Czyli co by było gdyby obietnica wielkiej politycznej kariery i cudownego stanowiska na zachodzie nie skusiła Donalda Tuska.

Nad tym zastanawia się w swoim felietonie dla "Rzeczypospolitej" Jędrzej Bielecki. Dzennikarz zauważa, że decyzja byłego Prezesa Rady Ministrów była katastrofalnym błędem, który w konsekwencji doprowadził do osłabienia jego formacji. Platforma pozbawiona lidera nie była w stanie rozwiązać problemów, jakie przyniosły kolejne afery oraz przegrane wybory prezydenckie przez Bronisława Komorowskiego.

Ruch Tuska i odrzucenie władzy w Polsce na rzecz iluzorycznego przywództwa w Europie został porównaniu do decyzji byłego niemieckiego kanclerza Gerharda Schroedera, który mimo piastowania tak ważnego stanowiska i doskonałego PR reformatora Unii (i otwarcia jej na państwa Europy Środkowo-Wschodniej) zdecydował się na przyjęcie dochodowej, lecz niezbyt znaczącej politycznie pracy w Gazpromie.

Polskiego premiera zwiodła z kolei właśnie niemiecka kusicielka, obiecując mu, niczym biblijny wąż, prawdziwą potęgę. Nic z tego nie wyszło, o czym niedługo potem przekonał się Tusk, który nie został dopuszczony do rozmów ani w sprawie kryzysu greckiego, ani w sprawie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.

Autor artykułu zauważa, że trudno byłoby przewidzieć, jaki byłby wynik wyborów w Polsce, gdyby Tusk nie wyjechał, ale faktem jest, że jego osoba wielokrotnie wyciągała Platformę z wizerunkowych tarapatów. PO pozbawiona lidera poległa w starciu z rosnącym społecznym niezadowoleniem i nie była w stanie odeprzeć rosnącego poparcia dla PiS.

Tym samym można postawić uprawnioną tezę, że to Angela Merkel w sposób pośredni doprowadziłą do zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości. 

emde/wp.pl/Rzeczpospolita