chce się odżegnać. Jak wyjaśnia mi w rozmowie w książce egzorcysta, ks. Kubeł, chodzi tu o wewnętrzną dyspozycję ducha ludzi, którzy odsuwają od siebie prawdę budzącą w nich lęk czy niepokój i żyją w tzw. dychotomii. Z jednej strony pilnują i nie chcą, by „księża straszyli piekłem”, mówili o nim w kościele, zwłaszcza dzieciom. A komu, tak na marginesie, Matka Boża pokazała piekło w Fatimie? A z drugiej strony akceptują kult makabry i nie mają nic przeciw śmierci z kosą i celebracji Halloween. Czyli z jednej, odpychamy od siebie faktyczną prawdę, a z drugiej strony staramy się ośmieszyć, ucywilizować i trywializować, a nawet oswoić śmierć i zło.
Kiedy ks. Dolindo pisał swoje największe dzieło o Matce Bożej, stanął przed nim Szatan i powiedział: przyślę ci tylu ludzi, tak ci utrudnię życie, że nie będziesz miał czasu na pisanie. Co to oznacza? Że złe duchy, demony prześlizgują się do naszej codzienności, a egzorcyści mówią, że one mają często dostęp nie tylko do ludzi, ale i do sprzętów, czy ktoś z tego zadrwi czy nie. Jak drukowano książki księdza Dolindo, zwykle zalewało drukarnię. Ktoś powie - przypadek. W czasie prac nad książką o Wojach, różne rzeczy się działy w moim domu, włącznie z tym, że omal nie straciłam życia. Nagromadzenie wypadków było tak gęste, że naprawdę trudno uznać to za dzieło przypadku. Moja mama, która raczej sceptycznie podchodziła do tego typu zdarzeń, kiedy wracała z „dyżuru” przy naszych dzieciach, żebym ja mogła pojechać na pasowanie Wojów do Rumii, została napadnięta przez dwie osoby. Nie chcieli od niej ani pieniędzy, ani telefonu - nic, a jedynie szarpali za zwykły medalik z Matką Bożą. Nie udało się go zerwać, mamę powalili na ziemię i szyderczo się śmiejąc, zniknęli. Przypadek? Wytwór fantazji? U Wojów też się różnie dzieje, zwłaszcza pod koniec formacji – obowiązują ich trzy lata przygotowań do pasowania. I to są tzw. akcje, żeby zniechęcić, wystraszyć właśnie.
Do końca życia nie zapomnę pierwszego wyjazdu do Medziugorie, kiedy młoda i szczupła, normalnie wyglądająca kobieta nagle zaczęła wyć barytonem. W kilkanaście osób próbowaliśmy ją trzymać, a demony dusiły ją i wykrzykiwały straszne rzeczy. Wtedy zobaczyłam, jak wielką moc ma kapłaństwo Chrystusowe, stuła, sutanna – atrybuty, które praktycznie zniknęły z oczu na naszych ulicach. W tamtym miejscu, tak szczególnie wybranym dziś przez Boga – w mojej ocenie opisanym w Apokalipsie – widać i słychać, jak działa zło, że ma ono realną siłę i jest osobowe. Paradoksalnie Szatan właśnie w tamtym miejscu potwierdza jak bardzo jest niczym wobec Boga. Potwierdza realną obecność Boga w Najświętszym Sakramencie, obecność Matki Bożej i siłę kapłaństwa.
Reasumując – trzeba mieć świadomość i mówić o istnieniu zła osobowego, ale też, że jest na nie broń. Jest nią Różaniec, sakramenty, adoracja Najświętszego Sakramentu, spowiedź i częsta Komunia Święta. I tak żyją Woje. Są bardzo świadomi istnienia obu światów, w których zło może przybierać postać fizycznych ataków, ale zawsze zwycięstwo odnosi Bóg, którego oni noszą autentycznie w sercach.
Mieszkańcy polskich miast spotykają się z Wojownikami Maryi w czasie publicznych męskich różańców. Czemu służą te wydarzenia? To jedynie modlitwa, czy jakaś forma manifestacji, demonstracja siły?
