10 maja, za 49 dni mają się odbyć wybory prezydenckie. Wiele środowisk apelu o przełożenie wyborów na późniejszy termin. AntyPiS oskarża PiS o to, że przeprowadzając wybory w terminie, chce wymordować Polaków – dziwnym trafem przedstawiciele groteskowej opozycji nie domagają się zamknięcia sklepów, które zapewne stwarzają podobne zagrożenie epidemiologiczne co lokale wyborcze.
Mnie zastanawia skąd zwolennicy przesunięcia wyborów wiedzą, że w późniejszym terminie uda się pokonać pandemie i wybory nie będą niosły ze sobą zagrożenia epidemiologicznego. Bo jak się nie uda, to może znowu będzie pretekst do przesunięcia wyborów – i może z czasem, związku z non stop nieodkładanymi wyborami, postulaty Janusza Korwina-Mikke, by wprowadzić monarchie, zyskają poparcie, i regentem zostanie Jarosław Kaczyński (czyli jak zwykle plany Korwina obrócą się przeciwko niemu – tak jak to było wielokrotnie z tworzonymi przez niego statutami jego partii, które zawsze ktoś mu przejmował pomimo albo dzięki skomplikowanemu statutu).
Niestety nie możemy być pewni, że w jakieś perspektywie czasowej uda się stworzyć skuteczne lekarstwa na wirusa, a nawet jak się stworzy takie lekarstwo, to może się okazać, że nadeszła kolejna pandemia i mamy kolejny powód do kwarantanny.
Kwarantanna, nie zależnie od tego, czy jest zasadna, czy nie (podejrzewam, że jej koszty społeczne mogą być większe od tych, jakie by były, gdyby jej nie wprowadzono) nie może trwać wiecznie. Pewnego dnia niezależnie od tego, czy pandemia będzie trwała, czy rządy będą musiały znieść wszelkie ograniczenia i powrócić do normalnego tryby życia. Nawet w sytuacji, gdy będzie się to wiązało z zakażeniami i śmiercią wielu osób.
Pisze o tym, choć jestem na pandemicznej liście proskrypcyjnej, mam cukrzyce i nadciśnienie, jestem więc na celowniku wirusa, a moja mama jest starszą osobą. Zniesienie kwarantanny stanowi dla nas zagrożenie, ale inni ludzie muszą normalnie żyć, nawet za cenę naszego życia i zdrowia. Jesteśmy w sytuacji bez dobrego wyjścia albo zginiemy, gdy państwo upadnie w wyniku zamarcia życia społecznego (nikt za nas nie pójdzie do pracy, nikt nie wyprodukuje niezbędnych nam do życia towarów, nie będzie czym za nie płacić) albo powrócimy do życia i skażemy część z nas na śmierć.
Wybór, o którym pisze, może wydać się przerastającym nasze zdolności decyzje, ale w wielu kwestiach dokonujemy go od dawna. Jak można przeczytać w artykule na portalu „Polska Times” „w 2018 roku na polskich drogach, według oficjalnych danych policji, zginęły 2862 osoby. Na miejscu zginęły w 2018 roku niemal dokładnie 2/3 ofiar — ten odsetek w ostatnich latach jest niemal stały”. Oznacza to, że co roku skazujemy na śmierć 3000 osób, by państwo mogło normalnie funkcjonować, by ludzie mogli chodzić do pracy, by towary mogły być dostarczane do sklepów. Oczywiście można byłoby wprowadzić kwarantanne, zakazać używania samochodów i uratować rocznie życie 3000 osób — tylko że koszty społeczne takiej decyzji byłyby dużo większe — nie waham się zaryzykować stwierdzenia, że z tytułu zakazu używania samochodów zmarłoby dużo więcej osób (tych, którzy straciłyby prace i nie miały zapewnionego takiego konformizmu życia, jakie daje nam nowoczesna technologia — np. osób z szambami, którym ktoś musi wywozić szambo).
Szacunki Światowej Organizacji Zdrowia mówią, że rocznie z tytułu otyłości umiera 4 miliony ludzi. Z jednej strony jest to skutek uprzemysłowienia rolnictwa, taniej i smacznej żywności. Jest to koszt tego, że dzięki rozwojowi nauki i techniki udało się nam zlikwidować zjawisko głodu (który występuje obecnie tylko tam, gdzie sztucznie jest kreowany przez rządzących komunistów – ostatnio np. w Wenezueli).
Likwidacja systemu, który zapewnia nam tanią żywność, ale i otyłość, zapewne związana byłaby ze śmiercią dużej większej rzeszy ludzi. Oczywiście osobną kwestią jest to dlaczego władze, które wprowadziły na całym świecie kwarantanne, nie są, w stanie na producentach żywności, wymusić by był ona zdrowa – jestem pewien, że zakaz sprzedaży napojów gazowanych i żywności zawierającej substancje powodujące otyłość i cukrzyce, uratowałby więcej istnień ludzkich niż obecna kwarantanna.
Jestem realistą i wiem, że PiS, nawet gdyby kwarantanna nie była społecznie opłacalna, musiał ulec globalnej panice i wprowadzić kwarantanne. Gdyby tego nie zrobił, opozycji skutecznie udałoby się wmówić Polakom, że partia Kaczyńskiego chce ich wymordować — co doprowadziłoby do utraty władzy przez PiS i powrotu antyPiS do władzy (choć nie jestem fanem PiS, to moim zdaniem rządy AntyPiS byłyby gorsze od PiS). Jednak po kilku tygodniach kwarantanny, bez możliwości pracy, zarobku, bez środków do życia, bez normalnego dostępu do np. usług medycznych Polacy (podobnie jak i przedstawiciele innych nacji) zapewne z ulgą przyjmą zniesienie kwarantanny (nawet za cenę śmierci osób zarażonych w wyniku jej zniesienia).
Jeżeli stan kwarantanny będzie dłuższy niż do 10 maja zapewne straty społeczne (utrata pracy, dochodów, bankructwa, brak normalnej opieki zdrowotnej) mogą zagrozić istnieniu państwa (podobnie jak w innych krajach). Kwarantanna będzie musiała być więc zniesiona przed wyborami niezależnie od końca czy trwania pandemii.
Politycy chcą przełożenia wyborów tylko po to, by móc prowadzić kampanie, która i tak nie ma większego wpływu na wyborców (na mnie jakoś spotkania kandydatów relacjonowane w serwisach informacyjnych nie robią wrażenia, podobnie większość Polaków ma swoje zdanie i go nie zmienia pod wpływem kampanii). Tradycyjna kampania jest potrzebna politykom, by osiągnęli satysfakcje, jaką dają im oklaski, błyski fleszy, i focie z młodymi zwolenniczkami.
Dziwi mnie to, że kandydaci nie wykorzystali kwarantanny do kampanii w internecie. Mogli przecież codziennie robić wideo konferencje na You Tube ze swoimi zwolennikami – siadaliby przed ekranem i odpowiadali na pytania i opinie widzów. Takie spotkania miałyby zdecydowanie większą oglądalność niż wiece (a dodatkowo byłyby mniej kosztowne) – problemem dla kandydatów byłoby tylko to, że na wiecach sami narzucają narracje, a odpowiadając na pytania internautów, musieliby poruszać niechciane kwestie, i mogłoby się okazać, że nie mają nic do powiedzenia. Złośliwi mówią, że zdarza się, że ktoś ma interes ekonomiczny w organizacji spotkań (czyli w możliwości legalnego transferu środków z budżetu na partie do kieszeni podmiotów prywatnych).
Jan Bodakowski