Zanim jednak kierowcę ks. Popiełuszki osądzi historia, sąd chce, aby za sugestie na jego temat przeprosił go dziennikarz Wojciech Sumliński. W październiku 2005 roku na łamach tygodnika "Wprost" napisał, że Waldemar Chrostowski "był związany z SB".
- Wyrok jest nielogiczny. Na pewno będę się odwoływał - powiedział portalowi Fronda.pl Sumliński. Sąd Apelacyjny w Warszawie stwierdził, że nie jest w stanie ocenić, jaka jest prawda na temat Chrostowskiego, ale za wcześnie na sugerowanie, że miał związku z SB. Ocenić go może, zdaniem sądu, historia. Jednocześnie nakazał Sumlińskiemu oraz tygodnikowi "Wprost" przeproszenie Chrostowskiego. Z drugiej strony, sąd nie nałożył na Sumlińskiego kary pieniężnej, czego domagali się pełnomocnicy głównego świadka w procesie toruńskim.
ZO "Desperat" i tajna ugoda
To właśnie na zeznaniach Chrostowskiego, kierowcy i przyjaciela ks. Popiełuszki, oparł się w znacznej mierze proces toruński. Według historyków został przez komunistów zafałszowany. Jego ustalenia zostały podane opinii publicznej jako oficjalna wersja porwania i zabicia ks. Jerzego Popiełuszki. Jednak w III RP, choć z wielkim trudem, na jaw zaczęły wychodzić nowe fakty i poszlaki. Także te, podważające wersję wydarzeń z 19 października 1984 r, którą przedstawił Chrostowski.
Materiały IPN, które po raz pierwszy przedstawił w mediach Sumliński w 2005 roku wskazują, że Chrostowski został zarejestrowany jako zabezpieczenie operacyjne do akcji "Popiel". Jej celem było osaczenie przez SB kapelana "Solidarności" i ostateczne rozwiązanie problemu niepokornego kapłana. Później ZO Waldemar Chrostowski otrzymał pseudonim "Desperat".
- Zabezpieczenie operacyjne było taką konspiracją w ramach SB. Chodziło o to, by jeden funkcjonariusz nie wchodził w drogę drugiemu przy rozpracowywaniu kogoś – wyjaśnia w rozmowie z portalem Fronda.pl politolog i historyk z UJ Antoni Dudek.
Zabezpieczeniem operacyjnym mogła być osoba inwigilowana, jak i tajny współpracownik. - Tajni współpracownicy również byli inwigilowani. Samo zarejestrowanie jako zabezpieczenie operacyjne nie oznaczało jeszcze świadomej współpracy, ale nie można też tego wykluczyć – tłumaczy Dudek. I tak np. zabezpieczeniem operacyjnym był najpierw Aleksander Kwaśniewski. Dopiero później, co ujawnił we wtorkowej publikacji IPN, został on zarejestrowany jako TW "Alek"
Sama teczka pracy "Desperata" została zniszczona. Jednak prezes IPN Janusz Kurtyka dość jednoznacznie określił kontakty kierowcy kapłana-męczennika. - W świetle materiałów, jakie znajdują się w IPN można powiedzieć, że Waldemar Chrostowski był TW SB – powiedział w 2006 r. w TVN rozmawiając z Bogdanem Rymanowskim.
Sumliński w książce "Kto naprawdę go zabił?" ujawnił też, że mecenas Edward Wende w imieniu Chrostowskiego zawarł tajną ugodę z MSW. W jej wyniku kierowca księdza otrzymał 1,8 mln zł odszkodowania za straty poniesione w wyniku działań funkcjonariuszy SB. W zamian za milczenie i nienagłaśnianie sprawy.
Kaskader Chrostowski?
