Z okazji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, kierowana wówczas przez kard. Józefa Ratzingera Kongregacja Nauki Wiary wydała deklarację „Dominus Iesus”, w której to przypomniano, że sformułowana przez św. Cypriana zasada „Extra Ecclesiam nulla salus” nie przestała obowiązywać. Kościół jest człowiekowi niezbędny do osiągnięcia zbawienia. Zbawienie dokonuje się wyłącznie przez zasługi Chrystusa, który oddał swoje życie na krzyżu. To Chrystus wyjednał zbawienie wszystkim ludziom. Depozytariuszem tego zbawienia uczynił natomiast założony przez siebie Kościół, polecając powołanym przez siebie apostołom przekazanie go wszystkim ludziom. Dlatego katolicy wierzą, że tylko w Kościele odnajdują pełnię środków zbawczych.
Nie oznacza to jednak, że dar Chrystusa jest niedostępny dla niekatolików. Kościół uczy, że również bracia odłączeni, wyznawcy innych religii a nawet niewierzący mogą czerpać ze zbawczego dzieła Jezusa. Sobór Watykański II, wyjaśniając zagadnienie przyporządkowania do Kościoła Chrystusa, mówi o kręgach koncentrycznych, które obejmują najpierw katolików, następnie chrześcijan innych wyznań, później Żydów i muzułmanów, a wreszcie również tych, którzy bez własnej winy nie poznali Boga.
Najbliżej więc Chrystusowego zbawienia – wedle nauczania Kościoła - są wierni trwający w Kościele katolickim, a dalej chrześcijanie innych wyznań. Dzieje się tak – wyjaśniają ojcowie soborowi – przez to, że „ci przecież, co wierzą w Chrystusa i otrzymali ważnie chrzest, pozostają w jakiejś, choć niedoskonałej wspólnocie (communio) ze społecznością Kościoła katolickiego”.
„Mimo to odłączeni od nas bracia, pojedynczo lub w swoich Kościołach czy Wspólnotach, nie cieszą się tą jednością, jakiej Jezus Chrystus chciał użyczyć hojnie tym wszystkim, których odrodził i jako jedno ciało obdarzył nowym życiem, a którą oznajmia Pismo Święte i czcigodna Tradycja Kościoła. Pełnię bowiem zbawczych środków osiągnąć można jedynie w katolickim Kościele Chrystusowym, który stanowi powszechną pomoc do zbawienia. Wierzymy mianowicie, że jednemu Kolegium apostolskiemu, któremu przewodzi Piotr, powierzył Pan wszystkie dobra Nowego Przymierza celem utworzenia jednego Ciała Chrystusowego na ziemi, z którym powinni zjednoczyć się całkowicie wszyscy, już w jakiś sposób przynależący do Ludu Bożego. Lud ten wprawdzie podczas swojej ziemskiej wędrówki nie przestaje podlegać grzechowi w członkach swoich, ale mimo to wzrasta w Chrystusie, a Bóg wiedzie go łaskawie wedle swoich tajemnych planów aż do radosnego zdobycia całej pełni wiecznej chwały w niebieskim Jeruzalem” – czytamy w Dekrecie o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II.
Spore kontrowersje wzbudziła relacja Karola Sobczyka, który uczestniczył w spotkaniu polskich liderów katolickich wspólnot charyzmatycznych i ewangelikalnych pastorów z papieżem Franciszkiem.
„Jedno z ważnych pytań dotyczyło obaw, które niosą katolicy, kiedy podejmują dzieło ewangelizacji wspólnie z protestantami. Obawy dotyczyły tego, że w wyniku tej ewangelizacji osoby zamiast zostać katolikami, dołączą do kościołów ewangelikalnych. Papież zachęcał nas, żebyśmy zaufali i pozostawili dzieło ewangelizacji Duchowi Świętemu. Powiedział do nas, że tak jak święty Paweł mówi, jedni są Pawła, inni Apollosa, inni Kefasa – i mimo to, razem głosimy Ewangelię. I czyniąc tak, nie musimy obawiać się sytuacji, w której ktoś, kto tyle co usłyszał przesłanie Dobrej Nowiny, wybierze inną wspólnotę wiary niż nasza. Podkreślił: Ta osoba jest w domu. Albo z księdzem, albo z pastorem. To nie jest relatywizm. To jest akceptacja historii takiej, jaka się toczy. Wskazywał też, że lepiej żeby taki człowiek był wierzącym w Kościele – w jednym czy drugim – niż gdyby miał pozostać ateistą, albo stać się przestępcą” - powiedział lider wspólnoty Głos na Pustyni w rozmowie z Katolicką Agencją Informacyjną.
Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że bliżej zbawienia jest chrześcijanin jakiejkolwiek wspólnoty niż człowiek niewierzący. Dlatego lepiej być chrześcijaninem jakiegokolwiek wyznania niż nie być nim wcale. Z wypowiedzi, którą rozmówca KAI przypisuje papieżowi, wybrzmiewa jednak przekonanie, że sposób wyznawania wiary w ogóle nie jest ważny, że sama wiara w Chrystusa jest dotarciem do celu, a wszystkie formy jej wyznawania są równoważne.
Zastanawia odniesienie do św. Pawła. Relacja Karola Sobczyka rodzi wrażenie, że papież pochwala rzeczywistość, w której „jedni są Pawła, inni Apollosa, inni Kefasa”. Tymczasem św. Paweł ją jednoznacznie potępia. „A przeto upominam was, bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli. Doniesiono mi bowiem o was, bracia moi, przez ludzi Chloe, że zdarzają się między wami spory. Myślę o tym, co każdy z was mówi: <<Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefsa, a ja Chrystusa>>. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?” – gani Apostoł Koryntian.
Ojciec Święty zastrzega, że to „nie jest relatywizm”. Czym jest relatywizm? Dla Benedykta XVI to jeden z największych dziś wrogów Kościoła. „Tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki” – mówił kard. Ratzinger do kardynałów zgromadzonych na konklawe mającym wybrać następcę papieża Jana Pawła II.
Chrześcijanie nie są podzieleni dla samego podziału. Są podzieleni, ponieważ inaczej rozumieją i realizują swoją wiarę. Jedni są przekonani, że pełnię Objawienia znajdują w Biblii, a inni wierzą, że „Święta Tradycja i Pismo Święte stanowią jeden święty depozyt słowa Bożego powierzony Kościołowi”. Jedni twierdzą, że Bóg „z góry” przeznacza część ludzi do zbawienia a część do potępienia, a inni, że każdy człowiek może otworzyć się na dar wiary. Część chrześcijan utrzymuje, że wartość ma jedynie poznanie przez wiarę, a inny sądzą, iż wiara musi szukać zrozumienia. Ktoś z nich musi mieć rację. Twierdzenie, że prawda jest tutaj mniej ważna od „historii takiej, jaka się toczy”, zdaje się być właśnie relatywizmem. Jeśli mamy „nie obawiać się”, że ktoś wybiera wspólnotę, w której wierzy, że Eucharystia jest jedynie formą pamiątki, ponieważ jest w takim miejscu swojej historii - to znaczy, że znaczenia nie ma prawda o tym, że w Eucharystii obecny jest realny Chrystus. Liczy się jedynie subiektywne odczucie wierzącego. To, w której wspólnocie czuje się lepiej.
Wypowiedź papieża rodzi wrażenie, jakoby nie miało większego znaczenia, czy chrześcijanin ma dostęp do pełni środków zbawczych zdeponowanych w Kościele katolickim, czy jedynie do ich części obecnych w innych wspólnotach chrześcijańskich. Tymczasem Sobór Watykański uczy, że „sposób wyrażania wiary katolickiej żadną miarą nie powinien stanowić przeszkody w dialogu z braćmi. Całą doktrynę należy przedstawiać z pełną jasnością. Nic nie jest tak obce jak fałszywy irenizm, który przynosi szkodę czystości doktryny katolickiej oraz zaciemnia jej właściwy dokładny sens”.
Postawę irenizmu, czyli dążenia do zniesienia różnic między wyznaniami przypisywano papieżowi Franciszkowi już wcześniej. Można by sądzić, że Ojciec Święty w czasie spotkania relacjonowanego przez Karola Sobczyka powiedział coś całkiem innego, a ten jedynie w sposób niezbyt precyzyjny oddał jego myśl. W podobny sposób Ojciec Święty wypowiadał się jednak w czasie swojego pontyfikatu wielokrotnie, kiedy potępiał prozelityzm. Kilka lat temu, w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Avvenire” papież stwierdził, że „wszelki prozelityzm między chrześcijanami jest w sobie ciężkim grzechem i jest sprzeczny z samą dynamiką stawania się i bycia chrześcijanami”. „Kościół to nie drużyna piłkarska, która szuka kibiców” - dodał.
„Czy słowa Franciszka to nie właśnie hiperirenizm?”- pytał wówczas na łamach tygodnika „Do Rzeczy” red. Paweł Lisicki. Po czwartkowym spotkaniu papieża z przedstawicielami ruchu ekumenicznego pytanie to staje się jeszcze bardziej zasadne.