Świadectwo wiary i miłości do Matki Bożej i Jej Syna. W Sztokholmie, na jedno z organizowanych tam cyklicznie wydarzeń gay pride, przyszli Wojownicy Maryi. Stanęli z różańcami i flagami z wizerunkiem pięknej młodej Maryi. Podeszli do nich policjanci: „panowie, tu jest parada miłości” – mówią. „Wiemy! – odpowiedzieli Woje – „dlatego my przyszliśmy z naszą miłością!”. Wielokrotnie pytałam Wojowników, czy trudno jest mężczyźnie wyjść na ulicę z krzyżem i różańcem? Ciekawe były odpowiedzi. Oni są tak pewni za Kim stoją, że nikt i nic ich nie powstrzyma. Do tego dumnie niosą 140-kilogramowy krucyfiks, pasyję z ubiczowanym Chrystusem. To są odważni mężczyźni. Bardzo ich za to szanuję.
Proszę zauważyć, że w czasie tych procesji wielu przechodniów zatrzymuje się, klęka i włącza do modlitwy. Ten obraz dotyka ludzkich serc. Ale te procesje, Męski Różaniec, mają też inny szalenie ważny wydźwięk i cel. Wróćmy do 1917 roku, do Fatimy. Bez niej nie jest możliwe zrozumienie w ogóle ruchu Wojowników Maryi. 13 lipca, kiedy Matka Boża pokaże dzieciom piekło, mówi im, że tam idą dusze biednych grzeszników i aby ich ratować „Bóg chce ustanowić na świecie nabożeństwo do Mego Niepokalanego Serca”. Nabożeństwo to dotyczy pierwszych sobót miesiąca i Bóg chce, by tym samym także wynagradzać za grzechy popełniane w świecie przeciw Niepokalanemu Sercu Maryi. Kto o tym dziś świadomie pamięta? Garstka kobiet w naszych parafiach? Pomijam, że są i tacy, którzy wiedzą lepiej niż Bóg i twierdzą, że idea wynagradzania sama w sobie jest niepotrzebna. Wojownicy Maryi odpowiadają z powagą na prośbę Boga i realizują fatimskie orędzia. Nie chodzi tu o jakieś nabożeństwo z lat szkolnych, czy rodzaj prostej religijności, ale o bardzo poważną rzecz - realizację recepty na uratowanie milionów ludzi. A receptę tą wystawił sam Bóg. I ktoś powie w tym kontekście – nie ma obowiązku wiary w objawienia, nawet uznane przez Kościół. No nie ma – taki zapis jest w Katechizmie. Jednak Bóg po coś wysyła na świat, tak często w dzisiejszych czasach, Kobietę, której powierzył urodzenie Swojego Syna. A przez Nią Jezus nie tylko przyszedł na świat, ale jak pisze św. Ludwik Grignon de Montfort – także przez Nią powróci.
W rozmowach z Panią należący do Wojowników Maryi mężczyźni wskazują, jak ważny jest dla nich założyciel. Jest ich dowódcą, wzorem i przewodnikiem. Charyzma ks. Dominika może potęgować niebezpieczeństwo ulegania przez wspólnotę potężnemu zagrożeniu, jakim jest kult osoby jej założyciela. W marcu ub. roku władze Towarzystwa Salezjańskiego skierowały go do nowych obowiązków, powierzając opiekę nad Wojownikami Maryi ks. Piotrowi Pączkowskiemu. Było to, w Pani ocenie, doświadczenie oczyszczające dla tego ruchu, czy większy był bunt i sprzeciw?
Po pierwsze, nikt w książce nie mówi, że ks. Dominik jest dowódcą, a padają słowa, że mężczyźni lubią mieć przywódcę, kogoś z charakterem, kto ich poprowadzi i zmobilizuje. W historiach Wojów ks. Dominik był ważnym narzędziem, które doprowadziło wielu do Boga. Nie tylko zresztą Wojowników, ale tysiące innych osób – w książce są na to dowody. Mnie samą Bóg dotknął przez kilka jego konferencji.