Ale rola Chrostowskiego w uprowadzeniu księdza od początku wzbudzała podejrzenia. Opowiadając o swojej ucieczce z rąk SB zeznał, że wyskoczył z samochodu pędzącego 80-100 km/h. W locie miały mu się jeszcze rozpiąć kajdanki. W czasie wizji lokalnej w opisanych przez Chrostowskiego warunkach z samochodu wyskoczył kaskader. Złamał rękę i doznał ciężkich obrażeń.
W najnowszej książce "Ks. Jerzy Popiełuszko. Dni, które wstrząsnęły Polską" Piotr Litka przytacza relację prokuratora Andrzeja Misiaka, który 25 lat temu wszczął dochodzenie w sprawie porwania księdza. Opowiada on, jak Chrostowskiego po skoku badał jak na komendzie chirurg płk Skalski.
- Stwierdził, że obrażenia są nieadekwatne do relacji kierowcy. Przy tak dużej prędkości byłyby o wiele większe, a właściwie to Chrostowski po takim skoku powinien nie żyć – powiedział Misiak. Podobną opinię eksperci powtórzyli jeszcze kilkakrotnie, np. w ramach dochodzenia prowadzonego przez IPN.
Jednak Chrostowski milczał i unikał rozmów z dziennikarzami, którzy chcieli, by wyjaśnił wątpliwości. Zamiast tego, w kwietniu 2006 r. pozwał Sumlińskiego do sądu. Pozew wyglądał jednak jak wybieg. - Przedmiotem pozwu był artykuł w tygodniku "Wprost", który zapowiadał moją książkę "Kto naprawdę go zabił?". Za samą książkę nigdy nie zostałem przez Chrostowskiego pozwany, chociaż zawierała więcej materiałów, także tych bezpośrednio dotyczących Chrostowskiego – mówi Sumliński w rozmowie z portalem Fronda.pl.
- W artykule cytowałem opinię biegłego IPN dra Leszka Pietrzaka na temat Chrostowskiego. Później, obok innych dokumentów umieściłem ją w książce – relacjonuje dziennikarz. Sąd pierwszej instancji zażądał od Sumlińskiego dokumentów pokazujących "związki Chrostowskiego z SB". Pytał też, dlaczego nie umieścił ich w artykule. - Ciekaw jestem, który tygodnik umieści w tekście opinię liczącą sześć stron – zastanawia się głośno Sumliński.
Jak z powieści Kafki
- W maju 2008 r. powołałem na świadka Leszka Pietrzaka, którego opinię cytowałem w artykule. Historyk zeznał, że Chrostowski był tajnym współpracownikiem (TW) SB o ps. "Desperat".To samo zeznał inny świadek Sumlińskiego, prokurator Andrzej Witkowski, który dwukrotnie prowadził śledztwo w sprawie funkcjonowania związku przestępczego wewnątrz MSW. Kluczem w tej sprawie jest zamach na kapelana "Solidarności".
- Wszystko, co dziennikarz napisał o kierowcy ks. Jerzego jest prawdą - stwierdził Witkowski. Zeznał też, że jako prokurator, w sprawie zamachu na ks. Popiełuszkę miał postawić zarzuty Chrostowskiemu oraz gen. Czesławowi Kiszczakowi. Sąd miał wziąć pod uwagę te zeznania. - Nie mogłem przewidzieć tego co się później wydarzy – wspomina Sumliński.
Dwa tygodnie wcześniej do mieszkania dziennikarza na warszawskich Bielanach weszła ABW. Powodem było oskarżenie go o to, że za pieniądze miał oferować aneks do raportu WSI spółce Agora, wydawcy "Gazety Wyborczej", a także miał proponować funkcjonariuszom WSI pozytywną weryfikację przed komisją ds. likwidacji WSI w zamian za łapówkę. W trakcie rewizji ABW skonfiskowała Sumlińskiemu dokumenty z jego dziennikarskiej pracy. Również te ze śledztwa w sprawie zamachu na ks. Popiełuszkę.