Spotykając się z salezjaninem, wielokrotnie byłam też świadkiem tego, jak obłapywali go ludzie, dotykali. On się opędzał. Bywało, że ostro. Stąd też decyzja inspektora salezjańskiego była dla niego dobra. Ks. Dominik nigdy nie był traktowany jak guru w samym ruchu. On był tylko narzędziem, które się otworzyło. Łaska zawsze buduje na naturze. Ks. Chmielewski ma naturę wojownika. To bierze się z jego historii, trenowanych przez niego sztuk walki itd. Ks. Dominik ma też świadomość swoich słabości i grzechów. Zawsze podkreśla Wojom: nie patrzcie na mnie, a na Chrystusa, który jest jedynym naszym wzorem. Sam powiedział mi, że jeżeli Matka Boża powie „koniec Dominik”, to będzie to koniec. Wojownicy przyjmują z dużą pokorą każdą decyzję biskupów, bo bardzo ważne jest dla nich posłuszeństwo Kościołowi. Tak zostali nauczeni, nie tylko przez ks. Dominika, ale przez prawie stu kapłanów, którzy zasilają szeregi tego ruchu. On sam podkreśla: Wojownicy Maryi to jest dzieło Matki Bożej, nie moje. A Wojownicy Maryi sami mówią, że w ich wspólnocie nie działa zasada „uderzą w pasterza, a rozproszą się owce”, bo ich Pasterzem jest Jezus Chrystus, a nie ks. Dominik. A jeśli nawet przy jakichś wstrząsach z ruchu odpadnie kilka osób, to znaczy – jak mówiła Magda Świrska, żona Woja – że nie zrozumieli wiele.
Odnosi Pani do Wojowników Maryi radę Gamaliela, który przestrzegł Sanhedryn przed walką z Bogiem. Dzięki tej książce, w której zebrała Pani świadectwa Wojowników Maryi i pokazała, w jaki sposób ta wspólnota zmienia ich życie, możemy zastosować radę Jezusa i ocenić ruch po jego owocach. Jakie, w Pani ocenie, najważniejsze owoce dla Kościoła i życia uczestniczących w niej mężczyzn rodzi wspólnota założona przez ks. Dominika Chmielewskiego?
Po pierwsze, wszyscy Wojownicy Maryi – to jest ich zadanie – modlą się za Kościół, za Ojca Świętego, za biskupów i kapłanów. Codziennie! Każdy biskup w naszym Episkopacie jest obstawiony przez przynajmniej 15 chłopaków, którzy każdego dnia odmawiają w jego intencji Różaniec.
Oni naprawdę żyją tak, jak pierwsi chrześcijanie. Żyją przede wszystkim Eucharystią. Są bardzo blisko Serca Jezusa przez Matkę Bożą, którą nazywają Mamą. Codziennie czytają Słowo Boże. W uniżeniu adorują Najświętszy Sakrament, leżąc krzyżem, dokładnie tak, jak robił to św. Jan Paweł II i wielu innych świętych Kościoła. Owoce są takie, że jak się na nich patrzy, to widać, że wypełnia się w nich proroctwo św. Jana Bosko, które pierwotnie odnosiło się do jego najmłodszych wychowanków. Te osoby po prostu łagodnieją – z dzikich koźlątek stają się przepięknymi mężczyznami. To przenosi się na ich życie rodzinne, relacje z małżonką i dziećmi. Wiele żon mi mówiło, że ich mężowie, zanim wstąpili do Wojowników – przepraszam za prozaizm – zmywarki ani mopa nie dotknęli. Nagle zaczęli się otwierać na pomoc żonie, na spędzanie czasu z dziećmi. To się stało dla nich najważniejsze, a nie praca, kredyt i gazeta z meczem i piwem. Cyklicznie odbywają się ogólnopolskie spotkania Wojowników Maryi, w których uczestniczą ich żony, dzieci - całe rodziny. Aż serce rośnie na widok wypełnionych po brzegi przez nich kościołów – powoli potrzebują już hal sportowych, żeby się pomieścić. Są także osobne spotkania tylko ojców i synów. Proszę zobaczyć, jak przepięknie się to rozlewa. Oni się wspierają, uczą się żyć Ewangelią, podnoszą jedni drugich i to jest najpiękniejszy owoc. Wiele osób trafiających do ruchu Wojowników Maryi przeszło fundamentalną zmianę życia. Bo we wspólnocie są osoby o różnej przeszłości: byli gangsterzy, narkomani… Chłopaki powychodzili z pornografii, różnych uwikłań, obojętności i letniości wiary. Wielu z nich kiedyś było wrogami Kościoła. Dla wielu ksiądz to był pedofil i osoba łasa na kasę – jak mówią z ujmująca szczerością. A teraz codziennie klękają i modlą się za kapłanów. Naprawdę kochają Kościół. To są ogromne dobrodziejstwa dla całej wspólnoty Kościoła.
Ostatnio nowa fala hejtu wylała się na Wojowników Maryi przy okazji nawiedzających południe kraju powodzi. „A gdzie są Wojownicy Maryi? Nie pomagają? Poszli na męski różaniec?” – tego typu złośliwe komentarze zaczęły pojawiać się w mediach społecznościowych. Tysiące mężczyzn formujących się we wspólnocie to rzeczywiście ogromny potencjał. Wśród Wojowników Maryi pojawiają się aspiracje, aby wykorzystać ten potencjał również poprzez zaangażowanie się w kwestie społeczne?
A skąd ludzie wiedzą, kto i gdzie się angażuje? Nie zawsze Wojownik, który zakasuje rękawy i idzie pomagać wylewać wodę, zakłada koszulkę z emblematem i napisem Wojownik Maryi. W ogóle nie chciałabym tego komentować, bo to są absolutnie żenujące wpisy. Każdy, kto żyje życiem sakramentalnym, a więc na co dzień żywi się Bogiem, musi się angażować w pomoc drugiemu człowiekowi, bo widzi w nim Chrystusa. Inaczej się po prostu nie da i nie musi robić z takiej pomocy medialnego wydarzenia. A to, że oni w czasie powodzi wyszli na ulice z Różańcem, to tylko należy im za to podziękować!
U Wojowników bardzo silna jest zresztą idea braterstwa. Mówią: brat za brata. Nigdzie indziej czegoś takiego nie widziałam. Najpiękniejszym przykładem jest opisana w książce historia umierania jednego z nich, Jacka Piętki. Nie raz w domach, w czasie rozmów, dzwoniły telefony w kieszeniach Wojów. „Trzeba pomóc temu i temu?” - od razu się zrywali. Oni się podnoszą wzajemnie, wspierają przy upadkach, tzw. dołach. Wyciągają się z nich. Także z biedy. Kiedy w czasie prac nad książką po kolei w domu następowała katastrofa za katastrofą: wysiadały nam sprzęty, pękały rury, dzieci lądowały w szpitalach, mąż się połamał - i to był, czy ktoś z tego zadrwi czy nie, element walki duchowej, o którym wspominaliśmy - bez przerwy dzwonili do mnie Wojownicy i ich żony nie tylko z zapewnieniem o modlitwie, ale z konkretnym pytaniem jak pomóc. To było poruszające. Ich serca, na wzór Serca Niepokalanej, są wrażliwe na ludzką niedolę. Sprawdziłam to na własnej skórze!
Niezależnie od ataków z zewnątrz i prób, na które Wojowników Maryi wystawia sam Kościół, wspólnota nabiera coraz większej siły, gromadząc kolejnych mężczyzn chcących żyć jej charyzmatem. W swojej książce odnosi Pani do Wojowników Maryi cztery proroctwa, w tym słynne słowa skierowane przez Jezusa do s. Faustyny: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”. Rzeczywiście, w powstałej w Lądzie wspólnocie mężczyzn widzi Pani szansę na ponowne rozpalenie świata duchem Ewangelii?
Tak! Chcę przy tym mocno podkreślić, że nie chodzi tylko o nich, żeby nie ulec pokusie spojrzenia na nich jako na mesjanistyczną jednostkę, to nie tak. Ale chodzi o ludzi takich jak oni. Nie trzeba należeć do Wojowników Maryi, ale być osobą żyjącą modlitwą, Ewangelią i sakramentami. W sercach Wojowników Maryi jest po prostu żywa wiara, radość i duma z przynależności do Kościoła, czasem poranionego i grzesznego. Ale „Kościół to Jezus” – mówił ks. Dolindo. Wybuchają różne skandale, a Woje nie zatrzaskują drzwi Kościoła za sobą, tylko z tym większą mobilizacją padają na twarz przed Najświętszym Sakramentem, przepraszają za grzechy swoje i Kościoła. Oni są światłem, które wskazuje niczym wektor na sens Ewangelii, na Boga, który zawsze zwycięża. Jestem przekonana, że tacy ludzie są wypełnieniem tych Jezusowych słów. Wierzyliśmy, że rodzajem wypełnienia tego proroctwa, przekazanego Faustynie Kowalskiej, był pontyfikat Karola Wojtyły. Zresztą, w czasie konsekracji Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Jan Paweł II przypomniał: „Z Polski wyjdzie iskra!”. Każde proroctwo ma to do siebie, że wypełnia się w czasie. Dwa lata przebywania wśród Wojowników Maryi, wspólnego uczestnictwa we Mszach świętych i wspólnej modlitwy różańcowej, utwierdziły mnie w przekonaniu, że oni mogą być tą iskrą. Mam świadomość słów, które teraz wypowiadam.