W październiku 2008 r. sąd odrzucił zeznania Pietrzaka. Jako powód podano jego trzy artykuły w dzienniku "Polska". Ich bohaterem był Chrostowski. Zarzucono mu więc stronniczość. - Ode mnie natomiast żądano dokumentów. Ale jak mogłem je pokazać skoro zabrało je w maju ABW – mówi Sumliński. - Miałem tylko pokwitowanie z prokuratury z wykazem tego co mi zabrano - dodaje.
Ostatecznie sąd pierwszej instancji orzekł, że dziennikarz Wojciech Sumliński musi przeprosić Waldemara Chrostowskiego, bo nie udowodnił jego związków z SB, chociaż swoje śledztwo przeprowadził rzetelnie. - Miałem też dowody na istnienie dokumentów potwierdzających te związki. Np. pokwitowanie z wyszczególnionymi dokumentami zabranymi mi przez ABW, czy skany tych dokumentów, które umieściłem w książce "Kto naprawdę go zabił?". Sąd jednak stwierdził, że rozpatruje artykuł, który zapowiadał książkę, a nie samą książkę.
Czy Sumliński może powoływać świadków?
Sumliński odwołał się od tej decyzji. Powołał na świadków kilkanaście kolejnych osób, złożył też wniosek, o to, by sąd zapoznał się z materiałami IPN na temat Chrostowskiego. IPN nie chciał jednak wydać teraz dokumentów, bo prowadzi w tej sprawie śledztwo. Sąd zdecydował, że z kilkunastu świadków przesłucha tylko jednego, oficera Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie Jana Samborskiego, który wchodził w skład grupy śledczej zajmującej się zamachem na ks. Jerzego. - Ale i tak nie został on zwolniony z tajemnicy służbowej. A co można zeznać, kiedy jest się zobowiązanym tajemnicą – pyta dziennikarz.
O opinię w tej sprawie poprosiliśmy kilku prawników. Wszyscy oni zgodnie stwierdzili, że jeśli sąd chce być w jakiś sposób stronniczy to najlepszym sposobem na to jest dopuszczanie bądź odrzucanie świadków. Niektórzy z dziennikarzy sprawę Sumlińskiego nazywają terroryzowaniem środowiska przez służby. - Polskie prawo zbyt łatwo ciąga dziennikarzy, zwłaszcza śledczych do sądu. Jest ono korzystne dla tych, którzy chcą pognębić dziennikarzy - mówi w rozmowie z portalem Fronda.pl dziennikarz śledczy Jerzy Jachowicz.
Ochroniarz i strażak
Chrostowski przez większość z ostatnich 25 lat żył otoczony nimbem jedynego wiarygodnego świadka śmierci ks. Jerzego. Choć rodzina i niektórzy przyjaciele ks. Popiełuszki od dawna mieli co do niego wątpliwości, to generalnie w oczach opinii publicznej funkcjonował jako jeden z bohaterów "Solidarności". Ale o jego życiu zawodowym i prywatnym niewiele wiadomo do dziś.
Przy okazji 20. rocznicy zabójstwa księdza Jerzego tygodnik "Przekrój" napisał, że w latach 80. Chrostowski pracował w Wyższej Szkole Oficerów Pożarnictwa. Na przełomie lat 80. i 90. był ochroniarzem Barbary Piaseckiej-Johnson, dziś już nieco zapomnianej milionerki amerykańskiej polskiego pochodzenia, która chciała ratować Stocznię Gdańską i w tym celu przyjechała do Polski. W 2001 roku miesięcznik "Powściągliwość i praca" przyznał Chrostowskiemu nagrodę Bóg Zapłać za "niezłomną postawę i odwagę, dzięki której prawda o zabójstwie księdza Jerzego ujrzała światło dzienne".
Wiadomo również, że w 2003 r. gdy prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński, Waldemar Chrostowski został wicedyrektorem Biura Ochrony w Pałacu Kultury i Nauki. Później awansował na stanowisko dyrektora. Obecnie przebywa na emeryturze.
Mariusz Majewski