W książce jest mocna historia o odchodzeniu jednego z Wojowników, Jacka Piętki. Mężczyzna, będący mężem i ojcem, przez trzy tygodnie leżał na OIOM-ie, a cały ruch go w tym czasie go omadlał. Zamawiano Msze święte, które – co ciekawe – zawsze były w intencji wypełnienia się woli Bożej wobec Jacka. Na koniec, w czasie Mszy św. pogrzebowej, ks. Dominik mówił: „kto z nas nie chciałby mieć takiego umierania, gdzie tysiące osób się za ciebie modli. Jaka łaska! Jaka łaska!”. Myślę, iż jest w tej historii rodzaj pewnej metafory, że Wojownicy, przez swoją modlitwę, przygotowują cały świat do tego naszego, ostatecznego spotkania twarzą w twarz z Bogiem. Będziemy niesieni na skrzydłach modlitwy Wojowników i ludzi takich jak oni. Zaskakujące jest to, jak szybko rozrasta się ten ruch. Od 2016 roku jego szeregi zasiliło już prawie 10 tysięcy mężczyzn. Ruch rozprzestrzenia się na wiele krajów i kontynentów. Bóg ich zbiera i ma w tym swój plan!
Rozpoczynając październik, nie sposób nie wrócić jeszcze do modlitwy różańcowej. To jeden z kluczowych elementów duchowości Wojowników Maryi. Dlaczego Różaniec jest, albo powinien być, tak ważny dla katolików?
Wrócę znowu do Fatimy. Matka Boża mówi, że to jest nasza silna broń, która może sprowadzić na świat pokój. To Maryja wskazuje nam na Różaniec. Ona trzyma różaniec w czasie objawień na ziemi. Musimy Jej zaufać. Powtórzę słowa św. Ojca Pio: każde Zdrowaś Maryjo to „kula w łeb Szatana”. Stygmatyk z San Giovanni Rotondo dodawał też, że kiedy tylko bierzemy różaniec w dłonie, Szatan drży. Różaniec – mówił ks. Dolindo – „może zmienić losy świata, a nawet poruszyć prawa natury.” Ta modlitwa wpływa nie tylko na życie duchowe. Nawet na twarzach ludzi, którzy sercem odmawiają Różaniec, widać przemianę. Ale trzeba, jak powtarzał to zawsze ks. Dolindo, modlić się sercem. Tego uczą się Wojownicy Maryi. Oni są do Różańca naprawdę niemalże przywiązani. Różaniec jest ich stylem życia, bo - jak mi mówili – ta modlitwa wprowadza ich w życie Chrystusa. Bo o to w niej chodzi. Ks. Dolindo – nie mogę się od tego oderwać – mówił, że „Różaniec jest niczym taśma filmowa, na której wyświetla się w czasie odmawiania go całe życie Jezusa i dotyka naszego serca”.
Matka Boża w sposób cudowny, niewytłumaczalny wchodzi do życia każdego, kto odmawia tę modlitwę i po prostu człowieka przemienia. Każde trudne wydarzenie, choćby jakieś choroby w rodzinie, stają się zupełnie inne i lżejsze pod rękę z Maryją. Nie bez powodu św. Jan Paweł II, jak powiedział mi w czasie jednej z rozmów kard. Stanisław Dziwisz, spał z różańcem owiniętym na dłoni. Bez przerwy go odmawiał. To dopiero był wojownik Maryi! Czyli ten, który razem z Maryją walczy o ludzkie dusze, przyciąga je do Chrystusa i naśladuje Go. „Uczyńcie wszystko cokolwiek wam powie!” Matka Boża też się modli – pamiętajmy! W Medziugorie prosi, by modlić się w Jej intencjach. Ona dostała wiele łask w swoje ręce, ale cały czas wymadla kolejne przed obliczem Boga.